Religijność a wiara

21-08-2005

Autor: Łukasz Budzyński

We współczesnych rozwiniętych i konsumpcyjnie nastawionych społeczeństwach obserwujemy stopniowe odchodzenie od wiary. Ławki w kościołach coraz częściej zajęte są tylko przez starsze panie modlące się na różańcu, a katedry zapełniane są w głównej mierze turystami pragnącymi zaspokoić swoje potrzeby poznawcze i estetyczne. Intelektualiści i przywódcy duchowni Kościołów (które kiedyś miały pod swą opieką wielkie rzesze dusz) próbują gorączkowo zrozumieć i przewidzieć proces, który został nazwany sekularyzacją społeczeństw.


Proces sekularyzacji najsilniej zaczął się rozwijać wraz z rodzącą się wiarą w postęp,  zarówno naukach technicznych, który miał uwolnić ludzkość od wielu cierpień i trudności, jak i w naukach humanistycznych, które z kolei miały wyrwać ludzkość ze szponów mitów religijnych. Racjonalizacja społeczeństw stopniowo miała czynić ludzi bardziej świadomymi siebie i otaczającego świata, który Boga już nie potrzebuje. Takie myślenie do dzisiaj silnie jest zakorzenione w krajach Europy. Na Zachodzie, w świadomości masowej, człowiek wykształcony, nie wierzy w boga. W najlepszym razie jest deistą. Popularne jest przekonanie o tym, że nauka nie jest do pogodzenia z wiarą, a w  połączeniu z wynikającym z globalizacji relatywizmie kulturowym i religijnym oraz silnymi tendencjami konsumpcyjnymi daje silny grunt dla wypierania religii z życia społecznego. Na Wschodzie Europy, gdzie duchowość była mniej racjonalna a bardziej kontemplacyjna, ogromnych zniszczeń w sferze religijności dokonała ideologia sowiecka. Do dziś, pomimo pojawienia się nowego głodu transcendencji,byłe kraje sowieckie są najbardziej z sekularyzowane w Europie.

Czy opisana powyżej sytuacja świadczy, że jesteśmy świadkami narodzin nowego człowieka, pozbawionego potrzeby Boga i duchowości? Współcześni socjologowie twierdzą, że nie. Mylnie postrzegamy opustoszałe Kościoły z ateizacją społeczeństw. Wynika to z tego, że posługujemy się nieprawidłową definicją religijności. Dawniej wierzący w większości przypadków był związany z jakąś organizacją religijną. Obojętnie czy to był kościół czy jakaś nieformalna sekta. Jednak jeżeli ktoś był chrześcijaninem, to wiadomym było w co wierzy lub wierzyć powinien. Tak samo było w przypadku buddysty, czy muzułmanina nawet jeżeli nie byli oni do końca ortodoksyjni.  Dzisiaj religia staje się antyinstytucjonalna. Ludzie masowo odchodzący z kościołów nadal wierzą, ale już na własny sposób. Socjologowie nazywają to zjawisko prywatyzacją religii. Ważnym elementem tego zjawiska jest jednostka. To ona wyznacza sobie w co ma wierzyć i jak, a nie jak dawniej wspólnota wiernych. To indywidualistyczne podejście do wiary łączy się ściśle z procesem atomizacji społeczeństw. Ja wierzę w to, i mam do tego prawo, ty wierzysz w to, i też masz do tego prawo. Moja wiara nie ma wpływu na twoją. Ta prywatyzacja religii sięga bardzo głęboko. Rozmowa o Bogu i wierze, szczególnie w wydaniu tradycyjnym, czyli wyznawanie poglądów religijnych nienowoczesnych, o zabarwieniu wspólnotowym jest tematem tabu, o którym się mówi w taki sam przyciszony sposób, jak kiedyś mówiło się o seksie.

Thomas Luckmann wprowadził pojęcie niewidzialnej religii. Religii poza kościołami i instytucjami. Religii, której nie widać w życiu publicznym, ale która istnieje. Jednak przy zastosowaniu tradycyjnych metod badawczych polegających na opisywaniu religii przy pomocy takich wskaźników jak obecność na liturgii, chrzty, śluby kościelne, spowiedzi nie widać jej. Jak sam autor ją scharakteryzował „religia traci swą widzialność w stopniu, w jakim przejmuje "prywatne" tematy i jednocześnie porzuca konwencjonalną formę organizacji religijnej, staje się ona zarówno treściowo, jak i strukturalnie w ogóle nierozpoznawalna jako religia”.

Procesy tak rozumianej sekularyzacji, jako spychania religii z życia publicznego w głębokie zakamarki prywatności, jest różny. W Europie ma on zgoła inny przebieg niż na przykład w Stanach Zjednoczonych. Na starym kontynencie przyznanie się publiczne przez polityka do wiary, a do tego powołanie się na nią przy swoich politycznych wyborach i decyzjach, powoduje wielkie oburzenie i może w znaczny sposób zachwiać jego karierą. W Stanach Zjednoczonych poglądy religijne cały czas funkcjonują w życiu społecznym. Przyznają się do nich otwarcie politycy, naukowcy i intelektualiści nie narażając się przez to na krytykę. Różnica ta wynika z historii. W Europie sojusz Kościoła i państwa był o wiele silniejszy, stąd i separacja jest o wiele bardziej radykalna i dramatyczna. 


Zakładając jednak, że prognozowanie i opis aktualnej rzeczywistości współczesnej religijności jest trafny – wcześniej socjolodzy zakładali, że racjonalizacja spowoduje zanik religii – należałoby by się przyjrzeć problemowi z innej strony. Postępująca sekularyzacja społeczeństw wywołuje również odwrotne zjawiska. W Kościele następuje stopniowe przejście od nastawienia ilościowego na jakościowy. Kościół na ogół opuszczają osoby o powierzchownej wierze. Powierzchowność w zetknięciu się z relatywizmem religijnym i konsumpcjonizmem nie wytrzymuje. Młodzi ludzie odkrywają na nowo wiarę swoich dziadków, szukając w niej głębi i oparcia. Duże znaczenie ma rodzący się głód mistyki, realnego i osobistego kontaktu z Bogiem. Karl Rahner i Hans von Balthaser powiedzieli, że wiek XXI będzie wiekiem mistyki albo w ogóle go nie będzie. I mieli rację, na pewno co do wielkich tradycji religijnych. W nowych warunkach, Kościoły albo sięgną do swej głębi i nią będą przyciągać, albo ich nie będzie.

Sekularyzacja dla Kościołów jest oczyszczeniem z religijności na rzecz wiary. Religijności, która jest dla ludzi tradycją i wartością taką samą jak inne równie szlachetne typu patriotyzm. Wiara, która widoczna jest wśród ludzi w społeczeństwach zsekularyzowanych, jest stylem życia, który wyrasta z rzeczywistego kontaktu z Bogiem. Bycie chrześcijaninem w tym świecie staje się wyzwaniem a nie płynięciem z prądem, co było widoczne w wydaniu „letnich katolików”. Kilka lat temu pytany o przyszłość Kościoła kardynał Joseph Ratzinger powiedział, że jest ona w katakumbach. Spotkało się to z krytyką wielu środowisk, jednak wydaje się, że to było trafne spostrzeżenie. W zetknięciu z procesami prywatyzacji religii i jej publicznej marginalizacji, a z drugiej strony coraz mniejszą liczbą wiernych w Kościele, za to bardziej świadomie zaangażowanych, sytuacja chrześcijaństwa zatacza jakby koło do czasów sprzed 313 roku.

Obserwując drogę, którą podąża od Soboru Watykańskiego II Kościół wydaje się, że intuicyjnie zrozumiał zmiany społeczne. Do wartościowanie świeckich, na nowo podkreślenie powołania małżeńskiego, teologia ciała Jana Pawła II, nowa ewangelizacja, otwarcie drogi i nadanie nowego impulsu charyzmatom zakonnym i świeckim, to tylko niektóre zjawiska potwierdzające tę intuicję.


Copyright by © 2006 by e-polityka.pl - Pierwszy Polski Serwis Polityczny. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.