Prezydentura orędziowa

15-05-2006

Autor: Krzysztof Buczek

Lech Kaczyński obiecywał w swojej kampanii wyborczej, że będzie bardziej aktywny w swojej polityce wewnętrznej niż poprzednik. Od kilku miesięcy możemy tę aktywność obserwować i wyciągać z niej wnioski. Jak to się stało, że człowiek tak dobrze odbierany w kampanii wyborczej, poskromiwszy nawet niechętne sobie ośrodki medialne, na urzędzie prezydenta nie korzysta ze zdobytych w wyścigu o prezydencki fotel doświadczeń? Jak wyglądają jego sposoby komunikacji ze społeczeństwem i czy jest to narzędzie wystarczające w dobie dzisiejszej polskiej polityki. Czy prezydent spełnia oczekiwania Polaków w tym zakresie? Jeżeli tak, to w jakim stopniu?


Ostatnie tygodnie przyniosły druzgocące dla Pałacu Prezydenckiego wyniki sondaży popularności Lecha Kaczyńskiego i oceny jego działalności. Poparcie dla obecnie urzędującego prezydenta deklaruje 43% ankietowanych; tak niskiego wyniku nigdy przez 10 lat swojej prezydentury nie osiągnął Aleksander Kwaśniewski. Taka ocena prezydenta po tak krótkim czasie urzędowania jest z pewnością bardzo bolesna dla Kaczyńskiego, który zwrócił się do architektów wyborczego sukcesu PiS Adama Bielana i Michała Kamińskiego o pomoc w poprawie swojego wizerunku. Eurodeputowani już obmyślili kampanię mającą na celu ukazanie aktywności prezydenta i jego ciężkiej pracy. Za jeden z głównych problemów wizerunkowych Bielan i Kamiński uznali zbyt dużą koncentrację mediów na prezydenckim bracie Jarosławie Kaczyńskim. Nie ma się czemu dziwić: media dosyć dobrze identyfikują ośrodki decyzyjne obecnie rządzącego obozu i nie ulega wątpliwości, że to właśnie prezes PiS należy dziś do najbardziej wpływowych osób polskiego życia politycznego, pomimo, że nie piastuje on jakiegokolwiek konstytucyjnego stanowiska. Jednakże nadmierna obecność Jarosława Kaczyńskiego w mediach zdaniem sztabowców PiS powoduje pozostawanie prezydenta w cieniu brata, co nie służy dobrej ocenie jego wizerunku.

Postanowiono także zwiększyć aktywność prezydenta, poprzez jego częstsze pojawianie się publicznie, więcej kontaktów z mediami, tak, by jego aktywność na arenie krajowej była bardziej rzucająca się w oczy i żeby już nikt nie mógł mu czynić zarzutów, że pozostaje niewidoczny. Ma to także pokazać, że Lech Kaczyński nie jest prezydentem biernym, bo przecież każdego dnia ciężko pracuje. Prawie natychmiast, bo już kilka dni później, mieliśmy okazję podziwiać, jak ten zamysł jest realizowany w praktyce. Prezydent wystąpił z orędziem do narodu, w którym tłumaczył powody powstania koalicji PiS-Samoobrona-LPR oraz zarysował optymistyczną wersję rozwoju kraju na najbliższy czas. To dosyć ważne wystąpienie, bo wreszcie Polacy mieli okazję dowiedzieć się, co ich prezydent sądzi o obecnej sytuacji politycznej w kraju.

Niestety zamiast rzeczowych argumentów na rzecz obecnej koalicji rządowej, może poza wymogiem posiadania przez rząd większości sejmowej dla skutecznego działania, usłyszeliśmy te same, powtarzane od kilku miesięcy zarzuty pod adresem Platformy Obywatelskiej, która to kilkakrotnie nie zgodziła się na koalicję z PIiS, wobec czego partia ta musiała poszukiwać innych koalicjantów. Ojcem obecnie działającej koalicji prezydent czyni więc Platformę i po raz kolejny wskazuje na drugą co do wielkości partię polityczną w polskim Sejmie jako na winnego dzisiejszych turbulencji na scenie politycznej.

Jednocześnie Lech Kaczyński wymienia wiele sukcesów, jakie przez ostatnie miesiące stały się zasługą obecnie urzędującej Rady Ministrów, w tym sukcesy gospodarcze. Niestety prezydent nie dostrzega oczywistego faktu, że obecna sytuacja społeczno-polityczna jest efektem długofalowej polityki poprzednich rządów, a zwłaszcza dwóch ostatnich – Marka Belki i Leszka Millera. Według starego przysłowia jednak do sukcesu poczuwa się wielu ojców, natomiast porażka jest sierotą. Trudno oprzeć się wrażeniu, że według takiego właśnie kryterium zbudowane zostało całe orędzie prezydenckie. Wszystko, co obecnie jest dobre w naszej polityce i gospodarce, to zasługa rządu Kazimierza Marcinkiewicza; wszystko, co nie budzi naszej radości, jest efektem działań Platformy Obywatelskiej, która urasta tutaj prawie do rangi ugrupowania antypaństwowego. Najbardziej interesujące w wystąpieniu prezydenta jest jednak dualistyczne pojmowanie współczesnej koalicji – z jednej strony jest to ewidentna wina PO, że do tej koalicji z Lepperem musiało dojść, natomiast z drugiej strony Kaczyński postrzega tę koalicję jako bramę ku przyszłej lepszej Polsce i długo zapowiadanej reformie państwa. Niech się więc pan prezydent zdecyduje: albo koalicja ta jest zła sama w sobie i winna jest Platforma, albo też jest to dla Polski bardzo dobre wyjście i Platformie trzeba podziękować, że do takiej konfiguracji raczyła doprowadzić. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że to ambiwalentne podejście prezydenta do koalicji PiS-Samoobrona-LPR jest zabiegiem celowym, pozostawiającym furtkę na wypadek ewentualnego przyszłego niepowodzenia tej niezmiernie krytykowanej konfiguracji. Jeżeli przedsięwzięcie się powiedzie, to zasługi i blask triumfu spadnie na PiS, który dążył do jej zawarcia, natomiast jeżeli coś pójdzie nie tak, zawsze będzie można kolejny raz wskazać palcem na PO, która już chyba przyzwyczaiła się do roli „chłopca do bicia”.

Jest bardzo dobrym pomysłem to, że prezydent zdecydował się wystąpić z orędziem do narodu, wobec fali niezadowolenia dużej części społeczeństwa na wieść o powołaniu nowej koalicji, jednakże nadal nie widać, by Lech Kaczyński występował w nim jako prezydent wszystkich Polaków. Wszystko, co powiedział, prezentuje racje obozu rządzącego, co obsadza lokatora Pałacu Prezydenckiego w roli adwokata swojego brata i oskarżyciela partii niedoszłego koalicjanta. Co bardzo interesujące, PO jest także winna temu, że nie doszło do wcześniejszych wyborów, czego gorącym zwolennikiem miała być rzekomo rządząca partia. Jest to jednak bezsprzeczne zakłamywanie rzeczywistości politycznej przez prezydenta, a nie tylko drobna różnica interpretacyjna. Lech Kaczyński jako urzędujący prezydent doskonale wie, w jakich przypadkach można doprowadzić do skrócenia kadencji Sejmu, a jednym z tych przypadków jest nic innego, jak podanie rządu do dymisji i niewyłonienie przez Sejm drugiego w procedurze trzech kroków konstytucyjnych. Jeśli więc PiS naprawdę zależałoby na przyspieszonych wyborach, to rząd Marcinkiewicza podałby się do dymisji, a przy ówczesnej konfiguracji sił politycznych w Sejmie z niemal stuprocentową pewnością nie doszłoby do wyłonienia innego rządu. Tego jednak pan prezydent już nie dostrzega podając do wiadomości Polakom tylko pół prawdy, a pół prawdy to prawda żadna, by nie używać już słów mocniejszych, a całkowicie w tym przypadku uprawnionych. Przemilczając niewygodne dla swojej partii fakty Lech Kaczyński po raz kolejny udowadnia, że wybiera dla siebie rolę rzecznika interesów PiS i nie potrafi wznieść się ponad polityczne podziały; mało tego: staje się wręcz ich konserwatorem i inspiratorem, niejednokrotnie piętnując PO za jej postawę.

Swoje wystąpienie telewizyjne prezydent kończy optymistycznym akcentem, zapewniając o swoim optymizmie i wzywając do optymizmu także Polaków. We mnie jednak wystąpienie to zamiast spokoju i optymizmu wzbudziło rosnący niepokój o przyszłość kraju i niestety nie podzielam prezydenckiej wizji sytuacji politycznej w Polsce, która czasami w sposób rażący mija się z prawdą i faktami, które z niewiadomych powodów się przemilcza. Obawiam się, jak pewnie wielu Polaków, „nowej”, „lepszej” Polski budowanej z udziałem Andrzeja Leppera i Romana Giertycha. Tych lęków prezydentowi raczej nie udało się w Polakach rozwiać, a przecież chyba taki był główny cel tego wystąpienia.

Następnego dnia rano prezydent postanowił się zaangażować w załagodzenie konfliktu pomiędzy wiceministrem Piechą a ministrem Religą, który właściwie już podał się do dymisji, wobec braku możliwości realizacji swojej wizji polityki zdrowotnej w podległym mu resorcie. W czasie i po spotkaniu prezydent był jednak niewidoczny dla opinii publicznej, ponieważ na briefingu w Pałacu Prezydenckim widać było tylko dwóch bohaterów ostatnich zawirowań w ministerstwie zdrowia oraz prezydenckiego ministra Andrzeja Urbańskiego. Minister Piecha złożył samokrytykę i wydawałoby się, że konflikt jest już dzięki prezydentowi zażegnany, nie dowiedzieliśmy się jednak jakich argumentów użył Lech Kaczyński i co skłoniło ministra Piechę do zmiany swojego stanowiska. Trudno jest zrozumieć, dlaczego po półgodzinnej rozmowie dwaj adwersarze wyszli z niej pogodzeni. Czy ma to świadczyć o wspaniałych zdolnościach negocjacyjnych prezydenta? Dlaczego więc główny bohater tego wydarzenia nie chciał pochwalić się przed kamerami swoim niewątpliwym sukcesem? Trudno znaleźć inny argument jak tylko niechęć Lecha Kaczyńskiego do spontanicznych odpowiedzi na pytania zebranych dziennikarzy, a wiadomo, że takie pytania by padły; w końcu środowisko dziennikarskie cierpi na nieuleczalną chorobę ich ciągłego stawiana, a zwłaszcza kłopotliwych i niewygodnych. Być może ktoś poprosiłby pana prezydenta o rozwinięcie kilku wątków swojego orędzia? Nie widać innego powodu, dla którego reprezentantem prezydenta na tym briefingu był jego minister, a nie on sam.

Pozwala to sądzić, że prezydent, podobnie jak jego brat, mają dziwne opory przed kontaktami z mediami, przed otwartymi kontaktami i spontanicznymi wypowiedziami, które stają się konieczne, kiedy polityk jest zaskakiwany jakimś pytaniem. Poprzednik Lecha Kaczyńskiego miał tę umiejętność nieskrępowanej wypowiedzi na szerokim forum opinii publicznej, umiejętność sprawnego posługiwania się językiem przy opisie rzeczywistości politycznej, by nie rzec, że po prostu był człowiekiem otwartym i kontaktowym. Nie zamykał się za drzwiami Pałacu Prezydenckiego i starał się zabierać głos, kiedy tylko ktoś podnosił jakiekolwiek pytania wobec niego.

Wydaje się, że na tle poprzednika Lechowi Kaczyńskiemu tej medialnej swobody i obycia brakuje i być może właśnie to jest powodem tak dramatycznie niskich notowań obecnego prezydenta w sondażach. Być może rzeczywiście jest to człowiek ciężko pracujący na rzecz Polski i aktywny w polityce wewnętrznej, jednakże trudno jest mu to przekuć w swój atut, gdyż jest na tym polu prawie niewidoczny, a kiedy już zabiera głos w sprawach bieżących, to nie dowiadujemy się z jego ust odkrywczych rzeczy, a jego wypowiedzi cały czas nacechowane są wartościująco, zwłaszcza, jeśli tyczą się Platformy Obywatelskiej. Lech Kaczyński zabiera głos tylko wtedy, gdy sam uzna, że jest to konieczne, natomiast nie zawsze wtedy, gdy rzeczywiście taka potrzeba istnieje, przy czym preferuje metody komunikacji jednokanałowej z przekazem jednostronnym. To prezydent mówi, a odbiorcy mają słuchać, unika się w ten sposób nawet możliwości pojawienia się pytań na gorąco do prezydenta, nie wspominając już nawet o odpowiedziach. Niechęć do takich pytań Lech Kaczyński pokazał już kilka miesięcy temu, opuszczając wywiad z francuskim dziennikarzem, wobec postawienia przez niego niewygodnego pytania. Jeśli już Lech Kaczyński udziela wywiadów, to preferuje raczej stonowane w formie i treści pytań wywiady ekskluzywne. Nie ma tam tłumu dziennikarzy, którzy w imieniu różnych opcji światopoglądowych stawiają ważne, aczkolwiek nie zawsze idące na rękę urzędującemu prezydentowi pytania.

Wydaje się, że jeśli te opory prezydenta wobec kontaktów z mediami nie zostaną przezwyciężone, trudno liczyć na radykalną poprawę w postrzeganiu pracy Lecha Kaczyńskiego. Czy ktoś się zgadza z linią prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, czy nie, przyzwyczaił on Polaków do polityki otwartości w kontaktach Pałacu Prezydenckigo z otoczeniem, przy czym otoczenie w tych relacjach nie pozostawało bierne, a prezydent wchodził w częste z nim interakcje i ustanowił w tym zakresie pewne standardy. Jeżeli tych prostych faktów nie dostrzeże najbliższe otoczenie Lecha Kaczyńskiego, jak i sam zainteresowany, istnieje poważne zagrożenie, że jego prezydentura będzie miała charakter w dużej mierze orędziowy, co nie sprzyja powstawaniu dwustronnej komunikacji głowy państwa z narodem. Poza tym ludzie ze swej natury nie lubią być pouczani, a w swojej formie orędzia mają raczej charakter krótkiego wykładu, bądź też prezentacji poglądów jednej tylko strony na sytuację i siłą rzeczy jakakolwiek możliwość odniesienia się prezydenta do stale pojawiających się pytań jest znacznie ograniczona, jeżeli w ogóle taka istnieje.

Na zdjęciu: prezydent Lech Kaczyński w swoim wystąpieniu telewizyjnym z 10 maja 2006 r. Fotografia pochodzi z witryny Kancelarii Prezydenta RP.


Copyright by © 2006 by e-polityka.pl - Pierwszy Polski Serwis Polityczny. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.