Jak pokazują wrześniowe badania Internetu Obywatelskiego na 460 posłów do których dwukrotnie wysłano w odstępnie dwutygodniowym e-maile z prośbą o kontakt zwrotny, odpowiedziało jedynie 130 z nich, co stanowi 28,3% wszystkich zapytanych parlamentarzystów. Dowodzi to, że Internet wciąż nie jest postrzegany jako poważne narzędzie do komunikacji z wyborcami. A przecież coraz więcej osób (w szczególności młodych) zamiast z papierowych wersji gazet czy telewizji czerpie informacje na temat polityki właśnie z Internetu.
Zapewne wraz z zaangażowaniem sztabów wyborczych, któryś doradca zwróci na ten "drobny" fakt uwagę politykowi, któremu zamarzy się również być "prezydentem wszystkim Polaków". Dlatego warto przyjrzeć się internetowej walce jaką prowadzili ze sobą Bush z Kerrym, gdyż podobnie - choć oczywiście na mniejszą skalę - może ona wyglądać u nas.
Starcie niewątpliwie wygrał George W. Bush, który dorastał u boku mistrza tzw. negatywnej propagandy. W 1988 roku Bush senior poprzez reklamy telewizyjne brutalnie zaatakował swojego kontrkandydata Michaela Dukakisa sugerując, że jego poglądy są zagrożeniem dla społeczeństwa. Taktyka okazała się skuteczna. Podobnie działał Bush junior, który starał się pokazać, że John Kerry był na usługach lobbystów. Temu miał służyć dostępny w Internecie film, który sztab Busha rozreklamował wysyłając sześć milionów e-maili do swoich zwolenników! Krótkie "dziełko" robiło wrażenie i nie zdołała go zatrzeć wątła obrona Kerry'ego - rozesłanie jedynie 300 tysięcy e-maili wyjaśniających, że to Bush jest tym, który wziął najwięcej pieniędzy od różnych grup interesu. Kolejną bronią była strona www.kerryoniraq.com, na której republikanie zgromadzili sprzeczne ze sobą wypowiedzi Kerry'ego dotyczące wojny w Iraku. Twórcy strony na życzenie przesyłali nawet do domu kopie dokumentów. Kto zaś nie wierzył w tekst, mógł ściągnąć ze strony nagrane przemówienia demokraty (może w Polsce też ktoś zrobi coś podobnego).
Doradcy Busha maksymalnie wykorzystali możliwości Internetu, natomiast sztab Johna Kerry'ego nie do końca zdawał sobie sprawę z jego siły rażenia. Dlatego na swojej stronie miał jedynie skromny dział nazwany "D-Bunker" w którym krytykowane były słowa Busha w oparciu o statystyki. Jednak to było nic w porównaniu z bushowskim Kerry Media Center, w którym na bieżąco umieszczane były wszystkie informacje o kontrkandydacie. Po lekturze tych materiałów odnosiło się wrażenie, że Kerry to człowiek, który kompletnie nie wie czego chce. A czy ktoś taki może być prezydentem? Oczywiście było to pytanie retoryczne.
Niezdecydowanie Kerry'ego genialnie ilustrowała prosta gra dostępna w Internecie pt. "Kerry vs. Kerry", w której ten walczy przeciwko ... samemu sobie. Wojna w Iraku? Kerry po lewej jest za, ale dzielnie broni się ten z prawej, który jest przeciw. Jeśli ktoś nie wie dlaczego, dostępne jest obszerne wyjaśnienie wraz z cytatami. Kerry bije się tak z samym sobą, czy też własnymi myślami, aż przez 35 rund w których na każdy temat ma dwa przeciwstawne stanowiska. Dlatego nic dziwnego, że zwycięzca może być tylko jeden - George W. Bush. I - jak już wiemy - faktycznie nim został.
W polityce zniszczenie pozytywnego wizerunku kandydata równa się z wyrokiem śmierci. Program wyborczy ma znaczenie drugorzędne. Dlatego mniejszy budżet na kampanię w Polsce, w porównaniu z Ameryką, wcale nie musi oznaczać mniejszej bezwzględności. Szczególnie jeśli zaniżenie wszelkich standardów obyczajowych w naszym dzisiejszym Sejmie przełoży się także na styl uprawiania kampanii wyborczej.
Podczas wyborów prezydenckich w 2000 roku społeczeństwo polskie nie było jeszcze przygotowane na brutalne chwyty (vide kaseta wyemitowana przez sztab Mariana Krzaklewskiego pokazująca w nieprzychylnym świetle Aleksandra Kwaśniewskiego). Ale teraz, po tym jak Andrzej Lepper z trybuny sejmował krzyczał, że wersalu już nie będzie, po komisjach śledczych i licznych aferach opluwanie i oczernianie rywali raczej już nikogo nie zdziwi. Ba, będzie to w jakimś sensie oczekiwane. Tak więc szykuje się coś, czego jeszcze w Polsce nie doświadczyliśmy.