Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Świat / Sprawy globalne / Nowy wiek starych konfliktów               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
31-07-2011

 

31-05-2011

  NATO przeprasza za atak

17-05-2011

 

22-03-2011

 

11-12-2010

 

27-11-2010

  Atak w Afganistanie

27-11-2010

 

+ zobacz więcej

Nowy wiek starych konfliktów 

11-11-2006

  Autor: Piotr Wołejko
Dwudzieste stulecie jest uznawane za najbardziej krwawe w historii ludzkości. W dwóch światowych i niezliczonych regionalnych wojnach zginęło kilkadziesiąt milionów ludzi. Szacuje się, że drugie tyle mogło ponieść śmierć z powodu represji władz państwowych wobec własnych obywateli – jak w Związku Sowieckim czy w Kambodży Pol-Pota. Niestety prognozy na nowe stulecie nie są wcale lepsze, a przyczyny obecnych konfliktów często mają swój początek właśnie w wieku XX – w procesie dekolonizacji.

 

 

Dekolonizacja była procesem, który nasilał się po zakończeniu drugiej wojny światowej i miał swoje apogeum na początku lat 60. XX wieku, kiedy większość państw kontynentu afrykańskiego odzyskało niepodległość. Kiedy ostatni biali koloniści opuszczali byłe kolonie miejscowe elity zacierały ręce. Otóż wreszcie, po dziesiątkach czy setkach lat władza została przekazana miejscowym. To, co wówczas wydawało się sukcesem, okazało się dramatem.

Lista problemów, z którymi musiały zmierzyć się nowe państwa była ogromna. Jako byłe kolonie, nie posiadały one wykwalifikowanej kadry administracyjnej i zarządzającej; gospodarka była nastawiona na eksport surowców a przemysł praktycznie nie istniał – gdyż podbite kraje były rynkiem zbytu dla produktów z metropolii; brakowało lekarzy, nauczycieli i innych przedstawicieli zawodów wymagających wyższego (a nawet średniego) wykształcenia; infrastruktura była rozwinięta tylko w głównych miastach i miejscach, gdzie znajdowały się surowce naturalne. To tylko niektóre sprawy, z którymi musiały zmierzyć się władze nowych państw. Od początku ich istnienia borykały się one z niedoborem funduszy i musiały się zadłużać. Stały się także poligonem walki między dwoma supermocarstwami – USA i ZSRR, a w niektórych powstały z kolei miejscowe odmiany reżimów. Jednak najważniejszym problemem, który do dziś determinuje politykę większości postkolonialnych państw są arbitralnie wytyczone granice międzypaństwowe.

Kwestia granic jest przyczyną – pośrednią lub bezpośrednią – dziesiątek konfliktów, które z różnym nasileniem toczą się od momentu odzyskania (uzyskania) niepodległości – a często tliły się już wcześniej. Wytyczone przez Francję czy Wielką Brytanię linie graniczne były ustalane w sposób absolutnie skandaliczny. Podziałów dokonano patrząc na mapę, a zupełnie pominięto ludność mieszkającą na danym terenie. W wyniku dokonanego rozgraniczenia często dzielono granicą nie tylko plemiona czy klany, ale nawet rodziny.

Często granice przebiegały w trudno dostępnych miejscach - na pustyni (jak granice Libii, Sudanu czy Mauretanii), w dżungli (jak granice Kamerunu, Demokratycznej Republiki Kongo), w trudnodostępnych górach (jak granice Afganistanu i Pakistanu). Przedzielone taką granicą miejscowe plemiona ignorowały ją, gdyż zwykle nie były poinformowane o rozgraniczeniu, które nastąpiło, a także zupełnie nie rozumiały przyczyn takiego podziału. Jak można wytłumaczyć powody, dla których syn musi przekraczać granicę państwową aby udać się do rodzinnego domu, który od lat znajdował się na jednym terytorium. A teraz to terytorium należy do dwóch państw. Oczywista była więc ignorancja sztucznych granic, czemu zresztą nowopowstałe państwa nie mogły zapobiec z wielu powodów – głównie braku sił i środków.

Europejczycy wytyczając granice państw w Azji i Afryce zupełnie nie liczyli się z kryterium etnicznym, które odgrywa w tamtejszych społecznościach niezwykle istotną rolę. Powiązania klanowe i plemienne są podstawą tamtejszych społeczeństw, są wyróżnikiem ludności zamieszkujących różne regiony jednego kraju. Trudno w ogóle mówić o państwach w przypadku Afryki, gdyż to pojęcie było większości mieszkańców tego kontynentu zupełnie obce aż do słynnych lat 60. ubiegłego stulecia. Za czasów kolonizacji tubylcy byli tak samo podzieleni na wiele plemion, klanów i rodów jak obecnie. Metropolie wspierały zresztą te podziały, gdyż najeźdźcom łatwiej było radzić sobie z rozbitymi na małe grupki autochtonami. Co więcej, popierali oni także podziały już istniejących plemion, zwłaszcza tych, które były za silne i mogły stanowić zagrożenie dla władzy kolonistów. Wiele animozji plemiennych i waśni religijnych ma swój początek właśnie w czasach podległości kolonialnej – np. nienawiść prawosławnych Ormian do muzułmańskich Azerów. Nie można oczywiście obwiniać o całe zło przybyszów z Europy, jednak uczciwie należy stwierdzić, że mają oni spory niechlubny wkład w konflikty w swoich byłych koloniach.

Bliżej chciałbym przedstawić tylko jeden z istniejących konfliktów, jednak będący obecnie bardzo „na czasie”. A jest nim linia Duranda, czyli granica między Afganistanem a Pakistanem, wytyczona w 1893 roku przez Brytyjczyków jako granica między Indiami Brytyjskimi a Afganistanem. Miało to miejsce w czasie, gdy Wielka Brytania była główną kolonialną potęgą, z której o wpływy w Afganistanie ścierała się carska Rosja. Żaden rząd afgański nie uznał do dziś linii Duranda za oficjalną granicę. Główną tego przyczyną jest przedzielenie dominującego w Afganistanie plemienia Pasztunów, w wyniku którego część tego plemienia znalazła się w granicach Afganistanu, a część w Pakistanie. Trudności potęguje to, że granica przebiega w trudnodostępnych górach, co de facto uniemożliwia efektywne pilnowanie granicy. Po jej pakistańskiej stronie znajdują się tak zwane Wolne Terytoria Plemienne, które cieszą się dużą autonomią i praktycznie nie rozciąga się na nie pakistańska suwerenność.

Nie wnikając tutaj w kwestie przyczyn i skutków inwazji USA na Afganistan i pozbawienie władzy talibów, należy z całą mocą powiedzieć, że jedną z głównych przyczyn ciągłego tlenia się rebelii jest niemożność zabezpieczenia granicy pakistańsko-afgańskiej na linii Duranda. Technicznie nie są w stanie tego wykonać ani Pakistańczycy, ani Amerykanie i wojska NATO, a tym bardziej siły zainstalowanego przez USA w Kabulu rządu Hamida Karzaja. To właśnie z Terytoriów Wolnych Plemion Pasztuńskich – gdzie znajdują się medresy talibów – zarówno w połowie lat 90. (kiedy talibowie zdobywali władzę), jak i obecnie, na teren Afganistanu przenikają radykalni islamiści. W tej chwili urośli oni bardzo w siłę i możliwe, że wiosną – co niektórzy przepowiadają – talibowie przeprowadzą zakrojoną na szeroką skalę ofensywę. A mają oni nieporównywalnie większe zaplecze mobilizacyjne od wojsk ISAF, a także coraz większe wsparcie ludności cywilnej – zniesmaczonej korupcją i nieudolnością nowych władz oraz brakiem widocznej poprawy ich codziennego życia. Na to składa się bardzo wiele przyczyn, którym należy się miejsce w innym artykule.

Reasumując, przypadek Afganistanu jest modelowym przykładem problemów stworzonych przez arbitralne wytyczenie granic w trakcie procesu dekolonizacji. Wielu obywateli nowopowstałych państw nie czuje więzi łączących ich z państwem, gdyż ponad to przedkładają oni więzi plemienne i klanowe. W związku z tym kraje te są słabe, społeczeństwo rozbite a w tle majaczą konflikty graniczne. Sytuacja taka nie sprzyja silnym rządom, które mogłyby przeprowadzać skuteczne reformy. Władza jest więc słaba, najczęściej skorumpowana i realizuje interesy pojedynczych plemion – a partykularyzm coraz bardziej konfliktuje między sobą grupy etniczne. Koło się zamyka.

Nie mam daru przewidywania przyszłości, ale jeśli opierając się na powyższych przesłankach staram się zobaczyć co może wydarzyć się za X lat, to muszę przyznać, że nie mogę być optymistą. Większość problemów z jakimi borykały się kraje afrykańskie u progu niepodległości pozostało nierozwiązanych, a w międzyczasie narosło wiele nowych. Rządy są nadal nieefektywne i skorumpowane, kierują się partykularnymi interesami poszczególnych grup i jednostek. Płynąca szerokim strumieniem pomoc międzynarodowa została przejedzona, a spora jej część wylądowała na prywatnych kontach rządzących elit lub zamieniona na luksusowe auta, biżuterię, ubrania czy rezydencje. Konflikty etniczne i religijne nie zostały wygaszone i albo już się toczą (jak w sudańskim Darfurze) albo mogą wkrótce wybuchnąć z nową siłą (jak w Demokratycznej Republice Kongo czy Ugandzie, gdzie Joseph Kony odmawia realizacji umowy kończącej krwawe walki na północy kraju). Dodatkowo, na scenę afrykańską coraz mocniej wkracza Chińska Republika Ludowa, która chcąc zapewnić sobie dostawy surowców naturalnych – głównie ropy naftowej – zapewniają miejscowym watażkom, dyktatorom i rządom wysokie kredyty, wsparcie finansowe i umorzenie istniejących długów. Nie muszą więc oni spełniać żądań Międzynarodowego Funduszu Walutowego (IMF), warunkującego pomoc finansową obietnicą wdrożenia reform systemowych.

Może więc zdarzyć się tak, że nowe stulecie wcale nie będzie mniej konfliktogenne niż poprzednie i przyniesie kolejne krwawe żniwo wśród ludności cywilnej. Nie będzie to oczywiście skala porównywalna do lat wojennych i powojennych, ale czy po II WŚ nie miał nastąpić trwały pokój, a życie jednostki miało być naczelnym pryncypium? Trudno mówić o bezpiecznej przyszłości, kiedy mamy do czynienia z tak powszechną dostępnością broni, którą może mieć w Afryce czy innych niespokojnych regionach praktycznie każdy. W takiej sytuacji nawet błaha sprawa może stać się początkiem poważnego konfliktu na ogromną skalę. Natomiast w pamięci mamy czystki etniczne w Rwandzie, którym tzw. cywilizowany świat nie umiał zapobiec, ani ich przerwać. A perspektywa kolejnej Rwandy czy Darfuru nie jest wcale tak odległa jak to się wydaje. Demony z przeszłości tylko czekają, aby objawić się na nowo.

Na zdjęciu: Przełęcz Khyber pomiędzy Afganistanem a Pakistanem. Widok na pakistańską stronę. Autor zdjęcia: James Mollison. Źródło: Wikimedia Commons.

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl