Tusk czy Rokita?

04-12-2006

Autor: Paweł Kaleski

Mimo zwycięstwa w wyborach do sejmików wojewódzkich nad Platformą Obywatelską zawisły w ostatnich dniach czarne chmury. Jeszcze kilka dni temu wieszczono sukces PO w wyborach samorządowych i początek odsuwania PiS od władzy. Cieszono się z wyboru Hanny Gronkiewicz-Waltz na prezydenta stolicy. Jednak zwycięstwo w bitwie warszawskiej może okazać się mniej istotne od potyczki krakowskiej.


Sukces wyborczy szybko odszedł w cień, bowiem okazało się, że wewnątrz partii istnieje dosyć poważny spór (a może i konflikt) pomiędzy dwoma najbardziej rozpoznawanymi politykami tej formacji. Otóż niedoszły prezydent RP i niedoszły premier z Krakowa nagle, miast stanąć u swego boku, stanęli naprzeciw siebie. Jan Rokita poparł w drugiej turze wyborów na prezydenta Krakowa kandydata PiS, co bardzo nie spodobało się szefostwu partii. Donald Tusk nie doczekał się zmiany stanowiska swojego partyjnego kolegi i w taki oto sposób doszło do wspomnianego sporu.

Owo nieporozumienie może okazać się niezwykle istotne dla przyszłości Platformy Obywatelskiej. Jan Rokita wspierając kandydata partii Kaczyńskich sprzeciwił się spychaniu PO w ramiona lewicy, o czym od dawna trąbi Prawo i Sprawiedliwość, a także pewna rozgłośnia radiowa w Toruniu. PO jako partia centrowa mogłaby wejść w koalicję zarówno z PiS jak i z SLD. Jednak J. Rokita znany ze swoich konserwatywnych przekonań nie wyobraża sobie współpracy z postkomunistami. Tymczasem część aparatu Platformy wcale nie widzi w tym nic złego (byle by tylko pognać PiS od władzy). Jeszcze przed wyborami parlamentarnymi poseł z Krakowa był bodajże największym propagatorem koalicji POPiS. Jednak brutalna rzeczywistość powyborcza spowodowała, że nic z tej zapowiadanej z wielką pompą koalicji ugrupowań o solidarnościowym rodowodzie nie wyszło. Jednak wydaje się, że Jan Rokita nadal widzi sens i szansę dla powstania takiej siły politycznej (jeżeli nie teraz, to na pewno w przyszłości). A już na pewno widzi siebie w rządzie. Jarosław Kaczyński w zasadzie nigdy nie wykluczał udziału w firmowanym przez siebie gabinecie tego krakowskiego posła. Nawet w ostatnich dniach dawał wyraźnie do zrozumienia, że jest to jak najbardziej możliwe. Wprawdzie wprawił tym w zakłopotanie swoich współkoalicjantów, ale widać mają oni dla niego nie największe znaczenie.

Dwaj liderzy PO winni zastanowić się nad tym, do czego może doprowadzić ich wojna na górze i dla kogo tak naprawdę będzie ona korzystna (chyba pamiętają, kto nie tak dawno mówił o rozwalaniu Platformy). J. Rokita widzi w obecnej sytuacji szansę na debatę polityczną o przyszłości PO, ale nikt poza nim chyba za bardzo nie jest zainteresowany takim rozwojem wypadków. Donald Tusk i jego prawa ręka Grzegorz Schetyna odebrali postawę gwiazdora komisji śledczej ds. afery Rywina jako policzek i wydają się być zdecydowani na podjęcie radykalnych kroków. Sytuacja wydaje się tym bardziej poważna, że Jan Rokita stwierdził, iż PO nie jest jego ojczyzną. Odebrać to należy jako sygnał, że nie musi on ciągle być w jej strukturach (takie stwierdzenia z całą pewnością ucieszyło Jarosława Kaczyńskiego, który jeszcze nie tak dawno oskarżał J. Rokitę o zbrodnię na demokracji). Donald Tusk tymczasem coraz częściej i wyraźniej daje do zrozumienia, że krakowski poseł nie zostanie szefem klubu parlamentarnego Platformy, co jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się być czystą formalnością i miało stanowić wzmocnienie jego roli w partyjnych strukturach.

Nie jest to pierwszy spór między tymi panami. Jeszcze przed wyborami do parlamentu głośno było o „wycinaniu” ludzi J. Rokity na listach wyborczych PO. Tylko błyskawiczna i niezwykle stanowcza jego reakcja powstrzymała ten proces. Ale nie jest tajemnicą, że pokazało to, jak traktuje się go w PO. Powstała swoista zadra pomiędzy D. Tuskiem, G. Schetyną a J. Rokitą. Te wewnętrzne gierki nie przysłużyły się jednak partii. Ta bowiem, mimo że największa w opozycji, to jednak tylko w opozycji, a nie koalicji i powszechnie uznawana jest za najmniej wyrazistą i zawsze spóźnioną w swych reakcjach. Jeśli dokładnie prześledzimy ostatnie miesiące (a może i lata) funkcjonowania PO to dostrzeżemy pasmo niepowodzeń i porażek maskowanych jednak przez dobry PR i przychylne media.

Jeszcze nie tak dawno trzech tenorów miało zmieniać Polskę na lepsze. Dzisiaj po Macieju Płażyńskim i Andrzeju Olechowskim nie ma śladu. Dla jednego była zbyt lewicowa, dla drugiego zbyt konserwatywna. I tak na placu boju ostał się jeno Donald Tusk, ostatni z ojców założycieli PO. Jednak afera Rywina pozwoliła na zaistnienie Janowi Rokicie. Niedługo potem pojawiła się jeszcze Zyta Gilowska i znowu na czele Platformy mieliśmy trójkę przywódców. Długo nie musieliśmy czekać na to, aby w centrum uwagi pozostał znowu tylko D. Tusk. To on miał prowadzić PO do najważniejszych sprawdzianów w historii partii. Ostatnie miesiące to jednak porażka w wyborach parlamentarnych, pomimo niezwykle korzystnych notowań na kilka dni przed terminem głosowania. Spece od kampanii wyborczej PO zachowali się jak amatorzy najgorszego rzutu i dali zepchnąć się PiS do narożnika w ostatnich dniach kampanii i przegrali ją, mimo że wydawało się, iż zwycięstwo jest już w kieszeni, a niewiadome są tylko jego rozmiary. D. Tusk wygrał I turę wyścigu prezydenckiego i wydawało się, że druga to tylko formalność. Tymczasem pozwolił sobie i swojej partii dorobić gębę liberałów-aferałów i przegrał z kretesem. Niepotrzebna zmiana wizerunku i kompletny brak wyrazistości sprawiły, że przegrał (a wizerunek medialny miał być jego asem atutowym) debaty telewizyjne z Lechem Kaczyńskim, co tylko potwierdziło błędy w podejmowaniu decyzji przez niego samego i jego sztab w okresie wyborczym. Jan Rokita także nie może się pochwalić wielkimi sukcesami. Najpierw miał być prezydentem Krakowa i nie wyszło. Później miał być premier z Krakowa i prawie był. Jednak ostatecznie był premier z Gorzowa. Ostatnio poparł kandydata PiS w walce o fotel prezydenta w stolicy małopolski i znowu przegrał z kretesem. Gdyby nie poparcie w ostatniej chwili ze strony Aleksandra Kwaśniewskiego i Marka Borowskiego to być może i w Warszawie nie byłoby sukcesu H. Gronkiewicz-Waltz. PO miała mieć większość w stolicy, a jej nie ma. Znowu brak spektakularnego zwycięstwa. Także wygrane wybory do sejmików wojewódzkich to swoisty rodzaj pyrrusowego zwycięstwa, bowiem pozostałe szczeble samorządu (powiaty i gminy) padły łupem największego konkurenta, czyli PiS. Wybory prezydentów miast (zwłaszcza tych dużych) to też wątpliwy sukces platformersów. A zatem wygląda na to, że sukces wyborczy Platformy Obywatelskiej jest bardziej medialny aniżeli realny.

Warto, by pamiętali o tym jej dwaj obecnie najważniejsi politycy, nim doprowadzą do jej rozłamu. Nim rozpędzą na cztery wiatry partię, która jeszcze niedawno miała współrządzić Polską i ją naprawiać, która później miała być jedyną rozsądną alternatywą dla koalicji PiS – Samoobrona – LPR, a dla niektórych miała być PiS w wydaniu soft. Jeszcze nic wielkiego nie osiągnęli, a za chwilę mogą zniknąć, bowiem część przejdzie do Prawa i Sprawiedliwości (J. Rokita), a reszta chcąc nie chcąc zmuszona będzie do współpracy z postkomuną (D. Tusk). Spełni się wtedy sen premiera J. Kaczyńskiego. Będzie miał J. Rokitę z konserwatywną częścią PO u siebie, a reszta liberałów-aferałów powędruje w ramiona SLD bronić starych układów. W polityce czasami warto schować prywatne animozje dla dobra ogółu. Zwłaszcza, jeśli jest się prawie zwycięzcą. A prawie, jak wiadomo, robi wielką różnicę.


Copyright by © 2006 by e-polityka.pl - Pierwszy Polski Serwis Polityczny. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.