Realnym, bo PiS na naszych oczach konsumował związek z Samoobroną, miejscem lądowania wielu byłych polityków SLD i partią, w której dobrze czują się np. byli działacze PZPR. Postulowanym, bo zgodną intencją propagandystów PiS i części lewicowych publicystów jest zbliżenie polskiej lewicy z Platformą Obywatelską.
Paranoja polega na tym, że najbardziej prawdopodobnych układów koalicyjnych upatruje się w parach PiS-Samoobrona (mimo ochłodzenia stosunków na linii Kaczyński-Lepper) oraz SLD i Platforma. Taki podział jest zaprzeczeniem obowiązujących dotychczas kryteriów mających swe korzenie w podziale na opozycję solidarnościową i członków peerelowskiej partii komunistycznej. Nowy podział jest na rękę PiS, które chce osłabienia Platformy, jest też na rękę lewicy, która z kolei potrzebuje wzmocnienia i obawia się, że w Polsce może nie dojść do sytuacji istnienia tradycyjnego zestawu dwóch silnych partii – prawicowej i lewicowej.
Niektórzy analitycy doradzają szefom PO, by pogodzili się z tym, że będą musieli wcześniej czy później szukać porozumienia z takimi ludźmi jak Marek Borowski, Jerzy Szmajdziński, czy nawet Wojciech Olejniczak. Moim zdaniem, liderom PO nie wolno nawet o tym myśleć. Wbrew pozorom jest w Polsce miejsce dla bardzo silnej, centroprawicowej formacji politycznej. PiS mogło za taką uchodzić przed wyborami. Dziś na politycznej mapie zajmuje tereny okupowane do niedawna przez Ligę Polskich Rodzin i z partią umiarkowaną ma coraz mniej wspólnego. Zapewne Jarosławowi Kaczyńskiemu uda się docelowo rozszerzyć to poletko do 20 procent (LPR w momentach świetności osiągało nawet kilkanaście procent poparcia) i będzie to rzeczywiście wierny i konsekwentny elektorat. Jednak jako partia coraz bardziej radykalna nie będzie już mogła liczyć na głosy umiarkowanej większości.
Platformie Obywatelskiej wzmocnienie lewego skrzydła nie jest do niczego potrzebne; po przesunięciu się PiS w stronę prawej ściany zostaje więcej miejsca w centrum. Pozostaje tylko pilnować, by nie stracić konserwatywno-liberalnej tożsamości. W normalnej sytuacji politycznej PO jest biegunem przeciwnym do SLD; tacy ludzie jak Jan Rokita, Bronisław Komorowski czy nawet Donald Tusk nijak się mają do lewicowej mentalności, do „prospołecznego” podejścia do gospodarki, permisywizmu obyczajowego itd. Zbliżenie z SLD oznaczałoby utratę części tożsamości i koniec marzenia o silnej, centroprawicowej formacji, która skutecznie zepchnie radykalizujący się PiS na jego miejsce po prawej stronie sceny politycznej.
To nieprawda, że przeprowadzone w nieodległym czasie wybory nie dają szans na wyłonienie trwałej koalicji. W obecnej konfiguracji najbezpieczniejszym partnerem dla Platformy Obywatelskiej, a więc partii z największymi szansami na zdobycie większości, staje się wzmocnione osłabieniem Samoobrony, syte unijnych dotacji i mniej populistyczne Polskie Stronnictwo Ludowe. Ta konfiguracja może się jednak dość szybko zmienić i nie byłbym wcale zdziwiony, gdyby po wzroście poparcia dla lewicy i gwałtownym tąpnięciu poparcia dla PiS, wrócił temat POPiS i to z wcale realnymi szansami na ziszczenie.