Ewolucja czy inwolucja

27-01-2004

Autor: Katarzyna Dobrowolska

Globalizacja to ostatnio modny temat. Ma ona swoich gorących zwolenników, zażartych przeciwników i „obojętnych”, którzy traktują ją jako zło konieczne. Mówi się o niej dużo, i nie wszystkie wypowiedzi wskazują na znajomość rzeczy. Sama „znajomość rzeczy” jest zresztą sprawą niebagatelną: na proces globalizacji składają się tysiące czynników: ekonomicznych, politycznych, społecznych, kulturalnych.


Wróćmy w przeszłość, do pierwszej połowy ubiegłego wieku. Wielki kryzys ekonomiczny okresu międzywojennego spowodował, że do władzy w Niemczech doszli naziści. Stał się on więc jedną z  przyczyn wybuchu drugiej wojny światowej. Jeszcze raz przekonano się, że stabilizacja i niestabilność społeczna, mające swe odzwierciedlenie w wojnie lub pokoju, w olbrzymim stopniu zależą od panującej sytuacji ekonomicznej. Innymi słowy, dobrobyt może zażegnać wiele wojen.

Aby zaradzić na przyszłość podobnym sytuacjom, w roku 1944 postanowiono chronić stabilności ekonomicznej świata. W tym celu założono dwie instytucje. Międzynarodowy Fundusz Walutowy miał za zadanie regulowanie stabilności kursów walutowych, i co za tym idzie, promowanie międzypaństwowych wymian handlowych. Bank Światowy natomiast stawiał sobie za cel finansowanie odbudowy Europy, dziś zaś w jego gestii leży wspieranie rozwoju krajów Trzeciego Świata.

W latach osiemdziesiątych miał jednak miejsce radykalny zwrot polityczno-ekonomiczny w świecie. Upadek bloku sowieckiego doprowadził do unifikacji dwóch antagonistycznych bloków: zachodniego i wschodniego, a w efekcie do powstania jednego rynku światowego, na którym zapanował neoliberalizm. Ten proces globalizacji doprowadził także do zmiany roli dwóch wyżej wspomnianych organizmów.  Międzynarodowy Fundusz Monetarny oraz Bank światowy, ulegając nowemu schematowi ekonomicznemu (promowanemu przede wszystkim przez Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii i Ronalda Regana w Stanach Zjednoczonych), stopniowo wycofywały swą interwencję; tak wyeliminowano ostatnią barierę w funkcjonowaniu wolnego rynku.
Na podobnych założeniach opiera się powstała w roku 1995 światowa Organizacja Handlu (WTO).

Wadą genetyczną tych organizmów jest fakt, że podejmowane decyzje należą przede wszystkim do krajów bogatych (które notują duży wpływ międzynarodowych koncernów). Dzisiaj  światowa Organizacja Handlu jest kierowana praktycznie przez „czworobok”: Stany Zjednoczone, Unia Europejska, Japonia i Kanada, dominujący  na mocy samej tylko przewagi ekonomicznej, nad pozostałymi 146 krajami - członkami. Ponadto WTO, nie będąc organizacją podlegającą ONZ, lecz niezależną, kieruje się własnymi prawami, opartymi jedynie na zimnej logice funkcjonowania rynku, zysków, interesu ekonomicznego. W efekcie, powzięte postanowienia rzucają na kolana kraje biedne i doprowadzają do powstania coraz większych przepaści pomiędzy Północą i Południem naszej planety.

Raport Banku światowego z roku 2003 mówi: ”Nierównowaga planetarna rośnie: średnie dochody w dwudziestu krajach najbogatszych są 37 razy wyższe niż w dwudziestu krajach najbiedniejszych. Ta różnica jest dwukrotnie większa niż w roku 1970”.

Dzisiaj światowa Organizacja Handlu dąży do poszerzenia pola swej działalności. Nie ogranicza się już do ustalania taryf celnych i do kontrolowania handlu w ścisłym tego słowa znaczeniu, lecz chce wywierać wpływ na najważniejsze sektory życia ludzkiego, jak: własność intelektualna (paląca kwestia patentów), usługi, szkolnictwo, służba zdrowia. Poszczególne kraje członkowskie mają zadecydować, które z tych podstawowych dziedzin życia mają zamiar liberalizować. Liberalizacja prowadzi do prywatyzacji; jeżeli prywatyzacja jest zjawiskiem korzystnym w przemyśle i produkcji, o tyle ryzykowne jest jej aplikowanie na kwestie socjalne. Mogłoby ono prowadzić do zachwianiań równowagi w społeczeństwie, do pogłębiania różnic społecznych, do postępującego podziału na „bogatych” (zdrowych i wyszkolonych) i „biednych” (chorych i niedouczonych)...

W tej sytuacji rodzą się ruchy antyglobalistyczne. Mają one na celu nie tyle walkę z samą globalizacją, od której nie ma już odwrotu, co raczej walkę z tzw. dziką globalizacją, procesem nieregulowanym przez prawo międzynarodowe. Innymi słowy, odmawiają powrotu do prawa dżungli.


Copyright by © 2006 by e-polityka.pl - Pierwszy Polski Serwis Polityczny. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.