George W. Bush podczas swojego tournée po Europie usiłuje doprowadzić do pojednania transatlantyckiego. Jednocześnie oskarża Iran o prowadzenie programu, mającego na celu stworzenie w ciągu trzech-czterech lat perskiej broni atomowej. Niedawny tajemniczy wybuch w leżącym w pobliżu styku granicy z Irakiem z Zatoką Perską ośrodku doświadczalnym niektórzy zinterpretowali jako atak amerykański bądź izraelski. Nie jest to wcale pewne, co nie wyklucza podobnych kroków w przyszłości, zwłaszcza że loty szpiegowskie samolotów amerykańskich nad Iranem ostatnio nasiliły się.
Aby zdecydować, czy atak na Iran byłby słuszny, należy się zastanowić, jaki byłby jego cel. Prezydent, decydując się na uderzenie, miałby na celu obalenie kolejnej groźnej i krwawej religijnej dyktatury na Bliskim Wschodzie, co uspokoiłoby w założeniu sytuację na Bliskim Wschodzie, poprawiwszy bezpieczeństwo Izraela i interesów amerykańskich w regionie, a także podkopałoby możliwość wpływu szyickich ajatollahów na sytuację polityczną w sąsiednim Iraku.
Koncepcja z założenia słuszna - jednak neokonserwatyści zapominają, że Teheran przeszedł długą drogę od przetrzymywania amerykańskich obywateli w Teheranie w 1979 r. Niedawna noblistka, Shirin Ebadi, działa w kraju otwarcie, a nawet zapowiedziała starania o zarejestrowanie jej jako kandydatki w najbliższych wyborach prezydenckich, co przy stopniu jej opozycyjności w większości innych krajów regionu (z sojuszniczą wobec USA Arabią Saudyjską na czele) doprowadziłoby ją najpewniej do śmierci z rąk aparatu bezpieczeństwa. W Iranie nic takiego nie zachodzi. Rządzący mułłowie dalej nazywają Izrael i USA odpowiednio Małym i Wielkim Szatanem, jednak ciężko obecnie sądzić, że kolejnym ich krokiem byłby atak zbrojny na Tel Awiw. Jeśli Iran prowadzi program nuklearny, to tylko po to, aby zabezpieczyć się przed atakiem ze strony USA; zaś atak ze strony USA nastąpi, jeśli Iran nie zaprzestanie programu - i koło się zamyka.
Amerykanie sądzą, że skoro duża część kraju, zwłaszcza ludzie młodzi, ale także znaczny odsetek duchowieństwa (choć z innych przyczyn - oskarżając mułłów o korupcję i odejście od zasad islamu) odnosi się z wrogością wobec fundamentalistycznych władz w Teheranie, to naturalną postawą w przypadku agresji będzie poparcie wojsk amerykańskich. Jednak Amerykanie zdają się nie dostrzegać prostego faktu, że casus Iraku udowodnił, iż nawet najbardziej sadystyczny i znienawidzony reżim zdobywa poparcie społeczeństwa w obliczu najazdu z zewnątrz. Irańczycy są równie dumni, jak Irakijczycy (Persja jest jedynym, obok Japonii i Chin, państwem istniejącym nieprzerwanie od tysiącleci), a poza tym jest ich więcej, zaś władza nie jest aż tak krwawa, a co za tym idzie bezpieka - aż tak wszechwładna. Wszystko to sprawia, że opór będzie znacznie silniejszy, a okupacja i utrzymanie lojalnych władz - odpowiednio trudniejsze. A przecież już w Iraku Amerykanie osiągnęli granice swych możliwości.
Poza tym totalny atak na Iran, przy zastosowaniu armii lądowej, skutkowałby również odpaleniem rakiet na Izrael, co niechybnie znów na wiele lat udaremniłoby odradzający się w bólach po wyborze Mahmuda Abbasa na prezydenta Autonomii Palestyńskiej żydowsko-arabski proces pokojowy. Waszyngton prawdopodobnie nie zaryzykuje zatem takiego rozwiązania. Nie znaczy to jednak, że wyjście siłowe nie zostanie zastosowane - być może Amerykanie poprzestaną na stosowanym już przez siebie w przeszłości (w przypadku Libii, Sudanu i Iraku) zbombardowaniu zakładów wojskowo-atomowych. Odpowiedź Iranu byłaby jednak podobna - atak na cele w Izraelu i bazach amerykańskich w Iraku.
Bezpośrednim atakiem Amerykanie zraziliby sobie także potencjalnie prozachodnią inteligencję i młodzież Iranu, która może odegrać w przyszłości dużą rolę w obaleniu mułłów od wewnątrz. Kolejnym negatywnym - a dotykającym bezpośrednio Polskę - skutkiem, którego nie należy bagatelizować, będzie w końcu pogłębienie przepaści, jaka dzieli USA i Europę, oraz ponowne popchnięcie Paryża i Berlina w objęcia Moskwy, których to objęć obie stolice po wydarzeniach ukraińskich zaczęły się wreszcie wstydzić. Zapłaciłby za to prezydent Wiktor Juszczenko (cios dla jego prounijnej polityki) - i to już w nie tak znowu dalekich wyborach parlamentarnych, ale także Polska i kraje bałtyckie - zwłaszcza na płaszczyźnie gospodarczej: moglibyśmy zapomnieć o wstawiennictwie Brukseli w naszym konflikcie celno-gospodarczym z Federacją Rosyjską.
Reasumując - atak na Iran byłby błędem, i to błędem poważnym, bo determinującym obraz Bliskiego i Środkowego Wschodu na długie lata. Tymczasem głównym zagrożeniem dla pokoju jest obecnie Korea Północna - to właśnie Kim Jong-il jest największą - i dodajmy jedyną (po roztoczeniu kontroli nad pakistańskim specjalistą Abdul Qadirem Khanem, który był głównym ogniwem łączącym Phenian i Islamabad; dzięki niemu Pakistan w zamian za własną technologię jądrową zaopatrzył się w północnokoreańskie rakiety) - szansą al-Qa'idy na zdobycie broni masowego rażenia. Iran z al-Qa'idą współpracować nie mógł i nie może, także z powodu różnic religijnych (Osama bin Laden jest sunnitą). Iran nigdy nie wspierał też, co warte jest przypomnienia, afgańskich talibów, zaś jedynymi państwami, które otwarcie uznały reżim mułły Omara były postrzegane jako sojusznicy Białego Domu Pakistan i Zjednoczone Emiraty Arabskie. To Phenian jest wreszcie krajem nieprzewidywalnym - zwłaszcza, że w pałacach toczą się brutalne walki o władzę, a w okresie zamętu tyranie są jeszcze mniej przewidywalne, niż zazwyczaj. Tymczasem irańska autokracja powoli mięknie i się liberalizuje. A dyktatury najłatwiej rozbić właśnie w momencie odwilży. Zgodnie z rankingiem Freedom House prawa człowieka są brutalniej łamane na Białorusi, niż w Iranie. Opozycja rośnie w siłę i podnosi głowę. Samizdat staje się coraz popularniejszy - podobnie jak zagraniczna telewizja i radio poprzez coraz popularniejsze - i coraz bardziej wymykające się spod kontroli bezpieki - anteny satelitarne. Jedyną szansą na obalenie mułłów i wsparciem rodzącego się ruchu demokratycznego jest dyskretne, nie rażące swoją amerykańskością, poparcie dla niego. Atak skompromitowałby demokratów irańskich w oczach ludu. A zbyt wiele pięknych skojarzeń związanych jest z tradycjami amerykańskiej wolności, aby państwo to jawiło się jako kraj, który udaremnia oddolne, demokratyczne procesy w jednym z najważniejszych krajów regionu.