Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Polska po angielsku               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
Polska po angielsku 

15-09-2004

  Autor: Ewa Dryjańska, Jarosław Błaszczak

Jeśli przeczytaliby Państwo hasło w krzyżówce: "Brytyjczyk, autor wielu publikacji o Polsce", większość z Państwa odpowiedziałaby zapewne: Norman Davies. Ale gdyby uzupełnić to hasło o wskazówkę : "Anglikanin zafascynowany Kościołem katolickim", odpowiedz brzmiałaby: Jonathan Luxmoore. Ten znakomity dziennikarz opowiedział e-Polityce, jak wygląda Polska i Kościół z brytyjskiej perspektywy.

 

 

e-Polityka: Co Pana zafascynowało w Polsce, co sprawiło, ze zajął się Pan naszym krajem?

Można powiedzieć, że należę do pokolenia "Solidarności", oczywiście w jego zagranicznej wersji. W sposób szczególny zainteresowałem się Polską po wyborze polskiego papieża, i po wydarzeniach polskiego Sierpnia'80 r. Te dwa wydarzenia dość nagle przypomniały reszcie świata o istnieniu kraju zwanego Polska. Pamiętam, ze w mojej wczesnej młodości, gdy byłem nastolatkiem i podróżowałem po Europie, każdy wiedział, ze nasz kontynent to Francja, Niemcy, Skandynawia... No i były te dziwne miejsca na wschód od Niemiec, do których nie można było pojechać. Czasem ktoś wyjeżdżał do Pragi, Warszawy czy Budapesztu, ale to zawsze wydawało się czymś bardzo dziwnym. To był inny świat, o którym wprawdzie słyszeliśmy, ale nie mieliśmy z nim żadnego kontaktu. Kiedy wybrano papieża i zaczęła się era "Solidarności", ludzie nagle uświadomili sobie, że Polska jest jednak częścią Europy i ma na nich wpływ, o jaki nigdy wcześniej by jej nie posądzali. Dla mojego pokolenia, dojrzewającego po zakończeniu II wojnie światowej, które nie miało żadnych kontaktów z Europa Wschodnia, to był duży szok i swego rodzaju zetkniecie z egzotyka. To było także nowe pole zainteresowań, które nieoczekiwanie pojawiło się na horyzoncie.

A więc Pana zainteresowania: Polska i Kościołem katolickim, zaczęły się równocześnie?

Tak, można tak powiedzieć. Dla większości ludzi wybór obecnego papieża był bardzo ważnym wydarzeniem, miał miejsce w momencie zupełnie unikalnym w historii XX wieku. Długo można by mówić o międzynarodowym kontekście politycznym, jaki miał ten wybór. Te dwa wydarzenia nastąpiły bardzo szybko: wybór papieża i jego wizyta w Polsce w czerwcu 1979, a zaraz potem powstanie "Solidarności" w sierpniu 1980. To miało duży wpływ na ludzi, na to jak się czuli. Sprawy Kościoła stały się czymś wręcz ekscytującym, zwłaszcza, gdy stało się jasne, że ten wybór będzie miał poważne konsekwencje polityczne dla całej Europy. To wszystko, polityka i Kościół, stało się ze sobą bardzo blisko powiązane.

To o tyle zaskakujące, że Pan sam nie jest katolikiem.

To prawda, ale naprawdę ciekawe rzeczy dzieją się teraz właśnie w Kościele katolickim. Kiedy zacząłem poznawać nauczanie Kościoła, doszedłem do wniosku, ze się z nim zgadzam. Oczywiście są kwestie, w których moje spojrzenie jest nieco inne. Mogę jednak stwierdzić, ze, nazwijmy to umownie, katolicka filozofia, najbardziej pasuje do mojego światopoglądu.

Czy był jakiś inny kraj lub region, którym Pan się zajmował lub szczególnie interesował zanim Pana specjalnością stała się Polska?

Zacząłem od Polski, a potem poznawałem pozostałą cześć Europy Środkowej i Wschodniej, a także kraje byłego ZSRR. Polska była dla mnie punktem wyjścia.

Ale w Polsce Kościół jest bardzo blisko powiązany z polityką, prawda?

Ja bym tak tego nie określił. Kościół ma oczywiście pewne powiązania polityczne i jest bardzo głęboko osadzony w kulturze. Na przełomie lat 80. i 90. pisało się o Kościele jako o elemencie kultury. Ale wtedy stanowisko katolickich intelektualistów, różne aspekty czegoś, co można nazwać kultura katolicka, wydały mi się naprawdę fascynujące, zwłaszcza, ze słyszałem o tym po raz pierwszy. Gdy przyjechałem do Polski, rozmawiałem z ludźmi takimi jak np. ks. Józef Tischner - on opowiadał mi o rzeczach, których istnienia nawet się nie domyślałem. To były bardzo ciekawe kontakty. Podobnie wspominam środowisko "Tygodnika Powszechnego", w którym opublikowałem kilka artykułów na początku lat 90. Również "Więź" czy warszawski KIK. Myślę, ze od tego czasu te środowiska uległy zmianom. Straciły na znaczeniu jako fora dyskusji czy dialogu. Dziś ich publikacje są wciąż interesujące, ale nie odnoszą się już tak bezpośrednio do bieżących wydarzeń.

Czy z Pana perspektywy ustąpienie kardynała Józefa Glempa z funkcji przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski było ważnym wydarzeniem?

Nie, nie sadze. Byłem zaskoczony ogromnym zainteresowaniem mediów, jakie towarzyszyło tej sprawie. Moim zdaniem ta zmiana była techniczna. Kardynał Glemp wciąż pozostaje najważniejszą postacią polskiego Kościoła i to się na razie nie zmieni. Kardynał Glemp jest, moim zdaniem, interesującą postacią. Zdaje sobie sprawę z tego, ze to co mówi powinno być ciekawe także dla słuchających go ludzi. Wypowiada się tak, by prasa mogła go dogodnie zacytować. Są biskupi, jak Tadeusz Pieronek czy Józef Życinski, którzy w Polsce maja opinie liberałów. Jednak niekiedy mówi się, ze na Zachodzie mogliby uchodzić, co najwyżej za umiarkowanych konserwatystów... Osobiście nie zgadzam się z używaniem takich kategorii do opisywania Kościołów. Ludzie mówią o Kościele otwartym i zamkniętym, liberałach i konserwatystach... Są biskupi, którzy się wydają liberałami, ponieważ mają świetny kontakt z mediami. Być może są liberalni w odczuciu opinii publicznej, ale na pewno nie można uznać za takie ich przekonań. Pod tym względem są zupełnie ortodoksyjni.

To czy w Polsce jest jakikolwiek naprawdę liberalny biskup, jeśli zgodzi się Pan jeszcze przez chwilę uznać jednak takie określenie?

W Polsce nie ma biskupów liberalnych w sensie zachodnim. Nikt nie wyraża poglądów, które w Kościołach zachodnich uznaje się za punkt widzenia liberałów. W takich sprawach jak celibat, wyświecanie kobiet, rola świeckich nie widzę żadnego biskupa, którego przekonania zgadzałyby się np. z poglądami kardynała Danielsa z Belgii, który uchodzi za liberała za sprawa tego, co mówi np. o antykoncepcji. Myślę, że w Polsce nie znalazłby się nikt taki. Ale ten problem jest bardziej skomplikowany. Nie sadze nawet, żeby polscy biskupi myśleli o sobie jako o konserwatystach. W Polsce Kościół ma jasno określone stanowisko w większości spraw, a jego przedstawiciele musza go po prostu bronić. Prywatnie mogą mieć inne zdanie, ale ono nie ma znaczenia, nikt nie wyrazi go publicznie. Tym się wyróżniają liberałowie w Kościołach zachodnich: otwarcie mówią, co myślą. W bardziej konserwatywnych religijnie kulturach, księża mogą mięć swoje własne przekonania, ale zachowują je dla siebie. Tutaj nie widzę nikogo, kogo dałoby się porównać z ludźmi Kościoła, których my uważamy za liberałów, jak np. kardynał Martini z Mediolanu.

Jak to jest być dziennikarzem, który specjalizuje się w sprawach Kościoła?

Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Polski jako oficjalnie akredytowany korespondent, takich jak ja było tutaj około siedmiuset, bo wydarzenia tutaj były naprawdę bardzo ważnym tematem. W latach 1989-90, podczas kadencji rządu Mazowieckiego, Polska była być może najważniejszym tematem na świecie. Teraz takich korespondentami są głównie dziennikarze z krajów ościennych, z Europy Środkowej i Wschodniej. Brytyjczyków pracuje tu może trzech albo czterech i oni obsługują jednocześnie Czechy, może niektórzy nawet Niemcy. Sadze, ze naprawdę bardzo niewielu mieszka i pracuje tu na stale. Natomiast na pewno jest sporo Białorusinów, Ukraińców, Rosjan. Nie znam dokładnych liczb, ale w każdym razie zainteresowanie Polska zdecydowanie osłabło.  Wkrótce setki korespondentów musiały wyjechać z Polski, bo po prostu nie mogły zarobić tu na życie, nie działo się nic aż tak interesującego. Ja natomiast mogłem zostać. Gdy mieszkałem w Polsce, nie było ani jednego dnia, kiedy narzekałbym na brak pracy. W Kościele zawsze dzieje się cos interesującego.

Pewnie często ludzie Pana nie doceniali, wiedząc, czym się Pan zajmuje?

Gdy piszesz o Kościele, tak naprawdę zajmujesz się wszystkim, co dzieje się w kraju, ale z bardzo ciekawej perspektywy. Myślę, ze stosunek zagranicznych dziennikarzy do polskiego Kościoła zawsze wynikał w duzej mierze z rozmaitych sadów, które ci dziennikarze z góry uznawali za sluszne. Dotyczy to zwlaszcza Amerykanów, którzy stanowili duza część korespondentów. Większość z nich wywodzi się z amerykańskich Kościołów protestanckich, które zajmują dość jasne stanowisko wobec Kościoła katolickiego. I to wpływało na sposób, w jaki opisywali Kościół w Polsce. W ten sposób światowa opinia publiczna patrzyła na wydarzenia w Polsce przez pryzmat uprzedzeń wobec katolicyzmu, jakie żywili amerykańscy dziennikarze. Ja przez te wszystkie lata starałem się dobrze zrozumieć, jak działa Kościół, nie tylko w Polsce, ale w całym regionie, o którym pisałem.

Skoro już jesteśmy przy polskich mediach: czy zgodzi się Pan z twierdzeniem, że większość z nich jest prokoscielna?

Nie nazwałbym ich prokoscielnymi. Uważam, ze dla polskich mediów jest bardzo charakterystyczne to, ze traktują Kościół bardzo poważnie. To jest największa różnica miedzy sposobem, w jaki media zajmują się Kościołem tu i na Zachodzie. W moim kraju, Wielkiej Brytanii, Kościół to temat marginalny. Ludzie cos tam o nim wiedza i zazwyczaj interesuje ich, co powiedział arcybiskup Canterbury (najwyższa godność w Kościele anglikańskim - przyp. red.), ale to tez głównie dlatego, ze mamy od niedawna nowego arcybiskupa, który jest intelektualista o ciekawych poglądach, stad to zainteresowanie.
Na marginesie: on tez uchodzi za liberała...
Tak, ale to zupełnie inny temat. Osobiście nie jestem nim zachwycony. Natomiast zwierzchnik brytyjskich katolików ma niewiarygodnie złe relacje z mediami, dziennikarze mówią, że został bardzo skompromitowany przez skandale związane z molestowaniem seksualnym dokonywanym przez księży. Osobiście miałem okazje słyszeć wypowiadających się redaktorów naczelnych gazet, mówiących: nie chcemy z nim wywiadów, nie interesują nas jego poglądy... To bardzo niekorzystna sytuacja. Na tym polega główny kontrast. W Polsce do Kościoła podchodzi się niezwykle poważnie. Wybory nowego przewodniczącego Konferencji Episkopatu były na czolówkach wszystkich gazet. To jest zupełnie wyjątkowe. To jest chyba jedyny kraj na świecie, w którym zalecenie papieża, aby  osobom rozwiedzione nie mogły przystępować do Komunii Św., trafia na pierwsze strony wielkich dzienników. Dla osoby z zewnątrz, która nie wie jak ważną role odgrywa tu Kościół, to musi być naprawdę dziwne.

Ale to wynika w dużej mierze ze znaczenia Kościoła w polskim życiu publicznym... Czasem mówi się nawet, że jeśli jakaś partia zapewni sobie poparcie np. ojca Rydzyka, automatycznie oznacza to dla niej 5 czy nawet 10% poparcia...

Znam takie opinie, ale myślę, że teraz już tak się nie zdarza. Episkopat  zdał sobie sprawę w latach 90., choć była to lekcja długa i bolesna, ze nie warto angażować się w kampanie wyborcze. Sadze, ze wcześniej biskupi przeceniali własny wpływ na opinie publiczna. Potem w kolejnych wyborach przekonywali się, że jeśli powstanie wrażenie, ze Kościół bezpośrednio wspiera jakieś ugrupowanie, to takie ugrupowanie tylko na tym straci. Zawsze jest jakieś 20% wyborców, którzy chętnie poprą partie wykonujące każde polecenie Kościoła. Ale pozostałe 80% albo zupełnie zignoruje wyborcze wskazania księży albo wręcz z premedytacja zagłosuje przeciw nim. Myślę, ze wycofanie się Kościoła z polityki było dużym sukcesem biskupa Pieronka, który pierwszy zdał sobie sprawę, ze takie zaangażowanie to strategiczny błąd. Najlepiej było to widać podczas wyborów parlamentarnych w roku 1997. Pieronek utrzymywał wtedy, ze Kościół nie powinien otwarcie popierać AWS-u. I AWS wygrał.

Czy nie byłoby wiec lepiej, gdyby Kościół nie angażował się tak mocno w kampanię przedreferendalna, w której otwarcie namawiał do glosowania na TAK?

To skomplikowana kwestia. Myślę,  ze ta decyzja ma równiez wymiar moralny.

Zapoczątkował to chyba sam papież, który poparł integracje europejska podczas przemówienia w polskim Sejmie w roku 1999...

Tak, nie ulega wątpliwości, ze Kościół katolicki we wszystkich krajach zawsze popierał idee Unii Europejskiej. Także Watykan dawał temu wyraz. Tak, więc sytuacje w Polsce można uznać za wyraz nastawienia całego Kościoła, który jest przychylny Unii. My mamy w tej chwili podobny problem w Wielkiej Brytanii, ponieważ konferencja naszego episkopatu wydala tej wiosny równie jednoznaczny dokument w sprawie konstytucji europejskiej. Nie było tam wprawdzie napisane "Jeśli będzie referendum, powinniście zagłosować na TAK", ale wiadomo było, ze biskupi sprzyjają konstytucji.

Mimo braku odwołania do Boga i chrześcijaństwa w preambule?

Tak, mimo tego. Oczywiście wyrażali żal z tego powodu, ale ważniejsze było dla nich to, ze Unia Europejska potrzebuje konstytucji. I zostali za to bardzo mocno zaatakowani. Krytycy konstytucji zaczęli oskarżać Kościół o wtrącanie się do polityki. Uznali to za niedopuszczalne. Myślę, ze stało się tak, dlatego, że ludzie w moim kraju nie są przyzwyczajeni do tego, ze Kościół wyraża swoja opinie w sprawach politycznych. W Polsce ludzie do tego przywykli, akceptują to, ze Kościół ma swoje zdanie, nawet gdy idzie o politykę. Klucz do sprawy polega na tym, ze można mówić o kwestiach politycznych, samemu nie będąc politykiem. To zależy od podejścia. Jeżeli mówi się w odpowiedni sposób, licząc na wywołanie głębszej refleksji, można wyrażać bardzo jednoznaczne przekonania i zarazem uniknąć oskarżeń o politykierstwo. Myślę, ze polski Kościół jest w tym bardzo dobry. Nauczył się tego w czasach komunizmu, gdy musiał mówić o sprawach publicznych tak, by nie być oskarżonym przez władze o sprzyjanie agitacji.

A czy Pana zdaniem ludzie, którzy publicznie głoszą przeciwne Kościołowi  poglądy doznają w Polsce jakiejś krzywdy?

Myślę, ze nie. Uważam, ze polscy wyborcy są na to bardzo wyczuleni. Zawsze wierzyłem w powiedzenie "vox populi, vox Dei", myślę, że zdanie opinii publicznej zawsze kryje duża mądrość. Polacy od początku mieli bardzo wyostrzony "instynkt demokratyczny". Ludzie mówili sobie: "mam prawo głosować, nikt nie będzie mi mówił, kogo mam poprzeć". A jeśli jestem politykiem i nie zgadzam się z Kościołem, powiem to. Oczywiście inteligentni politycy musza się ciągle zastanawiać, jak zdobywać glosy. Jeżeli w ich okręgu wyborczym Kościół ma silna pozycje, musza brać to pod uwagę, tak to już jest w polityce. Nie sadze jednak, żeby Kościół miał aż taka siłę oddziaływania. Myślę, że ludzie potrafią rozdzielić: lojalność wobec Kościoła z jednej strony, ale prawo do własnych ocen politycznych z drugiej. Jeżeli ktoś jest katolikiem czy politykiem katolickim, powinien oczywiście popierać stanowisko Kościoła w kwestiach moralnych jak np. aborcja, nie ma tu pola do manewru. Ale w innych sprawach, jak choćby w przypadku Unii Europejskiej, ten  już nie obowiązuje.

Ale Platforma Obywatelska, partia prowadzącą obecnie w sondażach, po przekroczeniu progu 20% poparcia zaczęła przesuwać się z pozycji liberalnych w stronę partii, której liderzy kończą przemówienia słowami "Niech was Bóg prowadzi". Jak to wytłumaczyć?

Akurat ja tego nie zauważyłem. To bardzo skomplikowany temat. Mimo to wydaje mi się, że w Polsce ludzie wyraźnie oddzielają swoje poglądy polityczne od preferencji partyjnych.

Co zaskoczyło Pana negatywnie w polskich przemianach demokratycznych?

Myślę, ze to, co mnie rozczarowało, od początku było związane z utrzymywaniem się pewnego rodzaju mentalności polskiej inteligencji. Pierwszym błędem, popełnionym już w 1989, było przyjęcie założenia, ze polityka jest miejscem dla inteligentnych, wykształconych ludzi, dla ekspertów. Nie była to natomiast dobra dziedzina dla zwykłych obywateli, np. niemających za sobą studiów. Potem system polityczny rozwinął się w taki sposób, ze stawiał interesy partyjne ponad ludźmi. I to był drugi błąd. Efekt jest taki, ze teraz ten system jest zdominowany przez niewielkie grupy, działające w obronie własnego interesu. I wciąż obowiązuje to domniemanie, że polityka to miejsca dla klasy wyższej, nie w sensie finansowym, ale intelektualnym. Myślę, ze takie podejście jest niedemokratyczne czy nawet antydemokratyczne.

Więc w Polsce w sposób szczególny interes partyjny przeważa?

Myślę, ze już sam system wyborczy jest zaprojektowany w taki sposób. To było idealnie widać w Warszawie podczas wyborów parlamentarnych w 2001 roku. Bronisław Geremek zdobył tu ponad 26 tysięcy głosów, a np. jeden z kandydatów PiS-u niespełna 750 głosów. Jednak ponieważ Unia Wolności nie przekroczyła progu wyborczego w skali całego kraju, to Geremek nie dostał się do Sejmu, a posłem został polityk PiS-u, na którego zagłosowało mniej niż 750 osób! (chodzi o posła Bartłomieja Szrajbera, który uzyskał 736 głosów; wynik 770 głosów w tym samym okręgu uzyskała jego partyjna koleżanka, poseł Hanna Mierzejewska - przyp. red.).

Czyli lepszym rozwiązaniem wydają się Panu jednomandatowe okręgi wyborcze?

Tak.

Ale ten system w Wielkiej Brytanii jest właśnie poddawany krytyce, przede wszystkim ze względu na jego małą reprezentatywność, zbyt dużą liczbę wyborców, których glosy się marnują...

Mimo to uważam, ze to najlepszy dostępny system. Tak naprawdę nie ma żadnego systemu demokratycznego, który działa naprawdę idealnie. Można tylko starać się znaleźć ten najmniej zły. Myślę, że właśnie dlatego w Polsce wyborcy nie identyfikują się z systemem politycznym - brak im poczucia, ze ich glosy mogą coś zmienić.

Ale to grozi tym, ze na scenie politycznej nie będzie żadnej liczącej się siły. Przecież może być tak, ze w każdym okręgu wyborczym wygra lokalny lider, niemający jednak zaplecza politycznego...

Nie sadze, żeby tak się mogło stać. Partie są potrzebne, ale należy zastanowić się nad całym systemem i odpowiedzieć sobie na pytanie, czemu one maja służyć i jaka ma być rola posłów wybieranych w jednomandatowych okręgach. Osobiście uważam system brytyjski za bardzo dobry. Pozwala zachować więź z wyborcami. Kiedy ktoś przemawia w brytyjskim parlamencie, nie jest przedstawiany jako pan X z Partii Pracy lub Partii Konserwatywnej, ale jako pan X, poseł ze wschodniego Londynu czy zachodniego Bradford. To mu cały czas przypomina, z jakiego jest okręgu, jakich ludzi reprezentuje.

Czy to nie powoduje, ze politycy zabiegają tylko o interes swojego terenu, nie myśląc o interesie narodowym?

Nie, ponieważ oni zdają tez sobie sprawę, że aby zostać ponownie wybranymi, potrzebują wsparcia machiny partyjnej. Potrzebują partyjnych pieniędzy i potrzebują partyjnych gwiazd, które przyjadą do ich okręgu i ich poprą. Tak działa ten system. Można oczywiście zostać wybranym jako kandydat niezależny, bez przynależności partyjnych. Ale to się zdarza bardzo rzadko. Zazwyczaj poparcie partii i dostęp do jej zasobów jest niezbędny do uzyskania mandatu. Zgadza się, w Wielkiej Brytanii ludzie również krytykują swój system wyborczy, ale przynajmniej nie mamy problemu z brakiem identyfikacji. Maja poczucie, że ten system jest naprawdę demokratyczny i dotyczy każdego. I naprawdę mogą rozliczać swoich polityków.

Czyli można ująć to tak: na Wyspach żeby zostać wybranym trzeba chodzić od drzwi do drzwi, u nas wystarczy mieć dobre układy w partii. Czy tak?

Mam wrażenie, ze wielu polskich posłów nigdy nie było w miejscach, które reprezentują. A jeśli już nawet tam byli, to nigdy nie mieli spotkań z wyborcami. Kiedyś mój polski znajomy został wybrany na posła. I zapytałem go: jak ci poszły twoje przemówienia?. On odpowiedział zdziwiony: nie miałem żadnych przemówień. Po prostu jego partia wpisała go na listę i został wybrany. Nie wygłosił żadnego przemówienia, nie rozmawiał z nikim. Został posłem, bo ludzie zagłosowali na jego partie. System demokratyczny ma różne wersje. Inaczej jest w USA, we Francji, w Niemczech itd. Myślę, że jeśli demokracja ma mieć jakikolwiek sens, ludzie musza mieć możliwość realnego rozliczania polityków. Punktem wyjścia musi być społeczność lokalna i jej prawo do wysuwania swoich przedstawicieli.


Rozmawiali: Ewa Dryjańska i Jarosław Błaszczak

JONATHAN LUXMOORE jest uznawany za jednego z czołowych specjalistów od Kościoła katolickiego i Europy Środkowej w brytyjskich mediach. Ukończył historię współczesną na Uniwersytecie w Oksfordzie oraz stosunki międzynarodowe w London School of Economics and Political Science. Jest dziennikarzem agencji Catholic News Service oraz tygodnika "The Tablet", przez wiele lat (od 1988) był ich korespondentem w Warszawie. Jego teksty ukazywały się na łamach wielu opiniotwórczych gazet i czasopism, m.in. "The Guardian", "The Times", "The Wall Street Journal", "San Francisco Chronicle", ponadto w prasie szwajcarkiej, niemieckiej, holenderskiej a po polsku m.in. w "Rzeczpospolitej", "Tygodniku Powszechnym" i "Krytyce".

Jest autorem książek:
- "Vietnam: The Dilemmas of Transition" (London, 1982)
- "The Helsinki Agreement: Dialogue or Delusion" (London, 1986)
- The Vatican and the Red Flag: The Struggle for the Soul of Eastern Europe (wspólnie z Jolantą Babiuch) (London/New York, 1999) - przetłumaczona na czeski i włoski
-  After the Fall: Church and State Rebuild 1990-1999 (Baltimore, 2000)
Wkrótce w Londynie i Nowym Jorku ukaże się jego kolejna praca, "Christianity in the New Europe"
Jonathan Luxmoore był pięciokrotnie wyróżniany nagrodą Catholic Press Association Zrealizował nagradzany w USA film dokumentalny "A Time to Build", wyprodukowany dla amerykańskich sieci ABC i PBS. Jest członkiem Królewskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych w Londynie oraz jednym z założycieli Transparency International Polska. Brał także udział w programie badań nad zjawiskiem prozelityzmu na Uniwersytecie Emory.
Obecnie mieszka pod Oksfordem. Jego żona, Jolanta, z pochodzenia Polka, jest nauczycielem akademickim.

Druga część rozmowy z Jonathanem Luxmoorem, poświecona sprawom międzynarodowym, ukaże się wkrótce w dziale Artykuły - Świat.

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl