Wspomnienie o samotnej bojowniczce

23-10-2006

Autor: Thomas de Waal

Niektórzy ludzie, tak długo pracują w regionach ogarniętych wojną, tak często obcują ze śmiercią i zagrożeniem własnego życia, iż wydają się niemal nietykalni, nieosiągalni dla niej. Jakby „bardziej żywi”. Nie tylko ich praca, ale samo przetrwanie w piekle ludzkich cierpień, staje się przykładem dla innych.

Taką właśnie niezwykłą aurę roztaczała wokół siebie Anna Politkowska. Roztaczała do soboty, 7 października, kiedy to została zamordowana w swym mieszkaniu w Moskwie. Jej śmierć przyniosła nieopisany żal i złość. Anna tak często zwycięsko wychodziła ze starć ze śmiercią, iż wydawało się, że ta jej nigdy nie dosięgnie.

Winy Anny były jednocześnie jej największymi zaletami. Współczuła z serca, nie kurtuazyjnie. Sympatia, więź emocjonalna z prześladowanymi była u niej tak silna, że wypełniała całe jej dziennikarskie życie. Była niezwykle twardą osobą.

Kiedy ją widziałem miesiąc temu na konferencji w Szwecji, była jak zwykle tą sama drobną, umęczoną walką o sprawiedliwość, ale jednocześnie nieugiętą i przekonaną o swoich racjach osobą. Wygłaszała referat o poszanowaniu aktywistów praw człowieka, z tą samą niezłomnością, z jaką walczyła z rosyjskimi biurokratami. Sprawiedliwie oceniała wytykając winy. Wskazywała na bezbronnych.

Anna Politkowska odgrywała unikalną rolę w Rosji – była rzecznikiem, obrońcą praw zwykłych ludzi. Szczególne wdzięczni jej powinni być Czeczenii. Niezliczoną ilość razy odwiedzała Północny Kaukaz, począwszy od początku drugiej wojny w Czeczenii w 1999 roku, rozpętanej przez przyszłego prezydenta Rosji Władimira Putnia.

Ta czterdziestokilkuletnia matka dwojga nastoletnich dzieci nie powinna mieć przecież żadnego interesu w pracy reportera wojennego. A jednak niezłomnie i skrupulatnie opisywała jak rosyjska machina wojenna niszczyła ludzi – przecież będących także obywatelami Rosji. Kiedy media w Rosji płaszczyły się służalczo przed rządem siedząc cicho, albo pisząc wg rządowych instrukcji, a zachodni dziennikarze widzieli tyle na ile im pozwolono, wydawało się, iż Anna była jedyną osobą, kobietą, która sama walczyła z wielką Rosją.

Dla zwykłych ludzi najlepszą rekomendacją jej osoby była nienawiść, jaką wzbudzała wśród polityków rosyjskich oraz unikanie jej osoby przez rosyjskie media.

W jej maleńkim biurze w Moskwie widziałem stosy listów od zwykłych ludzi. Opisywali oni tam swoje historie wierząc, iż Anna jest jedyną osoba w Rosji mogącą, chcącą być ich rzecznikiem.

Problemem nie była sama Anna, lecz treści, jakie chciała przekazywać w swoim względnie niskonakładowym, liberalnym tygodniku “Novaya Gazeta”. Ludzie nie byli do nich przyzwyczajeni, co nie dziwi w kraju gdzie media są całkowicie kontrolowane przez Kreml.

Anna miała półki wypełnione międzynarodowymi nagrodami dla dziennikarzy. Wszelkie ceremonie wręczania tych nagród traktowała jako szanse by przypomnieć Zachodowi o mrocznej sytuacji w dalekim zakątku Europy. Wołała o reakcję, jednak zazwyczaj spotykało ja rozczarowanie.

Anna nigdy nie siedziała bezczynnie. Kiedy konflikt w Czeczenii osłabł, zajęła się problemami innych regionów Północnego Kaukazu, m.in. coraz częstszymi przypadkami łamania praw człowieka w Dagestanie i Kabardyno-Bałkarii. W Szwecji podnosiła sprawę niezliczonych przypadków młodych mężczyzn, którzy w sfabrykowanych procesach zostają uznani za terrorystów i zsyłani na długie wyroki do najcięższych rosyjskich więzień. Przekonywała, że przecież jeśli kiedykolwiek je opuszczą to w sposób naturalny będą pałać żądzą odwetu.

Co dawało jej motywację, pomimo dużego ryzyka? Spojrzała już kiedyś śmierci w oczy. Grożono jej śmiercią w Czeczenii i próbowano otruć, gdy leciała opisać sytuację zakładników z Biesłanu. Przejęła się tymi wydarzeniami na tyle, że poszukała schronienia w Wiedniu. Jednak wróciła do kraju. Nie mogła zostawić samym sobie tych niezliczonych rzesz ludzi, których historie wymagały opisania i nagłośnienia. Wiedziała, że albo ona się tego podejmie, albo nikt.

Pamiętam jak mówiła o tym, że Moskwa coraz wyraźniej chce zapomnienia o zbrodniach popełnionych w Czeczenii i zamierza zakończyć wszystkie próby sprawiedliwego ich osądzenia. Była tym zdruzgotana “Przecież muszę spojrzeć w oczy krewnym zamordowanych” mówiła. Uważała, że na nich nie zasługuje, nie zasługuje na bycie ich rzecznikiem.

Im bardziej ona uważała się niegodna im pomagać, tym bardziej nam powinno być wstyd.

Autor jest pracownikiem Institute for War and Peace Reporting w Londynie, zajmującym się regionem Kaukazu.

Tłumaczenie: Andrzej Kaniewski


Copyright by © 2006 by e-polityka.pl - Pierwszy Polski Serwis Polityczny. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.