Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Aktualności / Ameryka w rozkroku               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
23-06-2011

 

26-04-2011

 

19-04-2011

 

05-04-2011

 

29-03-2011

 

22-03-2011

 

08-03-2011

 

+ zobacz więcej

Ameryka w rozkroku 

24-08-2004

  Autor: Wojciech Wowra

Nie ulega wątpliwości, że ostatnie kilka lat to okres znaczących przekształceń amerykańskiej polityki zagranicznej. Pojawiło się wiele nowych zagrożeń i wyzwań, zaś te, nad którymi pracowano od dawna, wciąż nie zostały usunięte. Istnieje kilka istotnych elementów, które doprowadziły do zmiany sposobu prowadzenia polityki zagranicznej przez Stany Zjednoczone po roku 2001.

 

 

Pośród czynników wewnętrznych można wymienić przede wszystkim dojście do władzy Republikanów po długoletniej nieobecności w Białym Domu. Partia George’a W. Busha zawsze uchodziła za bardziej stanowczą, jeśli chodzi o podejście do problemów międzynarodowych. To bezpośrednio wpłynęło na sposób, w jaki Waszyngton zareagował na nowe zagrożenia. Podstawową różnicą pomiędzy Republikanami a Demokratami jest odmienne zapatrywanie się na zmiany zachodzące w rzeczywistości międzynarodowej. To zaś kształtuje amerykańską politykę wobec tych zmian. Drugim czynnikiem, o wiele istotniejszym, był bezprecedensowy wzrost zagrożenia bezpieczeństwa państwa amerykańskiego po zamachach w roku 2001. Jak dowiódł bowiem raport komisji badającej okoliczności ataku, Stany Zjednoczone były do niego zupełnie nieprzygotowane. Podważa to tezę wielu politologów, że obecny wzrost wydatków na bezpieczeństwo wewnętrzne jest przesadzony. W momencie, gdy okazało się, że Ameryka jest bezbronna, Bush zdecydował się, zgodnie ze swą filozofią polityczną, na ostrą reakcję. Wreszcie trzecim elementem o wewnętrznej naturze była zmiana nastawienia społeczeństwa, którego postawa uległa radykalizacji; w większości odniosło się ono ze zrozumieniem zarówno do ograniczenia wolności obywatelskich jak i do stanowczej postawy USA na arenie międzynarodowej. Był to bez wątpienia silny czynnik legitymizujący administrację Busha. Bez społecznego poparcia rzędu 75 procent nie udałoby się mu nigdy przeforsować zmian, jakie były, według niego, konieczne. Niemożliwa byłaby także taka reakcja Ameryki na arenie międzynarodowej, jaką mieliśmy możliwość zaobserwować.

Jednakże istniał także szereg czynników o zewnętrznym charakterze, wynikających z przekształceń w ramach systemu międzynarodowego. Wraz z dojściem do władzy Republikanów zaczął się bowiem kształtować blok państw niechętnych tej opcji politycznej. Politycy, szczególnie europejscy, zdają sobie doskonale sprawę z ogromnych środków technologicznych, gospodarczych i politycznych, jakimi dysponuje Ameryka. Wiedzą jednocześnie, że dotychczasowe rządy Demokratów gwarantowały miarkowanie użycia tych środków, a co za tym idzie, dobrowolne zniwelowanie – przynajmniej częściowe – przewagi amerykańskiej w gospodarce czy polityce międzynarodowej. Bush nie ucieka się do półśrodków, lecz wykorzystuje w pełni możliwości, jakie daje mu potencjał USA. Można zatem powiedzieć, że jedną z przyczyn powstania „koalicji niechętnych” było właśnie to, że u steru amerykańskiej administracji stał republikanin. Innymi przyczynami były różnice interesów narodowych oraz różne rozumienie porządku międzynarodowego. Wydaje się jednak, że mogły one być jedynie pochodne. Bowiem filozofia polityczna wyznawana przez Republikanów, połączona z atakami z 11 września, doprowadziła do przekształcenia się amerykańskiej wizji świata, świata, który od teraz stał się dla Waszyngtonu polityczną dżunglą, w której atak może przyjść z każdej strony. Dla Busha ważne stały się jednoznaczne deklaracje poparte stanowczymi działaniami. Na to europejscy partnerzy nie mogli się zgodzić, gdyż przeczyło to ich wizji systemu międzynarodowego. Drugi czynnik zewnętrzny jest również związany z analogicznym wewnętrznym. Chodzi tu o wzrost zagrożenia ze strony terrorystycznej międzynarodówki na całym świecie, nie tylko w USA. Jednocześnie nie wydaje się słuszna opinia, iż jest to skutkiem amerykańskiej polityki. Twarda postawa przynosi wymierne korzyści, jak chociażby niedawne deklaracje Libii. Obecnie około dwudziestu państw uprzemysłowionych i około trzydziestu dalszych narażonych jest na zamachy terrorystyczne. Wydłuża się lista krajów, w których dokonano więcej niż jednego poważnego ataku. Dlatego konieczna jest współpraca międzynarodowa, aby opanować ten problem, zanim przybierze on rozmiary wywołujące społeczną panikę. Wydaje się jednak, że odmienne podejście do rozwiązania kwestii terroryzmu będzie skutecznie utrudniać wspólne działania. Nie uda się osiągnąć sukcesu, dopóki wszystkie państwa potencjalnie zagrożone nie zdadzą sobie sprawy, iż jest to problem wykraczający swym zasięgiem poza ramy państwa narodowego i jako taki wymaga zrewidowania swej racji stanu, aby umożliwić wspólne działanie w celu opanowania tego zagrożenia. Trzecim czynnikiem zewnętrznym, jaki bez wątpienia wpłynął na politykę Waszyngtonu, było szerokie poparcie czy ledwo skrywana sympatia, jaką wyrażały w ocenach działań terrorystycznych społeczeństwa wielu państw. I nie chodzi tu tylko o kraje arabskie czy inne państwa trzeciego świata. Chodzi tu także o postawy społeczeństw europejskich, które często są świetnymi aktorami w społeczno-politycznych spektaklach marketingowych (co obserwowaliśmy po atakach w Nowym Jorku i Waszyngtonie), ale nie potrafią w sposób głębszy ustosunkować się do tego, z czym obecnie w świecie mamy do czynienia. Poważne luki w edukacji społeczeństw europejskich wywołują – co może dziwić – znacznie gorsze efekty, niż podobne luki występujące w społeczeństwie amerykańskim.

Pierwsza kadencja Busha dobiega końca. Można śmiało powiedzieć, że problemy, z jakimi musiał się w tym czasie zmierzyć Biały Dom, przerastają w swej doniosłości te, które trzeba było rozwiązać w czasie prezydentury Busha seniora. Nie można twierdzić, że Waszyngton poradził sobie z nimi bez zastrzeżeń. Zaistniało wiele poważnych potknięć, które później, w sposób nieraz komiczny wypaczone przez światowe media, zaowocowały znaczącym pogorszeniem się wizerunku USA na świecie. Bush junior nie miał być prezydentem przełomu. Wedle zamierzeń Republikanów miał tylko naprawić to, co zepsuł ich zdaniem Clinton. Faktycznie, przez pierwszy rok swych rządów, Bush działał tak, jakby chciał za wszelką cenę uniknąć uszczuplenia swego kapitału politycznego, jakim dysponował po wyborach. Chodziło tylko o restytucję republikańskiego sposobu myślenia i przywrócenie pewnych spraw, przede wszystkim w gospodarce, na właściwe tory. 11 września całkowicie odmienił prezydenta. Odnalazł się szybko w roli ojca narodu, wziął pełnię władzy, ale i pełnię odpowiedzialności. Posunięcie to narażało na ryzyko jego kapitał polityczny i na pewno przyprawiło o ból głowy sponsorów partii. Teraz wyborcom przyjdzie ocenić, czy republikanin dobrze zrobił. Można wysnuć wniosek, że to nie osobowość Busha, nie jego filozofia polityczna były przyczyną zmiany polityki zagranicznej USA. One jedynie ją moderowały. Przyczyn tego procesu, tych, które znajdują się u źródeł tej kwestii, należy doszukiwać się przede wszystkim w zmianie sytuacji międzynarodowej na świecie – we wzroście zagrożenia terrorystycznego i w zmianach konstelacji politycznej w ramach wspólnoty północnoatlantyckiej. Był to punkt zapalny, który w powiązaniu z innymi okolicznościami – także z wygraną takiego a nie innego kandydata – sprawił, że Stany Zjednoczone dość gwałtownie zmieniły swe nastawienie do wielu problemów międzynarodowych.

Zastanawiać musi zatem fakt, co zmieni się, jeśli w listopadowych wyborach prezydenckich zwycięży John Kerry? Filozofia polityczna Demokratów różni się znacząco od tej, jaką reprezentują Republikanie. Jednakże jeśli chodzi o praktykę, partie te są do siebie dość podobne. Nie ma bowiem dwóch dobrych metod na bycie skutecznym w polityce, także międzynarodowej – szczególnie w takiej sytuacji międzynarodowej, jaką mamy obecnie. Albo się realizuje swe cele, albo nie. Jeśli Kerry będzie chciał utrzymać na oku zagrożenia, jakie pojawiają się w związku z wojną z terroryzmem, jeśli będzie chciał utrzymać w kraju jako takie poczucie bezpieczeństwa – a na to wciąż istnieje olbrzymi popyt, mimo antypatii wobec Busha – będzie musiał uciec się do pewnych środków, które, delikatnie mówiąc, nie przystają do osoby intelektualisty z Nowej Anglii. Współczesne realia polityczne są odmienne od tych, które istniały w okresie prezydentury Clintona. Ówczesna metoda uprawiania polityki, już wtedy nie zawsze skuteczna, może dziś spowodować katastrofalne skutki. Wydaje się, że stąd – skądinąd bardzo trafna – nominacja Edwardsa na stanowisko wiceprezydenta. Kerry wysyła tym samym czytelny sygnał, że na dotychczasową bezbarwność nie można już sobie dłużej pozwalać. Należy zwrócić uwagę, że tylko jedna z trzech przyczyn wewnętrznych, które doprowadziły do zmiany treści amerykańskiej polityki zagranicznej po 2001 roku, związana jest z ideologią partyjną. Pozostałe dwie to już pewne stałe zewnętrzne, na które w krótkim okresie wpływać nie można. Jednakże zmiana osobowości prezydenta, a także filozofii politycznej, tego, co leży u podstaw każdej partii, na pewno doprowadzi do zmiany stylu amerykańskiej polityki. Jej treść, a zatem również i interes narodowy, amerykańska racja stanu, pozostaną w swej istocie nienaruszone. Dalej najważniejszymi celami będzie walka z terroryzmem, plan pokojowy dla Palestyny i nierozprzestrzenianie broni masowego rażenia. Interes narodowy nie jest bowiem czymś, co przywódca kraju wyciąga z kapelusza. Jest to zespół celów, które determinowane są zasadniczo przez sytuację w ramach systemu międzynarodowego. Cele te stanowią treść, natomiast sposób ich realizacji styl polityki zagranicznej. Okoliczności zaś sprawiają, że tylko niektóre sposoby realizacji będą skuteczne, sposoby, które intelektualista nazwałby „republikańskimi”.

Jaka będzie zatem prezydentura demokraty? Można się obawiać, że Kerry zastosuje prostą taktykę Clintona. Często, aby porównać Busha juniora z jego poprzednikiem, mówi się, że o ile Bush wprowadził do polityki za dużo narodu, Clinton zaaplikował za dużą dawkę społeczeństwa. Nasz kandydat może uczynić to samo, chociażby po to, aby odróżnić się od Teksańczyka. Będzie to kuszące, ponieważ pozwoli zachować spokój wewnątrz państwa i wysokie notowania przez pierwszą połowę kadencji. Jednakże przełożenie tego „miękkiego” języka na politykę międzynarodową może przyczynić się tylko i wyłącznie do powrotu do czasów ciężkiego carteryzmu. Pozycja międzynarodowa państwa ucierpi, jego bezpieczeństwo zostanie wystawione na szwank. Może to mieć poważne reperkusje w ramach całego systemu międzynarodowego, ponieważ najprawdopodobniej znacząco zmniejszy się liczba państw zaangażowanych w wojnę z terroryzmem oraz stabilizację krajów, na terenie których stacjonują wojska amerykańskie.

Kerry będzie miał więc twardy orzech do zgryzienia. Jednocześnie będzie musiał zadowolić swój elektorat „miękką” postawą, z drugiej strony zaś konieczna będzie skuteczność w podejmowanych działaniach. Problemem jednak jest to, że partnerzy z Europy nie wyrabiają sobie poglądu na temat polityki amerykańskiej z telewizji, ale z bezpośrednich rozmów z prezydentem USA. Rozmów, podczas których nie będzie mógł on zbytnio ustępować, aby pozostać skutecznym. Prognozować więc można, że nadzieje francuskich czy niemieckich przywódców na ocieplenie stosunków transatlantyckich wedle własnego planu pozostaną niezrealizowane. Chyba, że w demokratycznej administracji przeważy nurt carteryzmu. Wtedy stosunki ulegną ociepleniu, lecz Ameryka na tym ucierpi. Dostrzegą to obywatele i za cztery lata usuną tandem Kerry – Edwards. Jeśli demokrata wygra, czekają go cztery lata stania w rozkroku. Jego szanse na zwycięstwo w listopadzie są nawet spore. Trudno przewidzieć wynik tych wyborów. Znacznie łatwiej prognozować wynik wyborów w 2008. Jeśli Demokraci wystawią Kerry’ego do reelekcji, przegra.

 

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl