Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Świat / Morza otwarte               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
20-01-2012

  Poszukiwanie ofiar „Costa Concordia” zawieszone

10-07-2010

 

28-03-2010

 

17-12-2009

 

22-05-2009

  Poparcie za poparcie?

26-03-2009

 

21-11-2008

 

+ zobacz więcej

Morza otwarte 

10-11-2003

  Autor: Katarzyna Dobrowolska z Wenecji

W tym roku liczba ludności zamieszkującej Włochy przekroczyła 57 milionów. Czyżby do Italii częściej przylatywał przysłowiowy bocian? Bynajmniej, wskaźnik przyrostu naturalnego Włochów jest nadal jednym z najniższych w Europie. Przyczyna jest zupełnie inna: otwarte morze.

 

 

Naturalna granica, jaką jest Morze Śródziemne, oddziela dwa diametralnie różne światy: bogatą Europę Zachodnią i ekstremalnie biedną Afrykę. W latach dwudziestych XX wieku Ameryka wydawała się nam być krajem białych telefonów i kadillaków, dostępnych dla wszystkich. Dziś, dzięki środkom masowego przekazu, to Zachód Europy ubogim narodom wydaje się być Eldorado. I jak u nas kwitł mit wuja z Ameryki, tak teraz dla nich Europejczyk jest tym, któremu się powiodło. Światła Zachodu wabią, przyciągają ludzi pozbawionych perspektyw i marzących o lepszym życiu.

Powiedzmy sobie szczerze: kto żyje w strasznej biedzie, kto jest pozbawiony warunków do życia, nie emigruje, gdyż nie stać go na opłacenie kosztownej podróży do Europy (mówi się o dwóch, lecz także i o pięciu tysiących dolarów, których domagają się „przewoźnicy”). Na „podbój” Starego Kontynentu wyruszają natomiast ludzie dobrze sytuowani, gotowi zapłacić kolosalne sumy, by tylko uciec przed szarą rzeczywistością, wojną, niepewnością jutra. Niektórzy sprzedają domy i cały dobytek, by opłacić „przewoźnika”.

„Od lat już marzyliśmy o wyjeździe z Somalii. Na naszej ziemi nie ma przyszłości, chciałam, by przynajmniej moje dzieci uciekły przed głodem, biedą, nigdy nie koczącą się wojną. I dlatego dwa miesiące temu wraz z mężem zdecydowaliśmy, że sprzedamy cały dobytek, zbierzemy oszczędności i spróbujemy szczęścia we Włoszech”. Podczas przeprawy, na pontonie przez morze w skali 5 Beauforta, Asha straciła męża i dwoje z trójki dzieci.

Metwalli chciał się przedostać z Maroka do Włoch przez Libię. Spędził tydzie zamknięty w jakimś domu w Zawarze, wraz z innymi siedemdziesięcioma kandydatami na emigrantów. Potem przyszedł „przewoźnik”, by przetransportować ich na statek. Zobaczyli „łajbę” i przerazili się. Obiecano im statek (niektórym samolot), czekała na nich drewniana tratwa, która cudem utrzymywała się na powierzchni. Metwalli chciał się wycofać, lecz na plaży stali mężczyźni uzbrojeni w karabiny maszynowe. Strzelali do tych, którzy się odwracali. Było to jak lądowanie w Normandii, lecz na odwrót: z przodu zabijało ich morze, z tyłu – ludzie.

Ocalał – sam nie wie, jak. Nie wie nawet, czy wolał ocaleć. Na ciele ma jeszcze znaki pobicia. Tak „obeszła się” z nim libijska straż graniczna, gdy wyszedł z powrotem na brzeg. Jaki z tego wyciągnął wniosek? „Jak będziesz miał szczęście, dotrzesz do upragnionego brzegu. Jak będziesz miał mniej szczęścia, utoniesz. Jak będziesz miał pecha, uratujesz się i odeślą cię z powrotem do domu.”

Podróż nadziei zbyt często zamienia się w koszmar. Ludzie przewożeni są w katastroficznych warunkach, na wrakach ledwo utrzymujących się na powierzchni. Ponieważ większe statki są lepiej widoczne i trudniej kryją się przed kontrolami, ostatnio na falach kołyszą się gumowe pontony. Wystarczy silniejsza fala, a ponton wywraca się do góry dnem. Wystarczy awaria silnika, a ludzie pozostają na morzu i tam umierają, z głodu, z pragnienia, z zimna, z wyczerpania. Oto fragment makabrycznego bilansu:

Grudzień 1996: w noc wigilijną pomiędzy Maltą i Sycylią tonie statek transportujący emigrantów. Giną 283 osoby.

Grudzień 1999: w Kanale Otranto tonie ponton przewożący 59 osób. O tragedii dowiemy się dopiero dwa tygodnie później, gdy zostaną odnalezione szczątki statku i pasażerów.

Wrzesień 2002: u wybrzeży Agrygentu tonie statek przewożący ponad stu emigrantów. Udaje się wyłowić 37 ciał.

Czerwiec 2003: u wybrzeży Tunezji tonie statek z 250 Afrykaczykami. Pięćdziesiąt ofiar, 160 zaginionych, 41 osób ocalało.

Październik 2003: niemal jednocześnie toną dwa pontony; w każdej z katastrof ginie jedenaście osób. W kilka dni później idzie na dno statek przewożący ponad 100 emigrantów. Ratuje się 15 osób.

Lampeduza to najbardziej wysunięta na południe włoska wyspa, bliska wybrzeżom Tunezji, pierwszy i najważniejszy cel morskich przepraw. Burmistrz informuje, że dziś na wyspie brakuje trumien do chowania zwłok. Lampeduza pomału przeistacza się w cmentarz. Dotychczas żyła z turystyki; dzisiaj nikt nie ma już odwagi kąpać się w jej lazurowym morzu.

Z drugiej strony, wciąż jeszcze milion Afrykaczyków czeka na wyjazd do Europy. Zorganizowanie ich podróży to bardzo intratna inwestycja. Turab Ahmed Sheik, Pakistaczyk, obywatel Malty, przyznaje, że w latach 1987-92 zarobił na tym interesie siedem i pół miliona dolarów. Dzięki niemu do Europy emigrowali Hindusi, Pakistaczycy, Tamilowie. „Spytajcie o mnie jakiegokolwiek Banglijczyka przebywającego we Włoszech. Wszyscy mnie znają” – chwali się „Mister Tony”. Stwierdza, że przemycanie ludzi jest znacznie lepszym przedsięwzięciem, niż przemycanie papierosów; papierosy przecież same się nie przemieszczają... 21. października br. odbył się we Włoszech proces Turaba. Pakistaczyk oskarżony jest o zabicie z premedytacją prawie 300 osób. To on bowiem zorganizował podróż statkiem, który utonął w noc wigilijną w roku 1996.

Niewiele jest pomysłów co do tego, jak stawić czoła problemowi tych makabrycznych podróży. Według Ellekappa, jednego z najlepszych autorów winiet we Włoszech, rząd ma już gotowy plan interwencji:„sprzedają Lampeduzę”.

W ramach humoru (tym razem wątpliwego) zacytujemy wystąpienie ministra Bossi (szefa separatystycznej partii Lega Nord), który zaproponował, by:„strzelać do napływających łodzi”.

Premier Włoch Silvio Berlusconi apelował ostatnio na forum europejskim, by „chrześcijaska Europa wyciągnęła rękę do emigrantów”. Wystąpienie godne Ojca Świętego. Od polityków spodziewamy się czegoś więcej.

Umberto Bossi, wraz z wicepremierem Gianfranco Fini są autorami obowiązującej ustawy dotyczącej imigracji. Przewiduje ona współpracę z krajami arabskimi, skąd wyruszają Afrykaczycy. Współpraca polega na tym, że Włochy finansują kontrole plaż w tychże krajach, by nie dopuścić do wypływania statków. Ostatnio podpisano taką umowę z Libią i wskutek tego osłabł napływ emigrantów z tego kraju. Nasilił się natomiast napływ emigrantów z Tunezji. Przyczyna? Już od dwóch lat Włochy nie opłacają podobnych kontroli w tymże kraju.

Politycy zgodni są co do jednego: imigracja to problem europejski, który powinien być rozwiązany na szerokim forum. Unia Europejska, która bardzo szybko zareagowała na problem wściekłej krowy czy SARS, w obecnej sytuacji nie kwapi się do działania.

Tymczasem na morzu kołyszą się łajby. Czy wypływający kandydaci na emigrantów wiedzą, co ich czeka? Czy zdają sobie sprawę z ryzyka, na jakie się narażają? Czy myślą, że z kocem podróży skoczą się wszystkie ich życiowe problemy? Na zamieszczonych w gazetach zdjęciach widzimy ponton krótko przed utonięciem. Siedzą na nim młodzi Murzyni, uśmiechają się i machają rękami do żołnierzy niosących im pomoc. Czy wiedzą, że Zachód na pewno nie przyjmie ich z otwartymi ramionami, że najprawdopodobniej zostaną odesłani z powrotem do domu?

Gdy stajemy w obliczu takich sytuacji, z całą mocą nasuwa się pytanie: czy wolne poruszanie się po świecie to powszechne prawo, którego naruszenie jest ograniczeniem wolności osobistej, a więc praw ludzkich? Czy też odwrotnie, może być przedmiotem ogranicze, w zależności od uwarunkowa politycznych? Na to pytanie międzynarodowa legislacja nie da pewnie ostatecznej odpowiedzi, choć wydaje się ona bardzo prosta. Przyznając każdemu prawo do swobodnego poruszania się, wychodzimy naprzeciw problemom, którym nie jesteśmy w stanie stawić czoła. Pomyślmy o masowej migracji, w wyniku której wyludniają się niektóre kontynenty, przepełniają inne. Pomyślmy, co zrobić z napływającymi milionami osób: gdzie je ulokować? Jak je wyżywić? Jak stworzyć z nich normalnie funkcjonujące społeczestwo?

Na pewno jedyną sensowną odpowiedzią jest współpraca na rzecz rozwoju pastw Trzeciego świata. Chodzi o to, by wspólnymi siłami stworzyć w krajach biednych warunki do godnego życia. Jak dotychczas jednak, rządy za bardzo są zaabsorbowanie utrzymywaniem porządku na własnym podwórku, pomoc innym pastwom nie figuruje w ich programie politycznym. I póki taki jest stan rzeczy, jednego na pewno nie możemy negować: że każdy człowiek, każda jednostka, może nie zgadzać się z ogólnie przyjętą prawdą o równych i równiejszych. Może próbować wziąć swój los w swoje ręce, wyrwać się z zaklętego koła „niemożenia” i zwyciężyć ciążące na nim fatum.

Tylko… jaką musi za to zapłacić cenę?

 Autor: Katarzyna Dobrowolska z Wenecji

W artykule wykorzystano fragmenty reportażu Gabriele Romagnoli „We ’Wsi topielca’ nadzieja nazywa się Włochy” („La Repubblica”, 27. 10. 2003).

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl