Pomimo gromkich braw, podziękowań i przyjacielskiej atmosfery podczas wspólnej konferencji prasowej Jarosława Kaczyńskiego i Kazimierza Marcinkiewicza nie poznaliśmy szczegółów dotyczących odejścia premiera. Politycy PiS przez kilkanaście godzin po ogłoszeniu decyzji o dymisji trzymali opinię publiczną w niepewności, co do powodów odejścia. To tylko spotęgowało ilość pogłosek dotyczących kulis tej sprawy. Możemy jedynie domyślać się, jaki był faktyczny powód „przesunięcia” Kazimierza Marcinkiewicza na stanowisko prezydenta Warszawy. Czy była to reakcja lidera PiS na coraz bardziej widoczne symptomy uniezależniania się premiera od kierownictwa partii? A może był politykiem zbyt popularnym i swoimi działaniami z pogranicza polityki i technik PR przyćmił prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który był kreowany przez PiS na pierwszego polityka IV RP? To jedynie kilka z możliwych i pojawiających się w mediach hipotez. Zapewne, gdy upłynie więcej niż kilkanaście godzin, dowiemy się o szczegółach dotyczących tej niespodziewanej dymisji, choć sądząc po wypowiedziach Andrzeja Leppera oraz Jacka Kurskiego już dziś można powiedzieć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że ta dymisja nie była osobistą decyzją Kazimierza Marcinkiewicza.
Zdecydowanie pozytywnym sygnałem tej zmiany gabinetowej jest ostateczne wyjaśnienie tego, w czyich rękach tak naprawdę spoczywa władza. Nominacja dla Jarosława Kaczyńskiego to nawiązanie do praktyki stosowanej w większości demokracji zachodnich, gdzie sprawą oczywistą jest, iż lider zwycięskiej partii staje na czele rządu. Ucina on tym samym wszelkie spekulacje o „kierowaniu przez niego rządem z tylnego siedzenia” a także jest czytelnym sygnałem dla koalicjantów PiS. Do tej pory Andrzej Lepper i Roman Giertych traktowali premiera jedynie jako wykonawcę planów prezesa PiS i wszelkie strategiczne decyzje dotyczące m.in. zawarcia koalicji czy zmian w rządzie uzgadniali właśnie z Jarosławem Kaczyńskim, a nie z premierem Marcinkiewiczem. Obecnie w rządzie będzie zasiadać trzech liderów partii koalicyjnych – a więc nie będzie już pozakonstytucyjnego ciała w postaci „rady trzech” i wszelkie decyzje o przyszłości kraju powinny zapadać na forum rządu. Wejście Jarosława Kaczyńskiego do rządu może oznaczać, iż pozycja koalicyjnych wicepremierów osłabnie, gdyż przy ewentualnych targach politycznych to premier będzie ostatnią instancją decyzyjną w państwie.
Przed Jarosławem Kaczyńskim jako premierem stoi jednak wiele wyzwań. Pierwszym z nich zapewne będzie zmierzenie się z dotychczasowym wizerunkiem premiera w mediach. Prezes Kaczyński nie ukrywa swojej niechęci do części mediów, a to właśnie także dzięki umiejętnemu wykorzystaniu ich potencjału, otwartości, a także chęci współpracy Kazimierz Marcinkiewicz zbudował swój niezwykle pozytywny obraz. Kaczyński z polityka zakulisowego, w roli którego czuł się znakomicie, musi przeobrazić się w twarz rządu i tym samym stać się politykiem jeszcze bardziej „publicznym” gotowym na przykład do częstego uczestnictwa w konferencjach prasowych. Warto także wspomnieć, iż w przeciwieństwie do swego brata nie ma on doświadczenia w administracji państwowej i do momentu nominacji był uważany raczej za polityka parlamentarnego, który skutecznie unikał stanowisk rządowych. Jednym z powodów, dla których po zwycięskich dla Prawa i Sprawiedliwości wyborach parlamentarnych nie zdecydował się on został premierem była walka o fotel prezydencki Lecha Kaczyńskiego. Jarosław nigdy nie ukrywał, iż prezydentura brata jest dla niego najważniejszym elementem niezbędnym dla wprowadzenie w życie wizji IV Rzeczypospolitej. Sytuacja, w której bracia bliźniacy znaleźliby się na dwóch najważniejszych stanowiskach w państwie mogłaby wywołać falę stereotypów i plotek, czy w sposób niekorzystny wpłynąć na wizerunek partii. Dlatego bardzo istotne dla wizerunku tego rządu będą relacje z zagranicą. Już obecnie w prasie zachodniej roi się od stereotypów na temat braci Kaczyńskich i sposobu prowadzenia przez nich polityki. Większa otwartość nowego premiera oraz częstsze wizyty w stolicach europejskich i kontakty z przywódcami państw wydają się być najbardziej oczywistym krokiem. Warto zatem postawić pytanie, dlaczego ostatecznie Jarosław Kaczyński zdecydował się na krok, którego do tej pory skutecznie unikał? Czy uznał on, jak twierdzi wielu prominentnych działaczy PiS, że jedynie rząd pod jego kierownictwem jest w stanie dokonać obiecanego „przyspieszenia” i wprowadzić w życie obietnice zapisane w programie wyborczym partii?
Powstanie nowego rządu wbrew wielu opiniom może nie okazać się czystą formalnością. Już w pierwszych godzinach po ogłoszeniu decyzji liderów PiS zarówno Samoobrona jak i LPR ustami swoich liderów wyraziły gotowość poparcia nowego rządu, ale zapowiedzieli także, iż będą dążyć do podpisania aneksu do umowy koalicyjnej. Oznacza to tylko jedno – przy okazji zmiany na stanowisku szefa rządu dotychczasowi koalicjanci będą starali się ugrać jak najwięcej. Najbardziej zdeterminowany wydaje się być Andrzej Lepper, który nie od dziś na niemal każdej konferencji prasowej podkreśla, iż do tej pory jego partia nie uzyskała stanowisk gwarantowanych koalicyjną umową. Obserwując wyniki, jakie notują partie koalicyjne można śmiało stwierdzić, iż dość skutecznym straszakiem w rękach premiera Kaczyńskiego, który może sprawnie hamować zapędy koalicjantów jest groźba przedterminowych wyborów. Mając dodatkowo w zanadrzu wywodzącego się z partii rządzącej prezydenta można tym sposobem opanować żądania dotyczące stanowisk w administracji rządowej czy w spółkach Skarbu Państwa, wysuwane przez partie współtworzące koalicję rządową. Nierozstrzygnięty jest także ostateczny kształt nowego gabinetu. Czy pozostaną w nim ministrowie „liberalni”, tacy jak Paweł Wojciechowski, czy Grażyna Gęsicka, których do współpracy namówił sam premier Marcinkiewicz? Największe emocje wzbudza obsada Ministerstwa Finansów – sam premier raczej nie będzie aktywny tak jak Kazimierz Marcinkiewicz na polu gospodarczo-finansowym i silny minister finansów, zdolny oprzeć się dążeniom Samoobrony i LPR do nadmiernego rozdawnictwa jest dla rządu bezcenny. Wydaje się, iż Jarosław Kaczyński wysyłając pozytywny przekaz do sfer finansowych o chęci kontynuacji dotychczasowej polityki gospodarczej rządu chce chronić złotówkę i polskie finanse przez gwałtowną reakcją rynków finansowych na zmiany w rządzie. A może na fali zmian w rządzie na swoje dawne stanowisko powróci wicepremier Zyta Gilowska, która także dzięki namowie prezesa PiS zdecydowała się kierować finansami rządu Marcinkiewicza? Sam Kaczyński nie wyklucza takiego scenariusza.
Największą zagadką, jaka pozostaje po dokonaniu tej rządowej roszady jest przyszłość samego Kazimierza Marcinkiewicza. Czy po odejściu ze stanowiska premiera pozostanie on lojalnym członkiem Prawa i Sprawiedliwości? Wydaje się, że na razie tak. Jego pozycja w partii jest stosunkowo słaba, więc w wypadku partii wodzowskiej, jaką niewątpliwie jest PiS nie ma on żadnych szans na skuteczną walkę o przywództwo. Zapewne dzięki sprytnemu posunięciu i wystawieniu go jako kandydata na prezydenta Stolicy (wcześniej zapewne obejmie urząd tymczasowego komisarza miasta) PiS będzie mógł wykorzystać go jako element kampanii wyborczej. Jednak w wypadku zwycięstwa Marcinkiewicza w Warszawie bardzo szybko może zbudować sobie silną pozycję w partii i uniezależnić się od władz centralnych. Pamiętając, iż prezydentura Warszawy była dla obecnego prezydenta Polski elementem wyścigu wyborczego, Kazimierz Marcinkiewicz stanie się naturalnym liderem tych, którzy będą niezadowoleni z poczynań Jarosława Kaczyńskiego jako premiera. Dysponując wysokim poparciem społecznym może okazać się także groźnym konkurentem dla Lecha Kaczyńskiego w wyścigu prezydenckim w 2010 roku. Na razie są to jedynie spekulacje. Jak będzie naprawdę – czas pokaże…