Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Świat / Europejczycy               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
01-09-2008

 

20-01-2012

  Poszukiwanie ofiar „Costa Concordia” zawieszone

23-06-2011

 

26-04-2011

 

19-04-2011

 

05-04-2011

 

29-03-2011

 

+ zobacz więcej

Europejczycy 

14-06-2006

  Autor: Łukasz Ścisłowicz

„Istnieją tylko dwa kraje: Wschód i Zachód oraz dwa ludy: Wschodu i Zachodu” – słowa te, wypowiedziane przez Napoleona I, także dziś, blisko dwadzieścia lat od formalnego zakończenia „zimnej wojny”, tchną aktualnością. Kulturowa odmienność cywilizacji europejskiej na tle szeroko rozumianego Wschodu, do którego w ramach owego podziału zaliczyć należy zarówno jego część prawosławną, jak i orientalną, traktuje się dziś w kategoriach ogólnie przyjętych oczywistości. W ramach cywilizacji europejskiej czy szerzej – zachodniej wraz z kolonizacją Nowego Świata wykrystalizował się jednak brzemienny w skutki podział, konstytuujący się wprost proporcjonalnie do wzrostu potęgi niepodległych Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i powolnej erozji systemu Świętego Przymierza na Starym Kontynencie.

 

 

Wiek XX pokazał, iż zarówno Stary, jak i Nowy Świat, dziś tak od siebie odmienne, wzajemnie się potrzebują. Europa, która w latach 1914-18 po raz pierwszy udowodniła, iż nie potrafi rozwiązywać własnych problemów, przynajmniej dwa razy w ciągu minionego stulecia zdana była na pomoc Stanów Zjednoczonych, niezbędną do przetrwania państw Starego Kontynentu w ich dotychczasowym kształcie. Dziś Europa, paradoksalnie, przypomina tę z czasów „appeasementu” i konferencji monachijskiej: dekadencka, niezdolna do podjęcia zdecydowanego działania w obliczu zagrożenia, podświadomie kultywująca wiarę, iż pozaeuropejski świat nie jest zły; nie na tyle w każdym razie, by myśleć o zniszczeniu Europy.

Kwestie miejsca narodów i państw europejskich w świecie, korelacji pomiędzy Europą a Stanami Zjednoczonymi, koniecznej dla obu stron szeroko zakrojonej współpracy w dziele budowania Nowego Ładu Światowego, przedstawia w swej pracy „Europejczycy” włoski dziennikarz L. Barzini. Autor, z przekonania niewątpliwie konserwatysta, a przy tym erudyta zaznajomiony z wieloma dziedzinami wiedzy, pisze kolejno o „niepojętych Europejczykach”, „niewzruszonych Brytyjczykach”, „zmiennych Niemcach”, „kłótliwych Francuzach”, „elastycznych Włochach”, „ostrożnych Holendrach”, wreszcie o „zdumiewających Amerykanach”, wobec których wykazuje najwięcej sympatii. Proamerykańskie stanowisko autora nie oznacza bynajmniej, iż książka napisana została „na kolanach”. Wręcz przeciwnie – Barzini krytycznie podchodzi do wielu amerykańskich wobec Europy i świata poczynań, niezmiennie dążąc do odpowiedzi na pytanie: na jakich zasadach winna być budowana współpraca pomiędzy Europą i USA, kto w tym swoistym „tańcu” powinien prowadzić partnera, jaki wreszcie wzorzec postaw należy przyjąć wobec ewentualnych zagrożeń globalnego bezpieczeństwa.

Już na początku pierwszego rozdziału pracy („Nieuchwytni Europejczycy”) autor porusza problem partycypacji Europy w misji zabezpieczenia ładu i pokoju na świecie. Silna, faktycznie zjednoczona Europa, przemawiająca jednym głosem, zyskałaby w oczach USA status partnera, a nie „krnąbrnego wasala” . Europa, tak niejednolicie przemawiająca także i dziś w kwestii Białorusi, Rosji, Czeczenii, Iraku, wojny z terroryzmem i wielu innych problemów współczesności, nie reprezentuje w środowisku międzynarodowym realnej siły, z którą atomowe mocarstwa Wschodu – Chiny, Rosja, Indie, Pakistan – mogłyby się liczyć. Jak pisze Barzini: Powinna w tym celu zdobyć się na wspólną wolę, przemówić jednym, majestatycznym głosem, jasno określić swą tożsamość i cele, prowadzić wspólną politykę zagraniczną we własnym (oraz świata) interesie . Formalną w zasadzie jedność Europy w ramach struktur wspólnotowych trafnie postrzega jako konglomerat narodowych partykularyzmów, barwną i kruchą przy tym mozaikę różnych interesów. Trudno się wobec takiego stanu rzeczy dziwić słowom Silvio Berlusconiego, byłego już premiera Włoch, gdy mówi, iż nie wybrano go po to, by „umacniał mglistą europejskość”, lecz by „dbał o interes swojego narodu i państwa”.

Podstawowym determinantem, jak twierdzi Barzini w rozdziale siódmym („Niepokojący Amerykanie”), procesu europejskiej integracji, był i jest strach, przybierający dwojaki wymiar. W pierwszym znaczeniu, była to obawa przed ekspansją „imperium zła”, jak Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich określił najwybitniejszy powojenny prezydent Stanów Zjednoczonych, Ronald Reagan. Drugi wymiar tego strachu, bardziej dla Europy wstydliwy, wiąże się z jej dziedzictwem historycznym, mieszczącym cały potok krwawych wojen, rewolucji, kontrrewolucji, zbrodniczej działalności bezwzględnych tyranów i proces pełnego naiwności ulegania na nowo, w przystępny sposób eksklamującym rzeczywistość ideologiom. Europa tęskni za sytuacją sprzed I wojny światowej, kiedy to na jej terytorium, wewnątrz dworów i gabinetów rozgrywających „europejski koncert” mocarstw, odbywała się cała wielka polityka, mająca przełożenie na sytuację w wymiarze globalnym. Takie czasy bezpowrotnie minęły i dziś zarówno europejskie elity, jak i społeczeństwa czują się oszukane, zdradzone, sfrustrowane, gdy ważną decyzję w danej sprawie Biały Dom podejmuje samodzielnie, ponad europejskimi głowami.

Barzini w bardzo uproszczony, acz niekoniecznie odbiegający od stanu faktycznego sposób wyjaśnia genezę progresji antyamerykańskich nastrojów w Europie po II wojnie światowej. W pierwszych latach Europa, zagrożona nuklearnym szantażem ZSRR, borykająca się z ogromnym poczuciem winy za to, iż nie potrafiła zapobiec wojnie, która pochłonęła 50 mln ofiar, i takim wydarzeniom, jak Holocaust, faktyczny prymat USA w kwestiach międzynarodowych postrzegała w kategoriach nawet nie jeszcze zła koniecznego, a wręcz – zbawienia. Z czasem Wielka Brytania czy zwłaszcza Francja, uzupełniwszy swój arsenał o broń jądrową, zaczęły „szukać dziury w całym”. Z coraz częstszą krytyką zaczęły się spotykać działania USA w środowisku międzynarodowym, zwłaszcza decyzje podejmowane autorytatywnie, poza ramami ONZ i innych organizacji powołanych do regulowania stosunków międzynarodowych.

 Genezę poczucia „misji cywilizacyjnej” Stanów Zjednoczonych, której polityczno-militarny segment określa się ostatnio mianem pax Americana, upatruje Barzini w specyficznej, ukształtowanej w duchu protestanckiego purytanizmu mentalności jeżeli nie każdego, to większej części Amerykanów. Indywidualizm, połączony z kultywowaną od czasów pionierów ideą zmiany i ulepszania rzeczywistości, leży, zdaniem autora, u podstaw dzisiejszego amerykańskiego uniwersalizmu w wymiarze politycznym. W Europie widzi się to inaczej, hołdując uproszczeniom i stereotypom, w myśl których polityką Stanów Zjednoczonych kieruje ukryte, wywodzące się z kręgów przemysłowo-wojskowych, złowrogie centrum decyzyjne . Ponadto, amerykanizacja zarówno Europy, jak i Wschodu w wymiarze kulturowym, przybierająca coraz częściej postać tzw. makdonaldyzacji, spotyka się z uzasadnioną poniekąd krytyką państw europejskich i twierdzeniem, iż niemożliwe, by nie powiedzieć – niezasadne jest narzucanie społecznościom wciąż kultywującym tradycyjne, ponadczasowe w swoim kręgu wartości, skrajnego konsumpcjonizmu, budowanego na amerykańską modłę.

 Stany Zjednoczone mają – zdaniem autora – tyle wizerunków, ile jest punktów widzenia . Niezależnie wszakże od zapatrywań na kwestię USA i ich polityki zagranicznej, państwa europejskie są dziś zmuszone brać pod uwagę w pierwszej kolejności opinię i najbardziej prawdopodobne zachowanie mocarstwa zza wielkiej wody. Europejczycy postrzegają Stany jako mocarstwo i tu rodzi się resentyment tak wobec działań tamtejszej dyplomacji, jak i amerykańskiego stylu życia. Skoro USA są mocarstwem, ich obywatele postrzegani są jako obywatele imperium, podobnie jak mieszkańcy historycznych uniwersalnych mocarstw, zwłaszcza Cesarstwa Rzymskiego .

 W dalszej części swoich rozważań autor przechodzi do analizy amerykańskiego sposobu uprawiania polityki zagranicznej. Szybko zauważa jej skrajną, frapującą niekiedy amerykanologów niekonsekwencję i nieprzewidywalność. Taki styl prowadzenia polityki Henry Kissinger nazwał lawirowaniem „między euforią i paniką” . Z jednej strony – decydujący udział w pokonaniu nazizmu, interwencje w Korei i Wietnamie, z drugiej – bierność wobec wydarzeń na Węgrzech 1956 czy Czechosłowacji 1968 roku, zaniechanie planu „ostatecznego rozwiązania” kwestii Fidela Castro, brak reakcji na rewolucję islamską w Iranie 1979 roku czy zaatakowanie przez ZSRR Afganistanu... Autor nie jest wobec Stanów Zjednoczonych i ich polityki bezkrytyczny, czemu wielokrotnie w toku omawianego rozdziału daje wyraz.

Główny czynnik spajający amerykańskie społeczeństwo w poczuciu „cywilizacyjnej misji” widzi Barzini w niezłomnej determinacji do tworzenia lepszej i bardziej racjonalnej, przyjaznej człowiekowi rzeczywistości. Taki tok rozumowania, stawiający na piedestale konieczność dążenia ku lepszemu, promowania własnych, sprawdzonych wartości, typowy był dla umysłowości kolonistów-pionierów, „ojców założycieli”, wreszcie – Williama McKinleya, Theodora Roosevelta i Thomasa Woodrowa Wilsona, pierwszych prezydentów USA, którzy w otwarty sposób zerwali z założeniami „doktryny Monroe`a”. Ten wielki prąd umysłowy, wykształcony na gruncie Stanów Zjednoczonych, uosabia motto znajdujące się na jednodolarowym banknocie: Novos ordo seclorum („świat i historia zaczyna się od nas”) .

Ostatecznie autor dochodzi do wniosku, iż świat, w sposób pełny i kolektywny hołdujący sprawdzonym, amerykańskim wartościom i normom, byłby lepszy niż obecna rzeczywistość wzajemnych resentymentów i animozji, ekspansjonizmu, religijnych fundamentalizmów i rosnącego zagrożenia terroryzmem. W atmosferze dnia dzisiejszego, kiedy epigonistyczne kultywowanie antyamerykańskiej fobii mieści się na Starym Kontynencie w kanonie „politycznie poprawnego”, aspirującego do bycia jedynym obowiązującym, sposobu myślenia, dzieło L. Barziniego warte jest przeczytania przede wszystkim z uwagi na rzeczową, pozbawioną emocji, uproszczeń i stereotypów wykładnię źródeł potęgi Stanów Zjednoczonych oraz możliwości kooperacji między Starym i Nowym Światem. W tym właśnie współdziałaniu widzi autor jedyną szansę przetrwania rysującej się nawałnicy Huntingtonowskiego „zderzenia cywilizacji”.

Źródło zdjęcia: Komisja Europejska

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę
  Wasze komentarze
 

  George Orwell 2084 [ 1 ]

(~meditus, 30-06-2006 21:54)

Opis:

 

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl