Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Świat / Europa Zachodnia / Hegemon czy jeden z wielu?               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
27-12-2011

 

18-11-2011

  Manifestacje w Niemczech

03-07-2010

  Christian Wullf nowym prezydentem Niemiec

06-06-2010

 

22-05-2010

 

10-05-2010

  Poparcie Angeli Merkel spada

04-01-2010

 

+ zobacz więcej

Hegemon czy jeden z wielu? 

17-04-2004

  Autor: Andrzej Zabielski

W Niedzielę Wielkanocną kanclerz Niemiec Gerhard Schröder zaproponował wyrównanie progów podatkowych w krajach Unii Europejskiej, argumentując to potencjalną nierówną konkurencją Niemiec, szczególnie z nowymi członkami Unii, które mając podobne, czy nawet mniej uciążliwe systemy podatkowe, niż Niemcy, lecz przy wsparciu pieniędzy z funduszy strukturalnych UE, stałyby się bardziej atrakcyjne gospodarczo niż Republika Federalna, tym bardziej, że już teraz wiele koncernów przemysłowych, w tym Siemens, rozważa możliwość przeniesienia się do krajów Europy Środkowej, gdyż te mogą oferować im lepsze warunki, również podatkowe.

 

 

Odrobina politycznej empatii w pełni pozwala zrozumieć obawy Niemiec, ale paradoksalny, nielogiczny wręcz sposób rozwiązania „problemu” już nie. To tak, jakby sportowiec w zawodach na 100 metrów domagał się sędziów, ażeby ci powstrzymywali jego przeciwnika, który jest po prostu szybszy.

Jeśli Unia zgodziłaby się na takie rozwiązanie (co jest absolutnie niemożliwe, gdyż żadne inne państwo nie zgodzi się na to, aby jego system prawa gospodarczego mógł być aż tak nieatrakcyjny, jakim jest niemiecki), zahamowałoby to jedynie rozwój gospodarczy całej Unii Europejskiej, która przecież ostatnio i tak ma się nie najlepiej i z pewnością nie polepszyłoby pozycji Starego Kontynentu wobec Stanów Zjednoczonych, na czym przecież Niemcom, patrząc na ich linię polityczną, zależeć nie może. Pamiętajmy również, że Niemcy są głównym sponsorem Unii i bez nich nie mogłaby istnieć, nie posiadałaby wręcz sensu istnienia bez tego największego i najbogatszego państwa europejskiego. Pozycja Niemiec umożliwia im bycie hegemonem w Europie, co przecież już niejednokrotnie pokazały, przed obiema wojnami światowymi, i teraz, w ciągu piętnastu lat od zjednoczenia stając się mocarstwem światowym. Ze swoim potencjałem ekonomicznym Niemcy pretendują do przywództwa w Europie, do którego ze wszystkich państw europejskich są najbardziej predestynowane. Czytając jednak o propozycji kanclerza Schrödera, miałem wrażenie, jakby mówił: „my jak najbardziej będziemy sprawować to przywództwo, zresztą już to robimy, daleko nam jednak do ideału, więc poczekajcie trochę, dostosujcie się do nas”. To nie są słowa godne przodownika stada, to są słowa godne państwa, które chce wymusić swoją hegemonię, a z tego Niemcy już przecież wyrosły. W takiej sytuacji znajduje się nowy samiec, odstawia starego na bok i on się staje przodownikiem stada.

Niemcy chcąc podkreślić swą pozycję (gdyż wbrew pozorom innego samca nie widać), nie mogą pozwalać sobie na takie propozycje. Umacniają one jedynie wciąż trwającą, mającą przecież jak najbardziej zrozumiałe korzenie, nieufność wobec silnego partnera w takich państwach, jak przystępująca właśnie do Unii Polska, gdzie niepewność jutra w związku z integracją jest bardzo wysoka. Nie pomoże również w relacjach z dużymi i bogatymi państwami Unii, które przecież nie mają zamiaru równać w dół. W żaden więc sposób nie wskazuje na przewodnictwo Niemiec, wręcz przeciwnie, wygląda na głośne przyznawanie się do słabości, co we wspólnocie może być interpretowane jako obawa przed faktycznym objęciem przywództwa. Zamiast przekładać swoje problemy na forum unijne i proponować absurdalne problemy, rząd kanclerza Schrödera powinien się skupić na realizacji swojego „planu Hausnera”, czyli Agendy 2010, zakładającej bolesne, ale niezbędne cięcia w niemieckich finansach publicznych i stopniowe obniżanie stawek podatkowych, bo przecież bez silnej gospodarki niemieckiej nie będzie silnej gospodarki europejskiej. Biorąc jednak pod uwagę opozycję wobec Agendy 2010 nie tylko w społeczeństwie niemieckim, rozleniwionym wieloletnią polityką socjalną państwa, ale również we własnej partii kanclerza, której już nie przewodniczy i z której wystąpiła grupa deputowanych zakładając konkurencyjne ugrupowanie, trudno jest się dziwić, że Schröder proponuje Europie równanie w dół, zamiast reformować własny kraj.

Tylko czy państwo targane wewnętrzną walką polityczną i problemami gospodarczymi, potrzebujące reform ekonomicznych powodujących oburzenie społeczne może być przywódcą zjednoczonej Europy? Mimo wszystko tak, szczególnie w obecnej sytuacji międzynarodowej, gdy Wielka Brytania jest wyjątkowo pewna w swoim odwiecznym szpagacie pomiędzy Ameryką a Starym Kontynentem, Francja natomiast stoi dzielnie u boku Republiki Federalnej licząc zapewne na jakieś własne korzyści, a opozycję stanowi jedynie Polska i Hiszpania, państwa które przecież nie mogą stanowić alternatywy dla przywództwa niemieckiego, biorąc pod uwagę ich potencjał gospodarczy oraz pozycję międzynarodową, wynikającą głównie ze współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. Pozostaje tylko pytanie, jak ma wyglądać rola przywódcza Niemiec, czy ma to być rodzaj hegemonii, która narzuca swoją wolę pozostałym członkom Unii Europejskiej, czy też Niemcy będą właśnie takim przewodnikiem stada, który w wyniku zdrowej rywalizacji największych państw udowodnią, że to właśnie im należy się zaszczytny tytuł „primus inter pares” i które rzeczywiście pokażą, ze interes Niemiec może być równoznaczny z interesem Europy. Dotychczasowa debata nad europejską konstytucją pokazywałaby, że Niemcy mogą dążyć do pierwszego rozwiązania, z kolei rozbieżność interesów międzynarodowych największych państw Europy, która tak wyraźnie wyszła na wierzch przy okazji wojny w Iraku, wskazuje, iż ten i następne niemieckie gabinety mają jeszcze sporo do przejścia na historycznej drodze od państwa, które zostało włączone w europejskie struktury gospodarcze, aby nie przyszło mu do głowy rozpętanie kolejnej straszliwej wojny, do państwa, której nadaje ton europejskiej polityce.

Wydaje się jednak, że ostatnio Niemcy spowolniły tempo: ich postawa wobec wojny w Iraku jest sprzeczna z postawą Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Włoch, czy Polski, jak dotąd nie przeszedł propagowany przez kanclerza Schrödera nowy sposób ważenia głosów w Radzie Unii, oparty na „podwójnej większości”, pomysły gospodarcze, takie jak wspomniany z wyrównaniem stawek podatkowych jeszcze bardziej spowolnią rozwój gospodarczy Unii. Niemcy spotykają się więc z silną opozycją w Europie, co jest jednak dobrym sygnałem, gdyż mobilizują to państwo w realizacji jego wizji Europy, powodują, iż muszą się one poważnie liczyć ze zdaniem i dążyć w wielu sprawach do kompromisu, co uniemożliwia im zajęcie pozycji hegemona, a raczej głównego państwa Unii, pierwszego z równych. Jest to o tyle dobrym sygnałem, o ile unia nie jest gotowa na federalizacje i zapewne nigdy nie będzie, a przecież jedną z głównych cech polityki jest wielość stanowisk, z których w drodze kompromisu wyciąga się jedno wspólne.

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl