Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Wywiady / Zaśpiewajmy razem piosenkę               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
06-11-2007

 

24-07-2007

  ONZ nie dla Tajwanu

29-11-2012

  Nowy prezydent Chin

10-05-2011

 

30-10-2010

 

12-07-2010

 

13-06-2010

 

+ zobacz więcej

Zaśpiewajmy razem piosenkę 

18-10-2004

  Autor: Rafał Sordyl

Chińczycy po sukcesie, jakim było udowodnienie światu, że połączenie systemu komunistycznego z gospodarką kapitalistyczną nie tylko jest możliwe ( za pomocą zmiany w konstytucji w 1987 ) ale i wyjątkowo opłacalne, śmielej spoglądają w światową politykę. Odkąd istnieje Chińska Republika Ludowa, istnieje też problem Tajwanu - dla Chin, jak ciągle twierdzą - wewnętrzny.

 

 

Ściśnięte na wysepce wielkości Mazowsza 23 miliony Tajwańczyków zdołało w krótkim czasie -  ze wzrostem gospodarczym utrzymującym się na poziomie 8 procent przez całe 70, 80  i 90 lata, symbolicznym bezrobociem i PKB przekraczającym 13 tysięcy dolarów na głowę w 2000 roku - dorobić się okrągłej sumy 100 miliardów dolarów rezerw dewizowych i trzeciego miejsca w tej kategorii na świecie ( po Chinach i Japonii ). Takiej zdobyczy Chińczycy nie przepuszczą, zwłaszcza że sami Tajwańczycy - jak mówią sondaże - chcieliby się z Chinami zjednoczyć, tyle że pod warunkiem, że te drugie byłyby demokratyczne. Rozwiązaniem sytuacji wydawała się recepta wymyślona na użytek uspokojenia Brytyjczyków przez patriarchę chińskiego komunizmu Deng Xiaopinga, wyrażona w nowatorskim haśle „jeden kraj - dwa systemy”. Hong - Kong miał od 1997 roku utrzymać autonomię przez 50 lat, a zarysowana w różowych barwach przez Denga zasada ( „Jak długo rządzący Hongkongiem są patriotami, nie ma znaczenia, czy są za kapitalizmem, feudalizmem, czy nawet systemem niewolniczym” ) miała być zachętą również dla Tajwanu. Najważniejszym jednak argumentem, jakim Chińczycy starają się przekonać zbuntowanych wyspiarzy, są miliony Tajwańczyków pracujących pod Szanghajem, 7 tysięcy fabryk, które przeniosły się tam na stałe w samym 2003 roku i to, że od 2003 Chiny są głównym partnerem gospodarczym Tajwanu ( przed USA i Japonią ). Takimi faktami, a także peanami na cześć jedności, kultury i chińskich osiągnięć bombarduje Tajwańczyków specjalny kanał chińskiej telewizji CCTV - 4, gdzie hitem jest „Zaśpiewajmy razem piosenkę” - wzruszający program o jedności i uporze władz wyspy, dążących do niepodległości. Cóż jednak z tego wszystkiego, skoro zaledwie siedem lat od śmierci Denga i przejęcia Hongkongu, ta autonomiczna prowincja, mająca świecić przykładem, staje się dowodem, że jej rysowana w różowych barwach przyszłość, coraz bardziej przybiera odcień czerwieni ( i to nie dlatego, że czerwony jest w Chinach symbolem szczęścia ). Najpierw tzw. ”ustawa o bezpieczeństwie” z lipca 2003, pozwalająca m.in. na rewizje bez nakazu i delegalizację organizacji zakazanych w Chinach a działających w Hongkongu, spowodowała masowe demonstracje i protesty demokratów. Odpowiedzią na te protesty była zapowiedź rozwiązania hongkońskiej Rady Legislacyjnej ( ciała doradczego przy władzach wykonawczych, które powoli zaczęło zmieniać się w faktyczny parlament ) jeśli wrześniowe wybory do niej wygrają demokraci. Zresztą same Chiny chyba w miarę wzrostu narodowych aspiracji Tajwańczyków ( w tych samych sondażach, taka sama większość, co za przyłączeniem do demokratycznych Chin opowiadała się za stworzeniem własnego państwa gdyby to było bezpieczne ) straciły nadzieję na zachęcanie Tajwanu w jedwabnych rękawiczkach. Nie wyrzekły się jednak nigdy ( mimo uznania rządu chińskiego w latach 70 przez wszystkie niemal państwa i organizacje ) użycia siły dla „zjednoczenia ojczyzny”. Dlatego całość tajwańskich poczynań odbywa się ciągle pod groźnym okiem dawnej metropolii i 496 rakiet nuklearnych ( których co roku przybywa ), które wycelowane są stale w wyspę.

„Specjalne prawa na czas komunistycznej rebelii”


Odkąd 10 grudnia 1949 roku 300 tysięcy wojska, elit politycznych Kuomintangu i 2 miliony uchodźców, na czele z upokarzająco pokonanym przez komunistów prezydentem Czang Kaj-szekiem osiedliło się na niezbyt miło ich witającej wyspie ( ponieważ dwa lata wcześniej gubernator z ramienia Czanga urządził miejscowym elitom krwawą łaźnię podejrzewając o nielojalność ), Tajwan nie znał nigdy rządów innej partii. Sześć milionów tubylców ( czyli głównie austronezyjskich aborygenów Kaoshan i chińskich grup etnicznych Minnian i Hakka ) średnio lubiło przyjezdnych nie tylko dzięki owemu „incydentowi 28 lutego”, ale także innym zwyczajom, odmiennej przeszłości, zupełnie różnemu językowi. „Specjalne prawa na czas komunistycznej rebelii” -  jak nazwane zostały doraźne poprawki do konstytucji Republiki Chińskiej z 1947 roku wprowadzone na czas ciągle obowiązującego stanu wyjątkowego zapewniały Kuomintangowi monopol władzy centralnej a samego prezydenta uposażały we wszystko co potrzebne, by nazwać go dyktatorem ( z nieodzowną możliwością wielokrotnego wyboru ). Wrażenie takie pogłębiał jeszcze zagrożony wymarciem parlament, którego skład nie uzupełniany od 1947 - w związku z głoszonym przez dziesięciolecia zamiarem „powrotu na kontynent” - zmuszony był w miarę upływu lat przybywać na obrady w towarzystwie pielęgniarek i na wózkach inwalidzkich. Nie był to jednak system dokuczliwy dla jego mieszkańców, co więcej szybko zintegrowali się oni, a wraz z upowszechnieniem się języka mandaryńskiego ( który przywieźli przybysze ) wyrównały się szanse w dostępie do wszystkich urzędów w państwie - nowość po dyskryminacyjnych rządach Japończyków. Jednocześnie od kiedy 27 czerwca 1950 roku prezydent Truman ( bardziej obrażony na Chińczyków z powodu poparcia rozpętanej wojny w Korei, niż z sympatii dla Czanga, czy jego Republiki ) nakazał Siódmej Flocie USA „neutralizację” Cieśniny Tajwańskiej, blokując tym samym pomysły inwazji z obu stron, autorytaryzm zaczął być powoli łagodzony. Ewentualny atak Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej paniki na Tajwanie jednak nie budził. Dzieło się z jednej strony dzięki układowi Waszyngton -Tajpej ( bilateralny traktat sojuszniczy 2 grudnia 1954, który zapewniał obronę USA w razie ataku na wyspę, jednocześnie zakazując ataków własnych bez porozumienia ), z drugiej z powodu niezbyt imponujących jak dotąd sukcesów armii Chin Ludowych w „wyzwalaniu” Tajwanu, jak desant na wysepkę Kinmen w październiku 1949 ( który zakończył się masakrą, ogromnymi stratami i kompromitującą porażką ), ciągłych klęsk w powietrzu ( które w stosunku do zwycięstw były jak 8:1 ) i faktu, że jeszcze w 1958 Chiny nie miały wystarczającej ilości sprzętu desantowego, by nie dać się zmasakrować na tajwańskim wybrzeżu ( mogły jednocześnie przerzucić maksymalnie 30 tysięcy ludzi w pierwszym szturmie ).

Demokratyczny eksperyment

Kuomintang zatem rządził sobie bezpiecznie, bardziej nawet spokojny  o własne losy gdyż większość przeciwników reżimu i agentów komunistycznych zostało wyłapanych przez tajną policję. Do tego odnotowano kilka sukcesów w rodzaju skutecznej reformy rolnej 1949 - 1953, gdzie nawet obligacje rolne wypłacane w zamian za skonfiskowaną ziemię przyniosły spodziewany dochód i - co ważniejsze - na trwałe związano rolników z rządzącą partią ( przedstawiało się to szczególnie jaskrawo w porównaniu z krwawą kolektywizacją na kontynencie ), czy reformy monetarnej na bazie miliarda dolarów z zapasów złota przywiezionych na wyspę ratując kraj od katastrofy finansowej. Już w 1964 roku trzech polityków spoza Kuomintangu zostało burmistrzami trzech największych miast ( w tym Tajpej ), co świadczyło nie tyle o słabej pozycji rządzącej partii, lecz coraz swobodniejszej konkurencji ( 16-35 % ) obejmującej coraz wyższe szczeble ze Zgromadzeniem Prowincji Tajwan ( prawda, że nie miało ono zbyt wiele do powiedzenia ) włącznie. Widziano zatem kolejne prezydentury Czanga ( ’50, ’54, ’60, ’66, ’72 ), potem jego syna Czang Czing-kuo i te same korupcyjne afery, o których słyszano jeszcze z kontynentu. Sukces jednak - jak mawiał Napoleon - jest najlepszym mówcą, gospodarczy z pewnością, jednak nie w polityce międzynarodowej. Choć po wycofaniu amerykańskiego weta i zastąpieniu w ONZ Tajwanu przez Chiny 25 października 1971  ( co było wstydem nie tylko dla George’a Busha, jak sam mówił ), na osłodę Kongres przyjął ( 30 marca 1979 ) „Ustawę o stosunkach z Tajwanem” zobowiązując się go bronić, to każdy dostrzegał wyraźną degradację republiki na tym polu ( już w 1984 z dwudziestu jeden państw ją uznających najważniejszymi były RPA i Watykan ). Odbijano to sobie z nawiązką  w gospodarce, głównie dzięki odejściu od protekcjonistycznej polityki państwa,  a kontakty ekonomiczne i naukowe obejmowały cały świat.

Opozycję - która od 1986 roku nazywała się Demokratyczna Partia Postępu -  Kuomintang traktował łagodnie i represje po znaczniejszych wystąpieniach bywały umiarkowane ( jak na tę część świata ). Już w tymże 1986 roku zdobyła ona 25 % głosów podczas uzupełniających wyborów do parlamentu ( większość stanowisk należała ciągle do staruszków wybranych jeszcze w 1947 ) - sukces tym większy, że była ona wówczas nielegalna ( co się objawiało w wyborach pustym miejscem w rubryce „przynależność partyjna” przy nazwiskach jej kandydatów ). Jednym z ostatnich oznak autorytaryzmu było - paradoksalnie - zakończenie stanu wyjątkowego w 1987 dokonane po złamaniu oporu wśród samego Kuomintangu. Wkrótce potem zniesiono cenzurę, ograniczenia dotyczące mediów, a następcą Czang Czing-kuo nie mógł ( jak sam zakazał ) zostać nikt z jego rodziny ani armii. Mimo zalegalizowania opozycji Kuomintang wysoko wygrywał kolejne wybory - dopomagała mu w tym sama DPP, która w swoich kampaniach domagała się ogłoszenia niepodległości ( co jakoś nie kojarzyło się nikomu z czasami spokoju i prosperity w odróżnieniu od stanu obecnego ) - i działoby się tak nadal, gdyby nie James Soong, który wyłamał się z Kuomintangu zakładając partię Naród Pierwszy. W 2000 roku prawomyślny Lien Chan i startujący osobno Soong przegrali wybory prezydenckie z Chen Shui-bianem, stojącym na czele Demokratycznej Partii Postępu, który nie popełnił błędu swoich poprzedników i zapowiedział nieogłaszanie niepodległości. Pierwsza demokratyczna zmiana partii w historii Chin powiodła się, jednak czteroletnie rządy nie przyniosły ani spełnienia rozdmuchanych oczekiwań, ani nawet wyraźnej zmiany w polityce. Te same afery finansowe ( z samą pierwszą damą Wu Shu-chen, która tuż przed wyborami tłumaczyła się z wykorzystywania poufnych informacji do gry na giełdzie ) a nawet pewien spadek gospodarczy ( który jednak spowodowany był ogólną kondycją światowej gospodarki ) dały w sondażach znaczne prowadzenie opozycyjnym teraz kandydatom: Lien Chanowi i Jamesowi Soongowi, którzy w wyborach 2004 zdecydowali się wreszcie startować razem.


Rakietowe referendum

Stanowisko Chin w sprawie Tajwanu nie jest skomplikowane. Opiera się na grożeniu wojną na samo wspomnienie o niepodległości de iure, czyli na przykład          o formalnej zmianie nazwy kraju z „Republika Chin” na „Tajwan” - co w tamtych warunkach równa się pełnej niezależności -  i skutecznym blokowaniu wyspy na arenie międzynarodowej ( Tajwanu nie ma w ONZ w przeciwieństwie do Chin, co daje tym ostatnim szerokie możliwości nacisku, jak siedem lat temu, kiedy Macedonia licząc na pomoc gospodarczą z Tajpej uznała Tajwan, musiała się z tego wycofywać, Chiny zagroziły bowiem zawetowaniem misji pokojowej ONZ na Bałkanach ). Jednak prezydent Chen zdecydował się wystawić je na próbę, kiedy przypomniał sobie o obietnicach własnej partii jeszcze z kampanii 1989 roku, a także kiedy sam mówił o przyszłym dążeniu do większej samodzielności wyspy. Poddał więc pod głosowanie własny pomysł poprawki do konstytucji umożliwiającej przeprowadzenie referendum na Tajwanie przez prezydenta w razie zagrożenia bezpieczeństwa narodowego. Czego dotyczyć miało owo referendum było wówczas pojęciem dość mglistym, również treść przyszłych pytań miała ulegać nader częstym zmianom. Dano jednak do zrozumienia, że tematem będzie możliwość ogłoszenia pełnej samodzielności wyspy. Na odpowiedź Chin, u których samo słowo „referendum” ( już zadanie takiego pytania podkreślałoby podmiotowość Tajwanu ) wywołuje reakcję alergiczną nie trzeba było czekać długo. Słowa chińskiego wiceministra w biurze do spraw tajwańskich Wang Zaixi, aczkolwiek mało oryginalne -  „Niepodległość Tajwanu oznacza wojnę” -  były najostrzejszą od wielu lat reakcją Chin na poczynania po drugiej stronie Cieśniny Tajwańskiej. Spowodowały też największy od dłuższego czasu skok popularności dzielnego prezydenta - sondaże wykazały wyrównanie poparcia. Sytuacji „rakietowego referendum”, jak zaczęto je nazywać,  nie ułatwiło bynajmniej przyjęcie wspomnianej poprawki końcem listopada 2003 roku przez tajwański parlament.


Czerwona wieża Eiffle’a

To, że Stanom Zjednoczonym akurat najmniej potrzebne było w tym czasie zrażanie do siebie Chin ( m.in. ze względu na napiętą jak struna sytuację na linii Waszyngton - Phenian ) boleśnie dla Tajwańczyków podkreślił prezydent George Bush, nie tylko spotykając się z premierem Chin Wen Jiabao, ale i sprzeciwiając się po tym spotkaniu otwarcie planom referendum. Odwrotnie proporcjonalnie do znaczenia w regionie, gorętszy jeszcze sprzeciw wobec planów prezydenta Chena zamanifestowała tymczasem Francja słowami prezydenta Chiraca, który zgodnie z nową doktryną „wspierania świata wielobiegunowego” bogato przyjmował w Paryżu prezydenta Hu Jintao, dekorując m.in. wieżę Eiffle’a na czerwono i zapewniając - uwaga - "Wiem, że angażuje się pan w obronę praw człowieka". Na deser prezydentowi Hu, ku utrapieniu wszystkich chińskich sąsiadów, Francja zafundowała w Unii Europejskiej dyskusję, czy nie warto by znieść „anachronicznych” sankcji wobec Chin, a zwłaszcza najbardziej anachronicznego embarga na broń. Reakcją Chena była zmiana pytań ( z: „Czy Tajwańczycy chcą, by rząd naciskał Chiny w sprawie wycofania rakiet rozlokowanych wokół wyspy?” ) na brzmiące mniej antychińsko : „Czy rząd powinien wzmocnić budżet obronny, gdyby Chiny nie chciały rozbroić rakiet wycelowanych w Tajwan?”, adresowana nie tylko do USA, ale i pół miliona  ( z obecnych tam 2,5 mln wyborców ) Tajwańskich biznesmenów, którzy rozdrażnieni referendalnymi planami zapowiedzieli głosowanie na Kuomintang.

Kampania narodowa

Nawet będący jedną z najbogatszych partii świata i mający poparcie połowy Tajwańczyków Kuomintang nie mógł w kampanii prezydenckiej 2004 roku zignorować niepodległościowych dążeń mieszkańców tej „ostatniej niewyzwolonej chińskiej prowincji” ( jak nazywają ją Chińczycy ). Partia ta, stojąca zawsze na stanowisku formalnej jedności z Chinami, zaczęła być wręcz oskarżana o zdradę, co zmusiło ją do wzięcia udziału kampanii przerzucania się sloganami wychwalającymi własny patriotyzm - Tajwański trzeba dodać. Sam zresztą Kuomintang został skutecznie „ztajwanizowany” przez Czanga juniora jeszcze za jego prezydentury         (obsadzając stanowiska preferował młodych i zdolnych członków Korpusu Młodzieży) i już w latach ’80 rdzenni wyspiarze stanowili 75% jego członków ( prawda, że nie w kierownictwie ). Nieodłącznym elementem tej kampanii ( może poza wzajemnym obrzucaniem się epitetami i stawianiem przeciwnika w jednym rzędzie m.in. z Hitlerem, Stalinem, czy Saddamem ) były masowe manifestacje, grupujące po 2,5 mln ( jak 500 km łańcuch z ludzi przeciwko rakietom z inicjatywy Demokratycznej Partii Postępu ), czy 3 mln ludzi ( za Kuomintangiem ), które nawet w wykonaniu tej ostatniej przeradzały się często w manifestacje „tajwańskości”. Do tego partia Lien Chana głosując za referendum ( co prawda po to by je zbojkotować ) a później namawiając do nieuczestniczenia w nim ( „bo to prowokacja” ) czy zwłaszcza całując tajwańską ziemię postawiła się w dość niezręcznej sytuacji, w związku nawet  z głoszonymi wcześniej własnymi poglądami    ( pomijając już fakt, że z chwilą wejścia w życie praktyki referendów, nie dałoby się już spokojnie w gabinetach wynegocjować zjednoczenia - na co nadzieję miał Kuomintang ).

Kula w kieszeni

Harmonogram chińskich ćwiczeń rakietowych już od lat ściśle pokrywa się z wyborami prezydenckimi na Tajwanie. Regularnie też w tym czasie pojawia się w okolicy jakiś amerykański lotniskowiec ( w tym roku „Kitty Hawk” ). Jednak ani największe w historii manewry morskie w Cieśninie Tajwańskiej ( teraz z nieco egzotycznym w tych stronach partnerem pod postacią francuskiej floty ), ani kolejne złagodzenie pytań referendalnych ( na coraz bardziej symboliczne :”Czy jesteś za zwiększeniem budżetu wojskowego, gdyby Chiny nadal rozbudowywały swój arsenał rakietowy”  i „ Czy popierasz otwarcie dialogu z Chinami po wyborach” ) nie wywołały większej sensacji wśród Tajwańczyków, nie ruszyły też notowań prezydenta Chena, który wciąż minimalnie przegrywał z opozycją. Sytuacja zmieniła się ( na obu polach ), kiedy na dzień przed wyborami i ustalonym na tę samą datę referendum ( czyli 19 marca 2004 ), podczas przejazdu odkrytym samochodem prezydent Chen Shui-bian i wiceprezydent Anette Lu zostali postrzeleni w miejscowości Tainan na południu kraju. Zarówno zamach, a jeszcze bardziej obrażenia na tyle niewielkie, że pozwoliły ranionemu w brzuch prezydentowi i trafionej w kolano wiceprezydent opuścić szpital w dwie godziny, wzbudziły wiele pytań i spekulacji. Ponieważ policja nikogo nie ujęła, ewentualni sprawcy ( od opozycji, przez bukmacherów, po agenta z Chin ) byli przedmiotem największych dociekań. Gazety ( zwłaszcza opozycyjne ) chciały też wiedzieć, dlaczego nie ma żadnych zdjęć momentu strzału, dlaczego prezydent nie pojechał do najlepszego szpitala, lecz lecznicy zarządzanej przez członka własnej partii a także jak pocisk mógł przelecieć naokoło prezydenta  i wylądować w kieszeni jego wiatrówki.

Brzuch Chena

 Zarzuty sfingowania zamachu stawiane wprost pojawiły się jednak dopiero, kiedy 21 marca okazało się, że 53 letni Chen wygrał wybory, uzyskując 50,1% głosów. Na godzinę przed oficjalnym ogłoszeniem wyników wyborów jego konkurent Lien Chan zażądał ponownego ich przeliczenia, nazywając wybory „nieuczciwymi” i gromadząc 30 tysięcy ludzi pod pałacem prezydenckim z wymalowanymi na transparentach hasłami: „Chen pokaż brzuch!” - żądaniami publicznego pokazania postrzałowej rany. W tej sytuacji niewielu przejęło się faktycznym bojkotem referendum ( wzięło w nim udział tylko 46% wyborców ), którego pytania ( w wersji ostatecznej :  „Czy gdyby Chiny odmówiły wycofania rakiet skierowanych przeciw nam, to rząd ma kupić więcej broni antyrakietowej?” i „Czy rząd ma rozpocząć dialog z Chinami o pokoju w Cieśninie Tajwańskiej?” ) uznane zostały zgodnie za pustosłowie. Broń rząd Tajwanu kupuje i tak ( m.in. od Francji ), a ewentualny dialog z Chinami utknąłby w tym samym punkcie, co każdy poprzedni - każdy na Tajwanie chce pokoju, ale z zachowaniem odrębności. Po tym, jak Sąd Najwyższy Tajwanu zapieczętował urny, część wątpliwości rozwiał sam prezydent, najpierw pokazując zdjęcia ze szpitala ze zszywanymi ranami, potem godząc się na ponowne liczenie głosów, pokazując brzuch wybranym osobom ( czyli rządowi, parlamentowi, sądownictwu, Izbie Kontroli i Izbie Egzaminacyjnej ) na koniec. Poza zamieszkami, jakie wywołała decyzja komisji wyborczej przyznająca zwycięstwo ( większością      0,2 % ) Chenowi, sytuacja ciągle pozostaje i zapewne długo pozostanie zatruta wyborami.

Koniec marzeń panowie

Jeśli ktoś sądził, że znajdzie zapowiedź najbliższych poczynań wybranego na drugą kadencję prezydenta Chen Shui-biana w jego wywiadzie z 30 marca 2004 dla Washington Post  („na Tajwan trzeba patrzeć jak na kraj niepodległy”), że mimo przegranego referendum ma plany niepodległości, planuje zmienić konstytucję i ustrój w 2006, to już wkrótce ton i treść jego wypowiedzi dopasowała się do schematu wypowiedzi tajwańskich polityków z lat poprzednich. Zaczął więc od chęci utrzymania status quo, a w swojej mowie inauguracyjnej 20 maja 2004 wprost mówił, że nie ogłosi niepodległości Tajwanu, nie wyklucza zjednoczenia z Chinami, jeśli Tajwańczycy będą tego chcieli, ale proponuje te sprawy pozostawić na boku, ponieważ jednym z priorytetów jego prezydentury będzie stabilizacja stosunków w Cieśninie Tajwańskiej. Status quo zostało więc utrzymane pod każdym względem: prezydent ani polityka Tajwanu się nie zmieniła, nazwa państwa też, nawet Francja niczego nie zyskała na popieraniu Chińczyków poza krytyką większości Unii Europejskiej. Dużą zagadką dla wielu polityków w tamtym regionie jest pytanie, co zrobi prezydent podczas swojej drugiej kadencji. Spoglądając na listę jego dokonań, z czasu poprzedniej raczej nie należy się spodziewać żadnych spektakularnych posunięć, ale Chen Shui-bian zdążył już zyskać sobie miano „nieobliczalnego”. Sytuacja Hong-Kongu nie daje też zbytnich złudzeń, co do ewentualnej roli wcielonej wyspy w Chinach - Pekin zadecydował niedawno, że w najbliższych latach nie będzie tam ani bezpośrednich wyborów ani szefa rządu, ani wolnych wyborów do parlamentu, o czym paradoksalnie zadecydował Stały Komitet Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, czyli chińskiego parlamentu. Kolejne zwycięstwo DPP świadczy o  rosnącej tożsamości narodowej Tajwańczyków i choć obie strony zawsze twierdziły, że Tajwan jest tylko prowincją Chin, to bynajmniej nie ułatwiło ono rozmów o zjednoczeniu, które trwają już od 1993 i mogą trwać jeszcze długo zważywszy, że status quo odpowiada każdemu.   Z punktu widzenia Tajwańczyków, muszą oni się spieszyć, jeśli chcą osiągnąć jakiekolwiek cele polityczne, ponieważ po 2008 roku i po olimpiadzie w Pekinie Chiny będą miały znacznie silniejszą pozycję, zwłaszcza polityczną. Jednak na szczęście dla Tajwanu bardzo możliwe, że po 2008 roku również Chińczycy nie będą chcieli zmarnować tak starannie wypracowanej opinii na świecie i nie zaryzykują żadnych spektakularnych kroków przez Cieśninę Tajwańską.

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl