Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Aktualności / Memento mori Eduarda Amwrosiewicza               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
02-06-2011

 

28-06-2010

 

14-03-2010

 

11-03-2010

 

13-02-2010

  Intensywne dozbrajanie Gruzji

15-01-2010

 

26-11-2009

  Kownacki ze statusem podejrzanego

+ zobacz więcej

Memento mori Eduarda Amwrosiewicza 

17-11-2003

  Autor: Michał Potocki

Prezydent Gruzji Eduard Szewardnadze w dramatycznym orędziu do narodu stwierdza, iż kraj znalazł się na krawędzi wojny domowej. Lider opozycji Micheil Saakaszwili wzywa obywateli do odmowy płacenia podatków, bezterminowego strajku generalnego i wypowiedzenia posłuszeństwa przez wojsko. Dlaczego sytuacja w Gruzji rozwija się znacznie groźniej niż w podobnej sytuacji w sąsiednim Azerbejdżanie?

 

 

W Gruzji, jak w większości państw dawnego ZSRR, komuniści przeszli niemal identyczną metamorfozę – od twardogłowego betonu KPZR do nieomylnych satrapów flirtujących z nacjonalistycznymi, a gdzieniegdzie także religijnymi hasłami. Były minister spraw zagranicznych ZSRR Eduard Szewardnadze nie jest zatem wyjątkiem – jest raczej postacią typową dla sceny politycznej WNP – podobną do Askara Akajewa (Kirgizja), Nursułtana Nazarbajewa (Kazachstan), Saparmurada Nijazowa (Turkmenia), dynastii Aliyevów (Azerbejdżan), czy Aliaksandra Łukaszenki (Białoruś). Także na Ukrainie i w Mołdawii przywódcy niebezpiecznie balansują na granicy demokracji.

 

 

Wyjątkowość sytuacji Gruzji polega na czym innym. W jako jednym z niewielu krajów regionu do władzy po przełomie początku lat 90. doszedł działacz opozycyjny Zwiad Gamsachurdia, który jednak szybko ujawnił ciągoty autorytarne. Obalenie prezydenta przez stronników Szewardnadzego w 1992 r. wywołało w kraju wojnę domową, która zakończyła się dopiero dzięki interwencji Rosji. Rosjanie w zamian wymusili na Gruzji przystąpienie do Wspólnoty Niepodległych Państw (do której to Wspólnoty prezydenta Gamsachurdię niespecjalnie ciągnęło), a na dokładkę wykorzystali niepodległościowe dążenia mieszkańców Abchazji do wprowadzenia tam wojsk Federacji (oczywiście pod flagą ONZ) oraz zaprowadzenia powolnego sobie reżimu Władisława Ardzinby. Szewardnadze natomiast wkrótce zlikwidował urząd premiera, wprowadzając rządy silnej ręki. Mimo pomocy potężnego sąsiada prezydent starał się prowadzić niezależną, prozachodnią politykę – zgłaszał m.in. aspiracje do wstąpienia do NATO. Moskwie się to wyraźnie nie podobało, o czym świadczy choćby niedawny kryzys w sprawie wąwozu Pankiskiego.

 

 

Gruzini pamiętają o sposobie dojścia do władzy swego przywódcy. Obserwują spadek dochodów państwa, rozkwit korupcji. Gruzja to biedne państwo. A przecież to potencjalny tygrys turystyczny Kaukazu. Niebotyczne, wyższe niż gdziekolwiek w Europie góry, graniczące z ciepłym morzem, niskie koszty pobytu, względna bliskość Europy, piękne kobiety, wspaniałe wino, niezwykła kultura i fascynujące zabytki. Turystów jednak nie ma. Powód? Codzienne przerwy w dostawie prądu, niestabilność rządów (Szewardnadze przeżył kilka zamachów na swoje życie), dyktatorski ich charakter, nieustabilizowana kwestia abchaska…

 

 

Należy też pamiętać, że Gruzja jest krajem o zupełnie innej mentalności niż wzmiankowany wcześniej Azerbejdżan. Jest krajem chrześcijańskim, dumnym ze swej wielowiekowej tradycji niezależności i potęgi, której symbolem jest panująca w latach 1184-1213 królowa Tamara, podczas gdy Azerowie to naród islamski, od wieków pozostający pod panowaniem Persów, naród bez tradycji niepodległościowej.

 

 

Można sobie zatem wyobrazić, iż do wybuchu w końcu musiało dojść – potrzebna była jedynie iskra. Tą iskrą okazały się wybory z 2 listopada. Oficjalne wyniki będą znane – zgodnie z prawem – dopiero po 20 listopada, jednak dane z 90% okręgów wyborczych mówią o miażdżącym zwycięstwie dwóch prorządowych partii – Unii Odrodzenia prezydenta autonomicznej Adżarii, despotycznego Aslana Abaszidze oraz prezydenckiego bloku „Za Nową Gruzję”. Opozycyjny Ruch Narodowy Saakaszwilego zdobył zaledwie 18,5% głosów, Partia Pracy Zuraba Żwanii – 11,7%, zaś Demokraci urzędującej przewodniczącej Parlamentu Nino Burdżanadze – zaledwie 7,6%. Nie ulega wątpliwości, że Szewardnadze najwyraźniej zachęcony krwawymi, ale w końcu praktycznie wygasłymi protestami w Azerbejdżanie po ostatnich wyborach postanowił zapewnić sobie większość także w Parlamencie.

 

 

Tego dla opozycji było już za wiele. Saakaszwili wezwał naród do masowych protestów. Tłumy manifestantów poczęły ściągać do stolicy kraju. Aby zmniejszyć liczbę potencjalnych protestujących policja i wojsko zablokowały drogi prowadzące do Tbilisi. Minister d/s prowincji Koba Narczemaszwili ogłosił, iż ma to zapobiec destabilizacji kraju.

 

 

Nawet tak daleko posunięte metody nie zapewniły spokoju w stolicy. Na plac przed pałacem prezydenckim przyszło 9 listopada – według różnych danych – od 5 do 20 tys. ludzi, żądających ustąpienia prezydenta. Była to największa manifestacja od czasów wojny domowej 1992 roku.

 

 

Do protestujących wyszedł prezydent Szewardnadze. Zapewnił o chęci dialogu z przywódcami opozycji. Co prawda doszło do krótkiej rozmowy z Burdżanadze, jednak zanim pojawiła się pierwszoplanowa postać opozycji Saakaszwili, prezydent wygwizdywany oddalił się – „uciekł”, jak ogłosiła potem opozycja.

 

 

W zeszłym tygodniu były wszakże prowadzone jałowe negocjacje, jednak opozycja wcale nie jest chętna do kompromisu. Saakaszwili otwarcie mówi, że jest gotów do dialogu jedynie pod warunkiem, iż doprowadzi on do ustąpienia prezydenta. Na to z kolei z pewnością nie zgodzi się Szewardnadze – przywódcy jego pokroju nie zwykli oddawać swych stanowisk komukolwiek poza starannie przygotowywanymi zawczasu następcami.

 

 

W piątek 14 listopada Szewardnadze rozmawiał przez telefon z Władimirem Putinem. O czym obaj panowie rozmawiali – nie wiadomo. Jeśli wierzyć zapewnieniom rzecznika prasowego rządu – Putin nie ingerował w wewnętrzne sprawy Gruzji. Nie należy jednak brać tych słów za dobrą monetę, jeśli pamiętamy, że niedawno Putin groził Szewardnadzemu inwazją, jeśli ten nie upora się z czeczeńskimi bazami w Pankisji. Ponadto Rosja nie zrezygnowała z wpływów na terenie dawnego Imperium.

 

 

Tego samego dnia prezydent wygłosił wspomniane już orędzie, zaś Saakaszwili wezwał do obywatelskiego nieposłuszeństwa. Opozycja gruzińska poznała swoją siłę. Wkrótce w kraju mogą stanąć zakłady pracy, a to może doprowadzić to ataku wojska na manifestantów, co niechybnie skończy się wojną domową. Oficjalna propaganda rządowa z jednej strony nadal bagatelizuje sytuację – twierdzi, że opozycja jest zbyt skłócona, aby dłużej uczestniczyć w próbie sił. Z drugiej jednak strony oskarża zwolenników Saakaszwilego o dążenie do wojny.

 

 

Z tymi argumentami nie zgadzają się manifestanci – do których szybko przyłączyli się wybitni przedstawiciele świata kultury. Słynny aktor Rama Czchikwadze twierdzi, że nie ma możliwości konfrontacji, gdyż tłum nie jest agresywny. Pisarz Dawit Maghradze dodaje, iż konfrontacja nie jest możliwa także z powodu braku linii podziału w narodzie gruzińskim – ponoć zgoda co do konieczności dymisji prezydenta jest powszechna.

 

 

Gruzja jest jednak zbyt ważnym strategicznie państwem, aby tak dramatyczne wydarzenia nie spowodowały odzewu na świecie. Amerykanie i Rada Europy zaproponowały mediację. USA nie poparły żadnej ze stron. Poza względami czysto kurtuazyjnymi nie chcą zapewne uniemożliwić sobie dobrych stosunków z przyszłym zwycięzcą tej rozgrywki, tym bardziej, że przez Gruzję przebiega ważny strategicznie naftociąg, biegnący z Azerbejdżanu do portów nad Morzem Czarnym.

 

 

Niezależnie od tego, co mówi Czchikwadze o pokojowym nastawieniu protestujących, tłum może zostać w każdej chwili sprowokowany przez oddziały policji i wojska. Pogłoski mówią o konflikcie w obozie prezydenckim o to, czy zastosować wariant siłowy, czy też próbować rozmów.

 

 

Kolejne pogłębienie konfliktu może nastąpić po 20 listopada, tj. po ogłoszeniu oficjalnych wyników wyborów. Możliwych scenariuszy jest kilka. Najbardziej prawdopodobnym, niestety, wydaje się użycie siły przez oddziały rządowe – a to może doprowadzić do wojny domowej – co najmniej równie krwawej, jak 10 lat temu. To z kolei mogłoby doprowadzić do rozpadu kraju (poza Abchazją ambicje niepodległościowe może wszak odkryć w sobie adżarski prezydent Abaszidze albo Osetyńczycy), a co za tym idzie do destabilizacji w całym regionie.

 

 

Nie należy również zapominać o możliwości interwencji ze strony Rosji. Wydaje się, iż Amerykanie, nie mówiąc już o Niemcach czy Francuzach, przeszliby nad nią do porządku dziennego – o ile oczywiście nowy reżim w jakiś sposób zaprowadziłby w kraju porządek. Podporządkowanie sobie przez Federację Rosyjską niezbyt pokornej dotąd Gruzji mogłoby jednak wywołać efekt domina – choćby zmianę umiarkowanie proamerykańskiej orientacji obowiązującej w Azerbejdżanie, czy ostateczne „przekonanie” Ukrainy do zawarcia unii gospodarczej ze ZBiRem i Kazachstanem.

 

 

Istnieje oczywiście również wariant negocjacyjny. Nie musi być dziełem przypadku, iż Szewardnadze właśnie tuż po rozmowie z Putinem wystąpił do narodu z błagalnym przemówieniem, prosząc o wszczęcie rozmów. Jedynie silne i zdecydowane naciski ze strony wspólnoty międzynarodowej mogą zmusić obie strony do negocjacji. Od tego zależą zaś losy całego regionu.

 

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl