Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Świat / Ameryki / Raport wyborczy: USA 2004               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
23-06-2011

 

26-04-2011

 

19-04-2011

 

05-04-2011

 

29-03-2011

 

22-03-2011

 

08-03-2011

 

+ zobacz więcej

Raport wyborczy: USA 2004 

13-11-2004

  Autor: Michał Potocki, Jarosław Błaszczak

Wybory w USA była niewątpliwie jednym z najważniejszym politycznych i medialnych wydarzeń tego roku. W czasie trwającej ponad rok kampanii wciąż zadawaliśmy sobie pytanie: kto będzie mieszkał w Białym Domu przez kolejne cztery lata? Dziś wiemy już wszystko. Czas uporządkować naszą wiedzę. Zapraszamy do lektury kompleksowego opracowania wyników wyborów, uwzględniającego preferencje poszczególnych stanów i wiele ciekawych statystyk. Aby jednak nie opierać się na samych liczbach, przygotowaliśmy również autorski komentarz do tej kadencji, tej kampanii, tych wyborów i tego, co wciąż przed nami.

 

 

WYNIKI
opracował Michał Potocki

OGÓLNOKRAJOWE WYNIKI WYBORÓW

frekwencja 53,24%

George Walker Bush, Richard Bruce Cheney (Partia Republikańska) 51,07%, 286 głosów elektorskich
John Forbes Kerry, John Edwards (Partia Demokratyczna) 47,99%, 252 głosy elektorskie

głosów elektorskich nie uzyskali:
Ralph Nader, Peter Miguel Camejo (Partia Reform) 0,35%
Michael J. Badnarik, Richard Campagna (Partia Libertariańska) 0,32%
Michael Anthony Peroutka, Chuck Baldwin (Partia Konstytucyjna) 0,11%
David Keith Cobb, Pat LaMarche (Partia Zielona) 0,09%
Leonard Peltier, Janice Jordan (Partia Pokojowu i Wolności Kalifornii) 0,02%
Róger Calero, Arrin Hawkins (Socjalistyczna Partia Pracujących) 0,01%
Walt Brown, Mary Alice Herbert (Socjalistyczna Partia Stanów Zjednoczonych Ameryki) 0,01%

poniżej 0,005% głosów otrzymali:
żaden z powyższych
Thomas Harens, Jennifer Ryan (Wolność Chrześcijańska)
Bill Van Auken, Jim Lawrence (Partia Równości Socjalistycznej)
Gene Amondson, Leroy Pletten (Partia Troski o Lud (Prohibicji))
John Parker, Teresa Gutierrez (Światowa Partia Pracujących)
Charles Jay, Marilyn Taylor (Partia Wyboru Osobistego)
Stanford Andress, Irene Deasy
Earl F. Dodge, Howard Lydick (Partia Prohibicji Kolorado)

write-ins (w sumie 0,02% głosów):
A.J. Abritton (Amerykańska Partia Republikańska), Sterling Allan (Partia Opatrznościowa), Lawson M. Bone, Kenneth M. Bonnell, Robert A. Boyle II, Harry Braun, Theodir Brown Sr., Fred Cook, Eric J. Davis, Roberto DiGiulio (Partia Dzieci), Bob Dorn, Lonnie D. Frank, Ronald Gascon, Jack Grimes (Zjednoczona Unia Faszystowska), Michael Halpin, Larry D. Hines, Georgia Hough, Keith Judd, Darren E. Karr, Samuel Keegan, John Joseph Kennedy, Joseph Martyniuk Jr., David Mevis, Muadin (Partia E-Demokratyczna), Jeffrey Peters (Partia My Naród), Andrew M. Rotramel, Joseph Schriner, Dennis P. Slatton (Zjednoczona Partia Amerykańska), Dan Snow, Brian B. Springfield, Diane Templin (Partia Amerykańska), Lawrence Rey Topham, Lemuel Tucker, Da Vid (Partia Świetlna), Tom Wells (Partia Wartości Rodzinnych), A.J. Wildman

WYNIKI WYBORÓW W ROZBICIU NA POSZCZEGÓLNE STANY (w kolejności od tych z najsilniejszym poparciem dla George'a W. Busha)

UTAH:
Bush - Cheney 70,96%, 5 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 26,5%
Nader - Camejo 1,26%
Peroutka - Baldwin 0,75%
Badnarik - Campagna 0,37%
inni 0,15%

WYOMING:
Bush - Cheney 68,98%, 3 głosy elektorskie
Kerry - Edwards 29,14%
Nader - Camejo 1,06%
Badnarik - Campagna 0,55%
Peroutka - Baldwin 0,26%

IDAHO:
Bush - Cheney 68,43%, 4 głosy elektorskie
Kerry - Edwards 30,31%
Badnarik - Campagna 0,64%
Peroutka - Baldwin 0,52%
Nader - Camejo 0,1%

NEBRASKA:
Bush - Cheney 66,29%, 5 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 32,43%
Nader - Camejo 0,72%
Badnarik - Campagna 0,26%
inni 0,3%

OKLAHOMA:
Bush - Cheney 65,58%, 7 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 34,42%

ALABAMA:
Bush - Cheney 65,52%, 9 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 36,83%
Nader - Camejo 0,36%
inni 0,3%

DAKOTA PÓŁNOCNA:
Bush - Cheney 62,87%, 3 głosy elektorskie
Kerry - Edwards 35,49%
Nader - Camejo 1,2%
Badnarik - Campagna 0,27%
Peroutka - Baldwin 0,17%

KANSAS:
Bush - Cheney 62,17%, 6 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 36,47%
Nader - Camejo 0,78%
Badnarik - Campagna 0,34%
Peroutka - Baldwin 0,24%

ALASKA:
Bush - Cheney 61,7%, 3 głosy elektorskie
Kerry - Edwards 34,96%
Nader - Camejo 1,58%
Peroutka - Baldwin 0,67%
Badnarik - Campagna 0,56%
Cobb - LaMarche 0,31%
write-ins 0,23%

TEKSAS:
Bush - Cheney 61,1%, 34 głosy elektorskie
Kerry - Edwards 38,28%
Badnarik - Campagna 0,52%
inni 0,09%

INDIANA:
Bush - Cheney 60,07%, 11 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 39,16%
Badnarik - Campagna 0,76%
inni 0,01%

DAKOTA POŁUDNIOWA:
Bush - Cheney 59,91%, 3 głosy elektorskie
Kerry - Edwards 38,44%
Nader - Camejo 1,11%
Peroutka - Baldwin 0,28%
Badnarik - Campagna 0,25%

MISSISIPI:
Bush - Cheney 59,76%, 6 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 39,47%
Nader - Camejo 0,27%
inni 0,49%

KENTUCKY:
Bush - Cheney 59,55%, 8 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 39,68%
Nader - Camejo 0,49%
inni 0,27%

MONTANA:
Bush - Cheney 59,1%, 3 głosy elektorskie
Kerry - Edwards 38,56%
Nader - Camejo 1,36%
Badnarik - Campagna 0,38%
Peroutka - Baldwin 0,38%
Cobb - LaMarche 0,22%

KAROLINA POŁUDNIOWA:
Bush - Cheney 58,26%, 8 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 40,62%
Nader - Camejo 0,34%
Peroutka - Baldwin 0,33%
inni 0,45%

GEORGIA:
Bush - Cheney 58,05%, 15 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 41,39%
Badnarik - Campagna 0,56%

TENNESSEE:
Bush - Cheney 56,83%, 11 głosów
Kerry - Edwards 42,5%
Nader - Camejo 0,37%
inni 0,3%

LUIZJANA:
Bush - Cheney 56,77%, 9 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 42,17%
Nader - Camejo 0,36%
Peroutka - Baldwin 0,27%
inni 0,44%

KAROLINA PÓŁNOCNA:
Bush - Cheney 56,13%, 15 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 43,52%
Badnarik - Campagna 0,34%
Nader - Camejo 0,02%

WIRGINIA ZACHODNIA:
Bush - Cheney 56,05%, 5 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 43,25%
Nader - Camejo 0,53%
inni 0,18%

ARIZONA:
Bush - Cheney 55,03%, 10 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 44,37%
Badnarik - Campagna 0,6%

ARKANSAS:
Bush - Cheney 54,34%, 6 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 44,51%
Nader - Camejo 0,59%
inni 0,56%

WIRGINIA:
Bush - Cheney 53,88%, 13 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 45,24%
Badnarik - Campagna 0,34%
Peroutka - Baldwin 0,32%
write-ins 0,21%

MISSOURI:
Bush - Cheney 53,36%, 11 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 46,06%
Badnarik - Campagna 0,36%
inni 0,22%

KOLORADO:
Bush - Cheney 52,61%, 9 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 46,16%
Nader - Camejo 0,59%
Badnarik - Campagna 0,35%
inni 0,29%

FLORYDA:
Bush - Cheney 52,22%, 27 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 46,96%
Nader - Camejo 0,43%
inni 0,38%

OHIO:
Bush - Cheney 50,96%, 20 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 48,57%
Badnarik - Campagna 0,26%
inni 0,21%

NEWADA:
Bush - Cheney 50,49%, 5 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 47,85%
Nader - Camejo 0,58%
żaden z powyższych 0,44%
Badnarik - Campagna 0,38%
inni 0,24%

NOWY MEKSYK:
Bush - Cheney 50,11%, 5 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 48,76%
Nader - Camejo 0,54%
Badnarik - Campagna 0,32%
inni 0,27%

IOWA:
Bush - Cheney 50,05%, 7 głosów elektorskich
Kerry - Edwards 49,11%
Nader - Camejo 0,39%
inni 0,44%

WISCONSIN:
Bush - Cheney 49,33%
Kerry - Edwards 49,79%, 10 głosów elektorskich
Nader - Camejo 0,54%
inni 0,33%

NEW HAMPSHIRE:
Bush - Cheney 48,98%
Kerry - Edwards 50,36%, 4 głosy elektorskie
Nader - Camejo 0,66%

PENSYLWANIA:
Bush - Cheney 48,62%
Kerry - Edwards 50,79%, 21 głosów elektorskich
Badnarik - Campagna 0,37%
inni 0,22%

MICHIGAN:
Bush - Cheney 47,94%
Kerry - Edwards 51,1%, 17 głosów elektorskich
Nader - Camejo 0,5%
inni 0,46%

MINNESOTA:
Bush - Cheney 47,62%
Kerry - Edwards 51,07%, 10 głosów elektorskich
Nader - Camejo 0,66%
inni 0,65%

OREGON:
Bush - Cheney 47,32%
Kerry - Edwards 51,25%, 7 głosów elektorskich
write-ins 0,48%
Badnarik - Campagna 0,39%
Peroutka - Baldwin 0,28%
Cobb - LaMarche 0,28%

NEW JERSEY:
Bush - Cheney 46,47%
Kerry - Edwards 52,67%, 15 głosów elektorskich
Nader - Camejo 0,54%
inni 0,32%

DELAWARE:
Bush - Cheney 45,77%
Kerry - Edwards 53,33%, 3 głosy elektorskie
Nader - Camejo 0,57%
inni 0,33%

WASZYNGTON:
Bush - Cheney 45,66%
Kerry - Edwards 52,95%, 11 głosów elektorskich
Nader - Camejo 0,73%
Badnarik - Campagna 0,38%
inni 0,27%

HAWAJE:
Bush - Cheney 45,27%
Kerry - Edwards 54,01%, 4 głosy elektorskie
Cobb - LaMarche 0,4%
Badnarik - Campagna 0,32%

MAINE:
Bush - Cheney 45,01%
Kerry - Edwards 53,04%, 4 głosy elektorskie
Nader - Camejo 1,09%
Cobb - LaMarche 0,4%
Badnarik - Campagna 0,27%
Peroutka - Baldwin 0,18%

ILLINOIS:
Bush - Cheney 44,73%
Kerry - Edwards 54,65%, 21 głosów elektorskich
Badnarik - Campagna 0,62%

KALIFORNIA:
Bush - Cheney 44,29%
Kerry - Edwards 54,56%, 55 głosów elektorskich
Badnarik - Campagna 0,4%
Cobb - LaMarche 0,32%
inni 0,43%

CONNECTICUT:
Bush - Cheney 43,99%
Kerry - Edwards 54,29%, 7 głosów elektorskich
Nader - Camejo 0,81%
Cobb - LaMarche 0,61%
inni 0,3%

MARYLAND:
Bush - Cheney 43,15%
Kerry - Edwards 55,72%, 10 głosów elektorskich
Nader - Camejo 0,49%
Badnarik - Campagna 0,25%
inni 0,39%

NOWY JORK:
Bush - Cheney 40,49%
Kerry - Edwards 57,76%, 31 głosów elektorskich
Nader - Camejo 1,5%
inni 0,25%

RHODE ISLAND:
Bush - Cheney 38,89%
Kerry - Edwards 59,56%, 4 głosy elektorskie
Nader - Camejo 0,96%
Cobb - LaMarche 0,26%
inni 0,32%

VERMONT:
Bush - Cheney 38,88%
Kerry - Edwards 59,14%, 3 głosy elektorskie
Nader - Camejo 1,43%
Badnarik - Campagna 0,39%
inni 0,17%

MASSACHUSETTS:
Bush - Cheney 36,95%
Kerry - Edwards 62,11%, 12 głosów elektorskich
Badnarik - Campagna 0,54%
Cobb - LaMarche 0,39%

DYSTRYKT KOLUMBII:
Bush - Cheney 9,23%
Kerry - Edwards 89,32%, 3 głosy elektorskie
Nader - Camejo 0,64%
Cobb - LaMarche 0,31%
inni 0,49%

INNE STATYSTYKI

Najmniejszą różnicą głosów wybory zostały rozstrzygnięte w Wisconsin (0,46 pkt proc. na korzyść Kerry'ego). W liczbach bezwzględnych najmniejszą różnicę odnotowano w New Hampshire - Busha od zwycięskiego Kerry'ego dzieliło tam 9.309 głosów. Na drugim biegunie znalazł się Dystrykt Kolumbii, gdzie Bush zdobył poparcie mniejsze aż o 80,09 pkt proc. W liczbach bezwzględnych najwięcej dzieliło obu kandydatów na Alasce, gdzie Bush wygrał różnicą 482.799 głosów.

George W. Bush największe poparcie zdobył w Utah (70,96%) i Wyoming (68,98%). John Kerry - w Dystrykcie Kolumbii (89,32%) i Massachusetts (62,11%). Na Ralpha Nadera najchętniej głosowano na Alasce (1,58%), na libertarianina Michaela Badnarika - w Indianie (0,76%), jego imiennika Michael Peroutka uzyskał największe zaufanie wyborców w Utah (0,75%), zaś zielony David Cobb - w Connecticut (0,61%). George Bush zwyciężył w 31 stanach; jego główny rywal - w 19 stanach i dystrykcie stołecznym. Jeśli chodzi o wyniki w rozbiciu na hrabstwa przewaga Busha okazała się przygniatająca: 2.534 hrabstwa poparły urzędującego prezydenta, w zaledwie 580 zwyciężył jego demokratyczny rywal. Najkorzystniejsze wyniki prezydent osiągnął w Ochiltree w stanie Teksas (91,97%), Kerry - w Dystrykcie Kolumbii, Nader - w Grant w stanie Utah (2,78%), Badnarik - w hrabstwie Franklin (Indiana; 7,07%), Peroutka - w Juab (Utah; 2,89%), zaś Cobb - w Sharkey (Massachusetts; 4,71%).

Busha wybrali ludzie bardzo zadowoleni z tego, jak spełniał dotychczas swe obowiązki i aprobujący jego decyzję o ataku na Irak (po 94%), uważający wiarę za najistotniejszą wartość w życiu (91%), głosujący na Busha także 4 lata temu (91%), zaś terroryzm za najważniejszy temat kampanii (86%), konserwatyści (84%), uważający wojnę w Iraku za część operacji antyterrorystycznej (81%), osoby dla których najistotniejszą kwestią wyborczą są wartości moralne (80%), zwolennicy bezwzględnego zakazu aborcji (77%), osoby chodzące do kościoła częściej, niż raz w tygodniu (64%), raczej bogaci niż biedni (63% ludzi o dochodach powyżej 200.000 $), posiadacze broni (63%), protestanci (59%), małżeństwa z dziećmi (59%), głosujący bardziej na Busha niż przeciw Kerry'emu (59%), mieszkający na wsi (59%), biali i pochodzący z Południa (po 58%), ludzie dawniej służący w armii (57%), osoby najbardziej zainteresowane podatkami (57%), żonaci i mężatki (57%), mężczyźni (55%), 60-latkowie (54%), ludzie, którzy uczęszczali lecz nie ukończyli college'u (54%), heteroseksualiści (53%), katolicy (52%), a także 11% demokratów.

Na Kerry'ego głosowali ludzie bardzo niezadowoleni z tego, jak Bush sprawuje funkcję prezydenta (97%), oczekujący zmian w polityce USA (95%), oraz poprawy ilorazu inteligencji osoby pełniącej urząd prezydenta (91%), wyborcy Ala Gore'a z 2000 r. (90%), Afroamerykanie (88%), ludzie o poglądach liberalnych (85%), zainteresowani kwestiami gospodarczymi i rynku pracy (80%), homo- i biseksualiści oraz zwolennicy małżeństw homoseksualnych (po 77%), wyborcy zainteresowani głównie stanem służby zdrowia (77%), żydzi (74%), ludzie, dla których najważniejszymi tematami kampanii wyborczej były kwestia iracka i edukacja oraz zwolennicy aborcji na życzenie (po 73%), głosujący bardziej przeciwko Bushowi niż za Kerrym (70%), ateiści (67%), raczej biedniejsi niż bogatsi (63% ludzi o dochodach poniżej 15.000 $), bezrobotni (63%), związkowcy (61%), mieszkający w wielkich miastach (60%), osoby w stanie wolnym (58%), nie posiadające broni (57%), Azjaci (56%), bardzo bojące się terroryzmu i pochodzący z Północnego Wschodu (po 56%), osoby z wykształceniem wyższym (55%), młodzież poniżej 29. roku życia (54%), osoby o umiarkowanych poglądach politycznych (54%), ludzie chodzący do kościoła kilka razy w roku (54%), Latynosi (53%), osoby głosujące pierwszy raz w życiu (53%), kobiety (51%), małżeństwa bezdzietne (51%), osoby, które uniknęły służby wojskowej (50%), ale również 11% republikanów.

Nader największe poparcie osiągnął wśród ludzi, którzy nie głosowaliby gdyby w wyborach startowali jedynie Bush i Kerry (11%), ludzi, którzy w wyborach w 2000 r. poparli tzw. kandydatów trzecich (3%), Latynosów (2%), wyborców uważających kwestie stanu służby zdrowia jako w ogóle nieistotne oraz bojących się fałszerstw przy liczeniu głosów (po 2%).

KRÓTKO O KANDYDATACH

Pierwsze miejsce zajął dotychczasowy prezydent, Teksańczyk George Walker Bush (ur. 1946), syn prezydenta George'a Herberta Walkera Busha (1989-1993), brat gubernatora Florydy Jeba. G.W. Bush urodził się w New Haven (Connecticut). Przez 4 lata studiował na prestiżowym uniwersytecie Yale, gdzie uzyskał stopień bachelora (pierwszy stopień uniwersytecki) historii. W czasie wojny w Wietnamie służył w Powietrznej Gwardii Narodowej jako pilot F-102. W 1975 r. uzyskał poziom MBA w Harwardzkiej Szkole Biznesu. Rok później został skazany na 150 $ grzywny za prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu. W 1977 r. Bush poślubił Laurę Welch. Maja dwie córki - Barbarę i Jennę. W 1986 r. Bush przystąpił do kościoła metodystów oraz rzucił picie alkoholu. W 1978 r. po raz pierwszy spróbował swoich sił w polityce - przegrał wówczas wybory do Izby Reprezentantów. Następnie zajął się działalnością w branży naftowej. W 1994 r. wygrał wybory na gubernatora Teksasu i dał się poznać jako zaprzysięgły zwolennik kary śmierci. 6 lat później pokonał Ala Gore'a w wyborach prezydenckich, zwyciężając dzięki wyrokowi Sądu Najwyższego po żenujących machinacjach na Florydzie. Jako prezydent Bush odmówił wprowadzenia w życie Protokołu z Kioto, zaś po ataku al-Qa'idy na Nowy Jork i Waszyngton wysłał wojska do Afganistanu oraz - przy sprzeciwie Rady Bezpieczeństwa ONZ - do Iraku. Faktem jest, że po 11 września na terenie USA nie doszło do żadnych ataków terrorystycznych. Z drugiej strony Bush jest krytykowany za roztrwonienie nadwyżki budżetowej oraz zahaczającą o wolności obywatelskie Ustawę patriotyczną.

Rywalem Busha był urodzony w 1943 r. w Aurorze (Kolorado), a zamieszkały w Massachusetts John Forbes Kerry. W młodości był katolickim ministrantem. Jego korzenie sięgają Austro-Węgier, jest też daleko spokrewniony z… Georgem W. Bushem. Ukończył - podobnie jak jego rywal - uniwersytet Yale. W 1967 r. został wysłany do Wietnamu, gdzie ranny został trzykrotnie odznaczony Purpurowym Sercem raz Brązową i raz Srebrną Gwiazdą, i dosłużył się stopnia porucznika. Po powrocie do kraju stał się aktywistą ruchu Weterani Wietnamscy przeciw Wojnie. W 1976 r. uzyskał tytuł magistra prawa w Boston College Law School. 6 lat później został wicegubernatorem Massachusetts, zaś od 1985 r. nieprzerwanie zasiadał w Senacie. Zajmował się tam głównie kwestiami spraw zagranicznych, handlu, nauki, transportu i finansów. Był żonaty z Julią Thorne, obecnie jego żoną jest Teresa Heinz. Ma dwie własne córki (Alexandrę i Vanessę) oraz trzech przybranych synów (H. Johna, André i Christophera.

Na trzecim miejscu uplasował się Ralph Nader (ur. 1934 w Winsted, Connecticut). Jego rodzice pochodzą z Libanu. Nader ukończył uniwersytet Princeton i Harvard Law School. Był doradcą wicesekretarza pracy, podkomisji senackiej ds. bezpieczeństwa drogowego, pisywał także dla The Nation i Christian Science Monitor. Nader był kandydatem Partii Zielonych w latach 1996 i 2000. Wówczas - podobnie jak obecnie - był krytykowany przez demokratów, zaś w 2000 r. jego udział w wyborach spowodował odebranie głosów Alowi Gore'owi, uniemożliwiając mu zwycięstwo wyborcze. Nader zdołał się zarejestrować w 34 stanach i Dystrykcie Kolumbii.

Informatyk Michael J. Bondarik urodził się w 1954 r. w Hammond (Indiana). Jako libertarianin jest zwolennikiem depenalizacji posiadania narkotyków oraz legalizacji małżeństw homoseksualnych, a także natychmiastowego wycofania wojsk USA z Iraku. Bodnarik został zarejestrowany wszędzie poza Oklahomą i New Hampshire.

Michael Anthony Peroutka urodził się w 1952 r. w stanie Maryland. Jako nominat Partii Konstytucyjnej jest radykalnym konserwatystą, zbliżonym do środowiska Pata Buchanana. Ukończył prawo na Uniwersytecie Baltimore. Wraz z żoną Diane mają trójkę dzieci - Timothy'ego, Patricka i Elizabeth. Peroutka został zarejestrowany w 36 stanach.

David Keith Cobb urodził się w 1963 r. w San León w Teksasie. Jak większość konkurentów ukończył prawo (na Uniwersytecie Houstońskim). Niegdyś wspierał demokratycznych kandydatów na prezydenta Jesse'ego Venturę i Jerry'ego Browna, następnie poświęcił się pracy na rzecz Ralpha Nadera. Znacząco rozbudował struktury Partii Zielonych w Teksasie. Zdołał się zarejestrować w 27 stanach i dystrykcie stołecznym.

Leonard Peltier urodził się w 1944 r. w rezerwacie Indian Chippewa w Dakocie Północnej. Ma 12 braci i sióstr. Był aktywistą Ruchu Indian Amerykańskim. W 1975 r. został skazany na 27 lat więzienia za zamordowanie dwóch agentów FBI w czasie konfliktu o Rezerwat Pine Ridge. Amnesty International, abp Desmond Tutu i pastor Jesse Jackson traktowali go jako więźnia politycznego. Przez wielu Indian jest traktowany jako symbol walki z białymi o ziemię, wolność i równouprawnienie. Peltier zarejestrował się jako kandydat na prezydenta jedynie w swym macierzystym stanie.

Na ósmym miejscu uplasowali się zbiorowo tzw. "write-ins", zdobywając w sumie 0,02% głosów. O co chodzi? W niektórych stanach można głosować na kandydatów nie wpisanych na karty do głosowania, jednak zarejestrowanych jako write-ins, czyli ludzi, na których można oddać swój głos, wpisując nazwisko kandydata samemu. W obecnych wyborach można było w ten sposób poprzeć 37 kandydatów.

Róger Calero urodził się w 1969 r. w Nikaragui. Życie spędził na organizowaniu struktur komunistycznych wśród amerykańskich Latynosów. Od 1990 r. ma kartę stałego pobytu w USA. Publikował swe materiały w pismach Perspectiva Mundial i The Militant. Pomimo, że nie jest obywatelem USA zdecydował się kandydować w wyborach, pomimo, że jego ewentualny wybór byłby nieważny. Jego Socjalistyczna Partia Pracujących ma w statucie wpisaną obronę rewolucji kubańskiej.

Walt Brown urodził się w 1926 r. W latach 1975-87 był senatorem stanu Oregon z ramienia demokratów. Następnie trzykrotnie startował do parlamentu z ramienia Socjalistycznej Partii USA.

Pozostałych siedmiu kandydatów zdobyło poniżej 0,005% głosów każdy.

KOMENTARZ e-Polityki.pl
Jarosław Błaszczak

W tym roku kampania wyborcza w USA jak zawsze znalazła w centrum uwagi mediów na całym świecie. To zainteresowanie trwało cały rok. Także my je podzielaliśmy, publikując w e-Polityce kilkanaście artykułów na ten temat. Natomiast same wybory zniknęły z czołówek dość szybko. Głosowanie było w nocy (polskiego czasu) z wtorku na środę, w środę około południa znaliśmy już odpowiedzi na wszystkie pytania , a w czwartek wieczorem bardziej emocjonowaliśmy się już tym, jak długo jeszcze potrwa sztuczne podtrzymywanie życia Jasera Arafata i kiedy władze Ukrainy przyznają się do porażki swojego kandydata w I turze wyborów prezydenckich.

Tymczasem te wybory były pod wieloma względami wyjątkowe. Ale zacznijmy od krótkiego podsumowania tej kadencji...

Poprzednia kadencja

Przed czterema laty George W. Bush dostał się do Białego Domu na mocy decyzji zdominowanego przez Republikanów Sądu Najwyższego. Przegrał przy tym tzw. popular vote, co oznacza, że w skali całego kraju padło na niego mniej głosów. Chyba już tylko Historia będzie mogła sprawiedliwie ocenić, czy nie było to jedno z najbardziej niezasłużonych zwycięstw w historii amerykańskiej demokracji.

Ale potem przyszedł 11 września, który choć dla Amerykanów był traumą, dla ich prezydenta stanowił prawdziwą mannę z nieba. Oto społeczeństwo sparaliżował strach. Na znaczeniu straciły takie wartości jak wolność czy poszanowanie osoby ludzkiej. Ważne było tylko bezpieczeństwo. Nikt, także demokraci, nie protestował, gdy przyjmowano Patriot Act - ustawę stanowiącą ewidentny zamach na podstawowe swobody obywatelskie, wprowadzającą wszechwładzą rozmaitych, często tajnych, służb. Wszyscy przyklasnęli, gdy USA obaliły reżim Talibów (za to oczywiście im chwała), nie mając kompletnie pomysłu, co dalej zrobić z rozszarpywanym  przez lokalnych watażków oraz niedobitki Talibów i Al-Kaidy krajem.

Do tego momentu społeczność międzynarodowa wspierała Amerykę. Europa wykazywała daleko idące zrozumienie, wręcz solidarność, wyrażoną użyciem po raz pierwszy w historii NATO art. 5 traktatu waszyngtońskiego, mówiącego o zbiorowej samoobronie w razie ataku na jedno z państw członkowskich. Rosjanie nakłonili postradzieckie państwa Azji Centralnej do współpracy z Pentagonem, bo dla nich samych "globalna wojna z terroryzmem" stanowiła znakomite wytłumaczenie polityki eksterminacji Czeczenów. Nikt nie zwracał uwagi na takie drobiazgi jak naruszenia podstawowych zasad międzynarodowego prawa humanitarnego, których symbolem stała się baza w Guantanamo.

Gdyby ekipa Busha powiedziała sobie wtedy "dosyć", nie sądzę, aby potem kampania wyborcza była aż tak skoncentrowana na polityce zagranicznej, ani by kontrkandydat Busha przekroczył w ogóle barierę 200 głosów elektorskich, świadczącą już o naprawdę dużym poparciu. Lecz Bush postanowił iść dalej. Na kolejny cel obrał sobie Irak (parę dni temu słyszałem zresztą z ust jednego ze znanych polskich politologów, że miał to zaplanowane co najmniej od lutego 2004, a więc siedem miesięcy przed zamachem na WTC).

Nie chcę być odebrany jako jeden z chóru krytyków operacji w Iraku. Wręcz przeciwnie, od początku ją popierałem, ponieważ uważam, że warto było obalić krwawego tyrana, jakim był Saddam Husajn. Problem w tym, że administracja Busha stawiała sprawę zupełnie inaczej. Starała się udowodnić, że Irak posiada broń masowego rażenia, a ponadto współpracuje z Al-Kaidą. Dziś wiemy, że półtora roku po interwencji nie istnieją żadne przekonujące dowody, by któreś z tych oskarżeń było prawdziwe. Zresztą to nieważne. Coraz więcej wysokiej rangi wojskowych i cywilów, po opuszczeniu swych stanowisk, otwarcie przyznaje, że przecież i tak głównym celem było wzmocnienie bezpieczeństwa ENERGETYCZNEGO Stanów Zjednoczonych.  Choć nie tylko, bo nie można zapominać, że amerykańska polityka ma w sobie pierwiastek misji. W Europie to może wywoływać uśmiech lub wspomnienia dawnych czasów, ale tam wielu ludzi naprawdę tak myśli i tak stara się kierować krajem.

W Iraku powtórzono błędy z Afganistanu, które najlepiej opisuje krążące po Stanach stwierdzenie "Wygraliśmy wojnę, ale przegraliśmy pokój". Efektowne zwycięstwo militarne nie znalazło rozwinięcia w postaci sprawnego zarządzania okupowanym krajem.  Nie było też wizji, jak urządzić wieloetniczny i multireligijny kraj. Rozpętała się fala przemocy, w której ginęli Irakijczycy i cudzoziemcy. Coraz więcej było porwań, często kończących się barbarzyńskimi egzekucjami. Poparcie amerykańskiego społeczeństwa dla obecności w Iraku zaczęło szybko spadać.

Dodatkowo sposób organizacji operacji w Iraku był pokazem bezprzykładnego unilateralizmu, widocznego już wcześniej w sprawach Protokołu z Kioto i Międzynarodowego Trybunału Karnego. Zignorowano prawo międzynarodowe (co jeszcze można zrozumieć, bo jego niedoskonałości są widoczne gołym okiem) i dużą część bliskich sojuszników USA, w tym dużą krajów Unii Europejskiej. Argumentacja? "Nikt, żadne obce państwo ani organizacja międzynarodowa, nie będzie decydować, jak Ameryka ma bronić swojego bezpieczeństwa". Przez ostatnie cztery lata oba brzegi Atlantyku wyraźnie się od siebie oddaliły... 

Także w polityce wewnętrznej Bush nie był bez grzechu. Obniżka podatków dla najbogatszych była posunięciem ekonomicznie mądrym, ale marketingowo fatalnym. Bardzo ostre stanowisko w kwestiach etycznych czy obyczajowych (prawa homoseksualistów, aborcja, użycie komórek embrionalnych dla celów medycznych) doprowadziło do podziałów w społeczeństwie. Część była całym sercem za prezydentem, część coraz bardziej nie znosiła go.
 
Demokraci

Demokraci długo nie mogli dojść do siebie po porażce w kontrowersyjnych okolicznościach. Mieli poczucie głębokiej krzywdy, często używali terminu "skradzione wybory". Murem stała za nimi duża część środowisk twórczych, dzięki czemu np. Bush jako chyba pierwszy urzędujący prezydent doczekał się sitcomu na swój temat ("Ach, ten Bush", w Polsce pokazywany dotychczas chyba tylko w Canal+). Osieroceni polityczną emeryturą Billa Clintona, powinny byli skupić się na kreowaniu nowego lidera. A zamiast tego, oddawali się totalnej negacji prezydenta.

Po 11 września republikanie postawili sprawę tak: kto jest przeciw naszej polityce, ten nie dba o bezpieczeństwo ojczyzny i jest podejrzany. Demokraci długo akceptowali takie reguły gry, zresztą do pewnego momentu właśnie tego zdawali się oczekiwać wyborcy. Dlatego poparli Patriot Act i akcję w Afganistanie, a krytyka działań w Iraku była początkowo bardzo nieśmiała. Stali się opozycją bez wyrazistego lidera i coraz mniej różniącą się w zasadniczych sprawach od partii rządzącej.

W czasie prawyborów wyraźnie poszukiwali kandydata środka, nie budzącego negatywnych emocji. Pytanie, które sobie zadawali, nie brzmiało "Czy ten człowiek będzie dobrym prezydentem?", lecz "Czy zdoła pokonać Busha, przekonać niezdecydowanych wyborców?". Dlatego przepadł kreowany na faworyta Howard Dean, który już podczas pierwszych tygodni prawyborczego maratonu okazał się miewać kłopoty z panowaniem nad swoimi emocjami w czasie publicznych wystąpień. Poza tym reprezentował zdecydowanie lewicowe skrzydło partii. Dlatego też wygrał John Kerry, senator z 18-letnim stażem, który jednak przez te lata nie zwrócił na siebie uwagi niczym szczególnym. Po prostu nie było powodów, żeby go nie lubić.

Ostateczne starcie

Kampania była wyjątkowo zacięta.  Jeśli chodzi o konwencje, dużo lepsze wrażenie zrobiła na mnie demokratyczna. Podstawowa różnica polegała na charakterze przekazu. Demokraci starali się opowiedzieć o sobie, przedstawić własnych kandydatów, próbując (nie zawsze skutecznie) unikać atakowania obozu przeciwnego. Republikanie nie przejmowali się konwenansami i poniewierali duet Kerry-Edwards na każdym kroku.

Generalnie ta kampania była bardzo brudna i negatywna. Obóz Busha podważał wojenne zasługi Kerry'ego. Z kolei Kerry w ostatniej chwili ujawnił, że córka wiceprezydenta Cheney'a jest lesbijką, choć jej ojciec głosi bardzo niechętny stosunek wobec homoseksualistów. Jak powiedział w Warszawie prof. Paul Rundquist z Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona, fakt ten był tajemnicą poliszynela na salonach amerykańskiej stolicy. Wyborcy uznali jednak zachowanie senatora za niedopuszczalne wkraczanie w prywatność przeciwnika. Kosztowało go to zapewne sporo głosów.

Trzeba jednak oddać obu kandydatom, że ich eksploatowane przez media konfrontacyjne kampanie dobrze przysłużyły się amerykańskiej demokracji. Frekwencja była najwyższa od lat. Po raz pierwszy od kilku kadencji zwycięzca otrzymał ponad 50% oddanych głosów. Po raz pierwszy od dawna tak symboliczne poparcie mieli kandydaci "partii trzecich", w tym dość dobrze znany Ralph Nader. 

Ameryka po wyborach

Demokraci znów przegrali na wszystkich frontach. Nie wrócili do Białego Domu, stracili część stanu posiadania w Kongresie, a czarę goryczy przepełniła upokarzająca porażka ich lidera w Senacie, Tom Daschle'a, który nie uzyskał reelekcji we własnym prowincjonalnym stanie.

Jaka jest Ameryka po tych wyborach? Na pewno głęboko podzielona. Widać to było po wynikach exit polls, czyli sondaży przeprowadzanych na osobach wychodzących z lokali wyborczych. Wyborcy Kerry'ego pytani o najważniejsze dla nich kwestie mówili "gospodarka" i "Irak". Zwolennicy Busha wspominali o "wartościach moralnych" i "terroryźmie". To pokazuje, że istnieją dwie grupy Amerykanów. I różnica między nimi nie polega tylko na tym, na kogo głosowali. Dla każdej z nich zupełnie co innego jest ważne i decydujące, na inne sprawy kładą nacisk.

Wygląda na to, że Ameryka jako całość skręca w prawo. Ale optują za tym (dokonując statystycznego uogólnienia) raczej mężczyźni niż kobiety, raczej ludzie religijni niż agnostycy, raczej mieszkańcy Południa niż Północy, raczej biali niż Latynosi i kolorowi, raczej prowincja niż duże miasta. Reszta się temu zdecydowanie sprzeciwia. Dużym wyzwaniem dla wchodzących w nową kadencję władz, zarówno wykonawczej jak i ustawodawczej, będzie prowadzenie takiej polityki, by utrzymać poparcie pierwszej grupy, ale nie wywołać poczucia wykluczenia u drugiej.

Gdy myślę jednak nad zasadniczą przyczyną porażki Kerry'ego, przychodzi mi na myśl to, co powtarzano tak często już w przedwyborczych prognozach:  jego autentyczny elektorat był bardzo mały, dużo mniejszy niż liczba jego wyborców,.  Zdecydowana większość ludzi, którzy na niego głosowali, nie chciała aż tak bardzo poprzeć Kerry'ego. Ale była niezwykle zdeterminowana, by pozbyć się Busha. Tyle, że to może wystarczyć na prawybory. W ostatecznym starciu nie zadziałało.

Wszyscy zadają sobie pytanie, jaka będzie druga kadencja Busha. Możliwe są dwa scenariusze. W pierwszym, prezydent, jak wielu jego poprzedników w czasie drugiej kadencji, zaczyna szukać sobie miejsca w podręcznikach historii. Nie walczy już o poparcie, lecz chce dokonać czegoś doniosłego. Dla Billa Clintona miało to być pogodzenie Palestyńczyków z Izraelczykami, zniweczone przez Jasera Arafata w Camp David w roku 2000. Teraz, gdy zapanowało bezkrólewie po Arafacie, cel być może będzie ten sam. I oby temu prezydentowi nareszcie się udało.

Drugi scenariusz jest bardziej prawdopodobny, biorąc pod uwagę sygnały docierające do nas przez pierwszy tydzień po wyborach. Zwycięstwo Busha może utwierdzić go w przekonaniu o słuszności jego mającej głębokie podstawy ideologiczne polityki. Na pewno nie będzie ataku na Koreę Północną, bo na to nie zgodzą się ludowe Chiny. Wątpię, by interweniowano na Kubie - wszyscy raczej czekają, aż Fidel Castro podzieli los Arafata. Jeżeli atak na Iran, to raczej lotniczy, bo możliwości liczebne US Army i finansowe budżetu mają swoje granice. Poza tym Jimmy Carter bardzo boleśnie połamał sobie zęby na wrogich stosunkach z Teheranem i w Białym Domu zapewne się o tym pamięta. Najbezpieczniejszym i najłatwiejszym z poważnie wymienianych potencjalnych celów wydaje się Syria. Ale i tu ceną byłaby eskalacja i tak wielkiego konfliktu ze światem islamu. A poza tym, jak przekonać opinię publiczną? Teraz to będzie trudniejsze niż jeszcze dwa lata temu.

A co na linii USA - Europa? Unia Europejska dąży do nowego otwarcia. Bardzo możliwe, że USA skorzystają z okazji. Unilateralizm daje swobodę działania, ale skazuje na własne siły. A tych w USA zaczyna brakować. Dlatego do łask wrócić mogą sojusznicy ze "starej Europy".

Na koniec obie partie muszą postawić sobie pytanie: kto za 4 lata? Ale to już temat na osobne rozważania...

----------------------------

Michał Potocki od ponad roku redaguje cykl Kronika Wyborcza e-Polityki. Od kilku tygodni jest także szefem Działu Krajowego naszego serwisu. Jarosław Błaszczak kieruje Działem Zagranicznym. Był autorem większości publikowanych w naszym serwisie artykułów dotyczących przebiegu kampanii wyborczej w USA.

Mogą Państwo przesyłać własne opinie na temat wyników wyborów na adres zagranica@e-polityka.pl Te liczące co najmniej stronę długości mogą zostać opublikowane jako artykuły w naszym serwisie. 

 

 

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl