Płacz, ukochany kraju

07-06-2005

Autor: Krzysztof Wasilewski

Niedawno, w polskiej telewizji publicznej mogliśmy obejrzeć „Płacz, ukochany kraju”. Ci, którzy dotrwali do późnej godziny z pewnością się nie zawiedli. Piękno krajobrazu i świetnie przedstawione realia Południowej Afryki lat 40. dopełnione znakomitą rolą James’a Earl Jones’a stanowiły główne atuty filmu. A jak wygląda Republika Południowej Afryki dziś, dekadę od upadku apartheidu?


Ktoś mógłby powiedzieć, że wraz z ostatecznym pogrzebaniem białego reżimu zniknęły wszystkie problemy trapiące kraj. Spełnił się sen Alana Patona, Steve’a Biko i innych – zrównano w prawach wszystkie grupy etniczne a władza w końcu przeszła w ręce prawdziwej większości. Od ponad dziesięciu lat krajem nie przerwanie rządzi, niegdyś opozycyjny, Afrykański Kongres Narodowy(ANC). W radzie ministrów znajdują się czarni, biali i azjaci. Teoretycznie państwo zapewnia równe warunki kształcenia, dostęp do opieki społecznej i medycznej oraz dba o rozwój przez lata niedoinwestowanych miast. Ale są też ciemne strony, ciemniejsze niż gdziekolwiek indziej. RPA ma najwyższy odsetek popełnianych gwałtów na świecie. Według ostatnich danych, co dwadzieścia sekund zostaje zgwałcona kobieta. Zdecydowana większość gwałtów, podobnie jak inne przestępstwa popełniana jest przez czarnoskórych. Wielkie kontrasty, które narodziły się podczas rozkwitu apartheidu powodują zawiść z jednej strony i strach z drugiej. Miarą bezpieczeństwa stają się coraz to wyższe płoty, którymi to biali pragną zapewnić sobie bezpieczeństwo. Porwania, włamania czy kradzieże na środku ulicy zdarzają się nader często. Już istniejące antagonizmy są nadto powiększane przez obecną politykę rządu. Tajemnicą poliszynela jest, że urzędujący już drugą kadencję prezydent – Thabo Mbeki – jest rasistą. Niegdyś zaufany przyjaciel Nelsona Mandeli, po dojściu do władzy wdraża zupełnie odmienną politykę od swojego wielkiego poprzednika. Zmuszanie firm do preferowania czarnoskórych kandydatów podczas zatrudniania to tylko jeden z wielu pomysłów prezydenta na wyrównanie różnic między białą a pozostałą częścią społeczeństwa. Sytuacja posunęła się tak daleko, że przedsiębiorcy stwarzają fikcyjne etaty dla czarnoskórych byle zyskać przychylność rządu. Kilka miesięcy temu opinię publiczną obiegła historia murzyńskiego szofera, którego szybki awans na stanowisko jednego z głównych dyrektorów wielkiej firmy był przedstawiany jako modelowa kariera „od pucybuta do milionera”. Dopiero, gdy wyszło na jaw, że do jedynego obowiązku nowego dyrektora należały gry komputerowe i oglądanie filmów dvd, pojawiły się głosy kwestionujące słuszność prowadzonej polityki. Prawdziwą wrzawę wywołało, natomiast, oświadczenie Mbekiego, o braku związku pomiędzy HIV i AIDS a cały hałas miał być wywołany przez Europejczyków aby poniżyć swoich byłych poddanych. Na apele Charlene Smith, białej dziennikarki, porwanej i zgwałconej, by prezydent zrobił coś z palącym problemem wzrastającej w zastraszającym tempie liczbą zakażonych, Mbeki wysunął całą baterię oskarżeń, włącznie z twierdzeniem, że „według białych, czarnoskórzy nie potrafią trzymać nóg razem”. Urzędujący prezydent w swej retoryce i działaniu dość niebezpiecznie zbliża się do przywódcy sąsiedniego Zimbabwe – Roberta Mugabe. Ten ostatni też niegdyś tworzył opozycję przeciwko rządowi białej mniejszości. Podobnie jak Mbeki na początku swojej politycznej kariery głosił hasła pokojowego współistnienia wszystkich grup. Jednak, gdy w ślad za morzem obietnic nie przyszły rezultaty, dał ludziom igrzyska w postaci wypędzania białych osadników. Tytułujący się „pogromcą Imperium Brytyjskiego” Mugabe nic sobie nie robi z łamania praw człowieka, tym bardziej, że jedyna osoba, która mogłaby cokolwiek zmienić – Mbeki – pozostaje bierny. Tak zwana „cicha dyplomacja” jak na razie jest nie tyle cicha ile bezskuteczna i bezużyteczna.

Biali mieszkańcy RPA z niepokojem spoglądają na przyszłość. Rząd nie robi nic albo prawie nic by powstrzymać falę mordów i napaści na farmy. W żadnym miejscu nie mogą czuć się bezpiecznie, wszędzie wyczekując zagrożenia. Doszło nawet do tego, że wdowa po Alanie Patonie musiała opuścić „ukochany kraj” męża po tym jak została porwana, okradziona i pobita. Jeden z bohaterów książki, czarnoskóry ksiądz mówi:” Boje się, że w chwili, kiedy oni nas pokochają, my ich zaczniemy nienawidzić”. Współczesna sytuacja daleka jest od tak ponurych wizji, ale jeśli się nic nie zmieni, trudno jest przewidzieć dalszy losy tego wielkiego kraju.


Copyright by © 2006 by e-polityka.pl - Pierwszy Polski Serwis Polityczny. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.