Szkocja 2005: Przenieśmy biedę do historii!

25-08-2005

Autor: Bart Abbott, Ewa Dryjańska

Czy uda się osiągnąć Milenijne Cele Rozwoju? Większość ludzi zdaje się w to nie wierzyć. Istnieje jednak grupa osób, które nie szczędzą swych wysiłków na „walkę z wiatrakami”. Jedną z nich jest Kumi Naidoo* – dawny opozycjonista wobec apartheidowskiego reżimu, a obecnie Prezes Światowego Wezwania do Przeciwdziałania Biedzie. Rozmawialiśmy z nim w dzień po jego wystąpieniu na Światowym Kongresie Młodzieży w Szkocji:


e-Polityka.pl : Czy uważa Pan, że do 2015 da się osiągnąć Milenijne Cele Rozwoju (MDGs)?

Kumi Naidoo: To jest możliwe, jednak pod warunkiem wyraźniej zmiany w nastawieniu rządów zarówno krajów rozwiniętych, jak i rozwijających się. Muszą zdać sobie sprawę z priorytetowości tej sprawy i poświęcić więcej w kategoriach swojego przywództwa. Muszą uznać konieczność bardziej aktywnej roli swoich obywateli i dla wszystkich organizacji społecznych w zwalczaniu biedy. Zbyt wiele rządów sądzi, że poradzą sobie same, i woli nie zawracać tym głowy swoim obywatelom. Myślę, że MCR są osiągalne. Jeśli by mnie Państwo zapytali, czy to jest osiągalne, powiedziałbym, że widzę głębokie zmiany w nastawieniu do tej kwestii. Wśród naszych postulatów niewiele jest takich, których globalni przywódcy by nie akceptowali. Wszyscy zgodzili się na umorzenie długów, wszyscy popierają potrzebę sprawiedliwego handlu międzynarodowego. Różnica między nami polega na tym, że my pamiętamy, iż każdy dzień przynosi śmierć 50 tysięcy ludzi z powodu uleczalnych chorób. I gwarantuję, że jeśli 50 tysięcy ludzi dziennie umierałoby w Waszyngtonie, Londynie, Paryżu, Tokio, Ottawie czy Rzymie, zaraz znalazłyby się środki, żeby temu zapobiec.

 Może już przyzwyczaili się do śmierci w Afryce? 

 Tak. Ale Afryka nie jest biedna. Afryka została zrujnowana przez niewolnictwo, kolonializm, udział w zimnej wojnie. W sensie bogactw naturalnych to jest jedno z najzasobniejszych miejsc na ziemi. Ale całe bogactwo jest dzielone między elity bogatych państw, kompanii naftowych i skorumpowanych reżimów w państwach rozwijających się.

Jaką rolę, według Pana, odgrywa pokojowy opór w kreowaniu przemian społecznych?

Pokojowy opór ma wielką moc. Musimy jednak zdawać sobie sprawę, że walka o sprawiedliwość to maraton, nie sprint. Zbyt szybkie decydowanie się na opcję siłową nigdy nie służyło ludzkości. Wiemy, że były akcje wyzwoleńcze z zastosowaniem siły. Ale moim zdaniem nasz świat jest tak skażony przemocą, że ważne jest, aby energicznie odkrywać pełną moc biernego oporu.

Wspomniał Pan o sytuacjach, kiedy przemoc przyniosła jednak sprawiedliwość. Czy to, co Pan powiedział przed chwilą o sile pokojowych metod zdało egzamin także w RPA? Czy zmiany, jakie tam zaszły, mogłyby zostać dokonane bez użycia zorganizowanej przemocy?

Trzeba pamiętać, że w Afryce Południowej ludzie stosowali metody pokojowe przez całe dziesięciolecia, ale jak powiedział Nelson Mandela „Niestety jedynym językiem, jaki rozumie ten rząd, jest język przemocy. Wielokrotnie zabijali nieuzbrojonych, bezbronnych ludzi, wobec czego musieliśmy przemówić do nich językiem, który rozumieli.” Poza tym przemoc, jaką widzimy dzisiaj w wykonaniu terrorystów, jest inna. Oni świadomie próbują zabijać nieuzbrojonych cywili. W przypadku RPA naszym celem były te instytucje rządu, które wcześniej zabijały nas. Historia pokazała jednak, że przemoc w żadnym razie nie służy ludzkości. Według mnie każde użycie siły wobec istoty ludzkiej stanowi przyznanie się do porażki. Dlatego zajmuję się promocją pokoju.


Pana wczorajsze przemówienie na otwierającej Światowy Kongres Młodzieży sesji plenarnej wywołało wśród delegatów dyskusje. Dlaczego uznał Pan za konieczne wymienienie USA i prezydenta Busha?

Wspomniałem w moim przemówieniu, że nie chodzi tylko o USA, ale używam tego państwa  jako przykład, ponieważ dominuje ono w tej chwili zarówno militarnie jak i ekonomicznie, a jego obecne działania są niezwykle szkodliwe. Wolałbym, aby Amerykanie nie promowali na siłę własnego modelu ustrojowego. Przez ponad sześć lat pracowałem na Bliskim Wschodzie, popularyzując zasady społeczeństwa obywatelskiego i demokrację. Wojna Busha w Iraku kompletnie podważyła sens naszej pracy. Niespójność polityki zagranicznej zniechęciła ludzi.

Co powiedziałby Pan ludziom, którzy, choć mogą zgadzać się z Pana poglądami politycznymi, uznali takie wyrażanie ich na sesji inauguracyjnej za niestosowne?

Szanuję ich opinię, ale ja tylko poszedłem śladem Davida Woolcombe’a. Zawsze szanuję konwencję imprezy, jaką wyznaczają organizatorzy, choć nie zgadzam się na kompromisy w kwestiach zasad. Kiedy zobaczyłem, że David, prezes Peace Child Interenational, jest tak stanowczy w sprawie Iraku i skorumpowanych rządów, poczułem, że ta impreza ma służyć właśnie tego rodzaju dyskusjom. Nie biorę udziału w konkursie popularności. Moja matka zmarła, gdy miałem 15 lat, ale zdążyła mnie nauczyć, że jest nieskończenie lepiej być uczciwym i niepopularnym niż popularnym i nieuczciwym. Szanuje prawo innych ludzi do posiadania odrębnych opinii i jestem zasmucony, że niektórzy mogli uznać moją wypowiedź za niestosowną, jednak respektowanie pluralizmu nie oznacza, że trzeba uciekać od prawdy. Prawda jest taka, że rząd Stanów Zjednoczonych, przy czym nie jest to uwaga pod adresem zwykłych Amerykanów, zachowuje się w niewłaściwy, niesprawiedliwy i globalnie niedemokratyczny sposób. Jest czymś kompletnie niemoralnym, że władze USA są w stanie znaleźć 300 miliardów dolarów na nielegalną, nie mającą podstawy prawnej i opartej na sfabrykowanych motywach wojnę w Iraku, a potem przyjeżdżają na szczyt G8 i mówią „Bieda bardzo leży nam na sercu, ale nie jesteśmy w stanie dać na walkę z ubóstwem w Afryce więcej niż 600 milionów dolarów rocznie”.  Jestem osobą uduchowioną i nie mogę pojąć, jak George Bush, podkreślający swoją religijność, będzie mógł stanąć pewnego dnia przed obliczem Stwórcy i powiedzieć, że postępował sprawiedliwie. W każdym razie przykro mi, gdy słyszę, że ludzie źle mnie odebrali. Sądziłem, że trzymam się tonu nadanego przez prezesa Peace Child. Ale jeśli mam być szczery, gdybym miał przemawiać jeszcze raz, chyba bym tego jednak za bardzo nie złagodził.

Jaka jest relacja między demokracją a biedą?

Demokracja w żadnym razie nie jest gwarancją kresu biedy. Ale z drugiej strony nie zdarzyło się jeszcze, aby klęska głodu nawiedziła państwo prawdziwie demokratyczne. Na świecie jest demokracja polityczna, ale problemem pozostaje brak demokracji ekonomicznej. Żyjemy na planecie, na której jest tyle wody, tyle olejów, tyle ziemi, tyle łatwych do wytworzenia produktów rolnych. Jeśli mimo tego mamy sytuację, w której tylko niewielka część ludzi może korzystać z tego bogactwa, oznacza to, że w wymiarze materialnym czy ekonomicznym demokracja polityczna nie zaspokaja potrzeb większości ludzi. W wielu krajach mówi się „Świetnie jest mieć prawo głosu, ale nie można go zjeść”. Niektóre rządy twierdzą wręcz, że demokracja jest niewygodna, jeśli chce się zwalczać biedę. Dobrym przykładem są tzw. azjatyckie tygrysy. Wyobraźmy sobie, że chcemy zbudować wielką tamę. W Indiach trzeba prowadzić negocjacje z okolicznymi mieszkańcami, w Chinach można od razu przystąpić do budowy. W przeszłości niektórzy ludzie władzy mówili „Demokracja nie jest dobra dla rozwoju, bo wymaga zbyt dużych inwestycji dla jego osiągnięcia”. Nie sądzę, żeby istniała sprzeczność między zwalczaniem biedy a demokracją. Co więcej, demokracja jest decydująca dla eliminacji ubóstwa. To jest jedyny sposób, żeby głos biednych był słyszalny. Nie chodzi mi tu jednak o same wybory. Bardziej mam na myśli możliwość pokojowego protestowania, gromadzenia się, kierowania do władz petycji i wszelkiego typu propozycji politycznych.

W czasie swojego wspomnianego już przemówienia zadał Pan publiczności prowokacyjne pytanie, czy USA są demokracją. Co Pan miał na myśli?

Istota amerykańskiej demokracji nie leży w systemie wyborczym, lecz w przestrzeni, z jakiej korzysta tam społeczeństwo obywatelskie. Niestety niektóre z tych swobód są ograniczane w imię wojny z terroryzmem. Siła amerykańskiej demokracji opiera się właśnie na tej autentycznej energii, którą ma w sobie społeczeństwo obywatelskie. Jednak problemem tzw. dojrzałych demokracji, jak USA czy Wielka Brytania, jest to, że podczas wyborów ludzie nie głosują na najlepszego kandydata, tylko na najmniej złego.

Albo tego, który najlepiej prezentuje się w mediach.

Dokładnie. W roku 1988, w czasie mojego uchodźctwa, byłem stypendystą uniwersytetu w Yale i miałem okazję obserwować wyścig do prezydentury między George’m Bushem seniorem a Michaelem Dukakisem. Wtedy po raz pierwszy spotkałem się z tzw. elektroniczną demokracją. Rzeczywistość jest w niej tworzona za pomocą tzw. setek [w żargonie telewizyjnym setka to wyjątkowo treściwa lub/i efektowna wypowiedź, idealnie nadająca się do pokazania w materiale reportera – przyp. red.]. Każdego dnia największą sztuką w kampanii prezydenckiej było wygłoszenie lepszej setki niż konkurent. Np. George Bush senior użył terminu „tysiąc punktów światła”. Nikt nie wiedział dokładnie, jak to wygląda, ale brzmiało miło i wywoływało u słuchacza uczucie ciepła. Przy okazji, tak naprawdę chodziło o promocję wolontariatu. Ale nie na tym przecież polega demokracja. O to mi właśnie chodzi. Demokracja musi opierać na silnych fundamentach: możliwości równego udziału niezależnie od posiadanego majątku oraz wolnych, rzetelnych i pluralistycznych mediach, które pokazują obywatelom szerokie spektrum wydarzeń i pozwalają im w sposób świadomy wyrobić sobie własne zdanie. Także partie polityczne muszą być demokratyczne i pluralistyczne. Proszę mi nie mówić, że całe zróżnicowanie polityczne Stanów Zjednoczonych znajduje swój wyraz w partiach Demokratycznej i Republikańskiej. To niemożliwe. Są oczywiście inne partie, które próbują zaistnieć, ale już sama konstrukcja systemu jest zaprojektowana tak, by nie dopuścić nikogo nowego. Na to właśnie chciałem wczoraj zwrócić uwagę.

Co prosty człowiek może zrobić dla realizacji słynnego hasła „Przenieśmy biedę do historii” („Make poverty history”)

Aby przenieść biedę do historii, najpierw trzeba przestudiować historię biedy. W ten sposób można lepiej zrozumieć rzeczywistość biedy i nierówności, problematykę zadłużenia. Po drugie należy zaangażować się w tzw. ruch białej opaski [nazywany tak od opasek na przeguby z powyższym hasłem, które noszą aktywiści – przyp. red.] – ważny międzynarodowy ruch o światowym zasięgu. Mówimy ludziom: nie czekaj, aż ktoś przyjdzie i tobą pokieruje. Zaangażuj się w lepsze zrozumienie tych problemów i uświadamianie ich ludziom. Po trzecie: spójrz na własny kraj. To smutne, ale nawet w bogatych krajach liczba biedaków rośnie, zamiast się zmniejszać. Przepaść między biednymi a bogatymi staje się przy tym coraz większa. Aktywiści, niezależnie od zamożności własnego państwa, podejmują działania mające na celu zwalczanie HIV/AIDS, bezdomności, zwiększanie dostępu dzieci do edukacji. Zrób coś! Możesz chociażby dołączyć ochotniczo do czegoś, co już istnieje. Zwykli obywatele robią tysiące fantastycznych rzeczy! Wszystkie te organizacje są głodne wolontariuszy, którzy są wykwalifikowani, pełni zapału itd. Nie zachęcam ludzi, aby każdy zakładał własną organizację. Lepiej rozejrzeć się wokół i wesprzeć coś już istniejącego. Warto także zastanowić się, jakie działania skierowane przeciw biedzie powinien podjąć rząd naszego własnego kraju. Jakie powinno być jego stanowisko na forum takich organizacji jak Bank Światowy czy MFW? Lobbujmy za taką słuszną polityką. Czemu wybraliśmy właśnie białe opaski? Szukaliśmy czegoś prostego. Nawet biedny człowiek może bez trudu dostać kawałek białego materiału i zawiązać sobie opaskę. To jest także sposób na łączenie ludzi i narodów. Obecnie, po sześciu miesiącach, białe opaski są już symbolicznie noszone w 89 krajach.

Wspomniał Pan, że jest Pan osobą uduchowioną. Czy jest jakaś konkretna ścieżka religijna, którą Pan podąża?

Odebrałem hinduistyczne wychowanie, ale żyłem w wielokulturowej społeczności. Kiedy byłem dzieckiem poszedłem do mojej mamy i opowiedziałem jej, że w szkole dyskutowaliśmy o tym, która religia jest najlepsza. Sami Państwo wiecie, jakie są dzieci. Mama powiedziała mi wtedy coś, czego nigdy nie zapomnę, ponieważ powtórzyła to samo kilka dni przed swoją śmiercią: „Najważniejsze jest to, abyś starał się ujrzeć Boga w oczach każdej istoty ludzkiej, jaką spotkasz”. Taka jest moja duchowość. Nie odczuwam potrzeby, żeby siedzieć i medytować, choć szanuję ludzi, którzy tak czynią. Przebywać z ludźmi, próbować się od nich uczyć, próbować dzielić się moją niewielką wiedzą – to jest moja duchowość.

 

Kumi Naidoo* urodził się w Afryce Południowej. Już w wieku 15 lat zaangażował się w walkę z prowadzącym politykę apartheidu reżimem, przez co został wyrzucony ze szkoły średniej, a w 1986 roku aresztowany. Następnie opuścił kraj i udał się do Oksfordu, gdzie w 1989 roku doktoryzował się z socjologii polityki. Po uwolnieniu Nelsona Mandeli, na początku latach 90-tych pracował nad legalizacją Afrykańskiego Kongresu Narodowego. W 1994 roku stał się rzecznikiem Niezależnej Komisji Wyborczej.

Kumi Naidoo

Kumi Naidoo jest członkiem i aktywnym działaczem wielu organizacji pozarządowych. Między innymi był: Dyrektorem Wykonawczym Narodowej Współpracy Afryki Południowej na rzecz Alfabetyzacji, Dyrektorem Południowoafrykańskiego Komitetu na rzecz Wyższej Edukacji, Dyrektorem Wykonawczym Południowoafrykańskiej Koalicji Organizacji Pozarządowych (SANGOCO). Od 1998 roku jest Sekretarzem Generalnym i Prezesem CIVICUS – Światowego Sojuszu na rzecz Obywatelskiej Partycypacji – organizacji liczącej około 1000 członków ze 105 krajów, która od ponad dekady promuje ideę społeczeństwa obywatelskiego. Kumi Naidoo jest także Prezesem Światowego Wezwania do Przeciwdziałania Biedzie (GCAP), którego Sekretariat jest obecnie prowadzony przez CIVICUS (www.whiteband.org).

Rozmawiali w Stirling: Bart Abbott i Ewa Dryjańska

Współpraca: Jarosław Błaszczak


Copyright by © 2006 by e-polityka.pl - Pierwszy Polski Serwis Polityczny. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.