Nieskomplikowany jest program Kawalera Berlusconiego. Opiera się głównie na pluciu z częstotliwością jednostajnie przyspieszoną na komunistów, opiewaniu swych własnych sukcesów i obiecywaniu cudów niewidów.
Na plucie spuśćmy zasłonę miłosierdzia, to temat niegodny poważnego portalu. Domniemane sukcesy to hiperboliczny dług publiczny (tekę ministra skarbu dostał, w nagrodę za skuteczne nabijanie fiskusa w butelkę, doradca podatkowy Berlusconiego, Giulio Tremonti), „rozbebeszone” i opuszczone nowe infrastruktury (nie przewidziano, że na ich ukończenie potrzeba będzie pieniędzy), szkoły bez kredy, sądy bez papieru kancelaryjnego, rodziny coraz bardziej zadłużone (co do siły nabywczej pieniądza Włochy plasują się w rozszerzonej Europie na miejscu dwudziestym trzecim z dwudziestu pięciu). Wszystko skwitowane przez premiera jako „propaganda komunistyczna”.
A obietnice...
Ostatni telewizyjny „pojedynek” z kandydatem centrolewicy Prodim Kawaler zakończył sensacyjną informacją: podczas gdy komuniści dążą do podniesienia podatków (bo jak inaczej zrealizują obietnice opiewające na 10 mld euro?), my zniesiemy podatek od domu (n.b. ustalany przez samorządy) i zrealizujemy obietnice opiewające na 36 mld. euro. Skąd na to weźmiemy pieniądze? „Drogi Prodi, potem ci powiem” (cytat).
Popularność premiera-przedsiębiorcy od momentu rozpoczęcia rządów ewidentnie spadła, lecz jest on politykiem znaczącym. Jak to się stało, że nie został jeszcze wywieziony na taczkach?
Włosi są narodem, który za wszelką cenę unika otwartego konfliktu. Nie tylko w polityce, lecz także, i przede wszystkim, w życiu codziennym. Włoch nie będzie się wykłócał, odejdzie. Ta bezdyskusyjna zaleta prowadzi jednak do zbyt szeroko pojętej tolerancji. Jeżeli premier, właściciel sieci telewizyjnych i przedsiębiorstw ogłosi amnestię podatkową, i sam z niej skorzysta, odprowadzając do fiskusa euro 1800 (mniej niż urzędnik państwowy), jest wszystko w porządku. Jeżeli ten sam premier, poprzez bezustanne gafy na arenie międzynarodowej, wystawia państwo włoskie na pośmiewisko, wszystko w porządku. Jeżeli państwo dofinansowuje abonamenty na telewizję kablową, której właścicielem jest premier, wszystko w porządku. Jeżeli minister Republiki obrazi islam, spowoduje protesty w których zginą ludzie, wszystko w porządku. I w końcu jeśli, poprzez kontrolowanie sieci telewizyjnych państwowych i prywatnych oraz poprzez wprowadzenie krótkoterminowych kontraktów o pracę, założy się kaganiec dziennikarzom, w porządeczku!
Gdy Benito Mussolini został określony przez centroprawicowego polityka jako „największy radca stanu”, Stańczyk Benigni zastanawiał się: „Co trzeba zrobić we Włoszech, by zasłużyć sobie na miano bandyty? Czy wystarczy przelecieć kozę na miejskim placu?” Z czasem utwierdzam się w przekonaniu, że nie wystarczy. Bo tu nawet ortografia jest kwestią względną i jedynym niekwestionowanym przestępstwem jest... rozgotowanie makaronu.
W tym miejscu przypomina mi się rysunek Altana, jednego z najlepszych włoskich autorów kreskówek. Na zgliszczach państwa włoskiego stoi mężczyzna w masce gazowej i stwierdza: „Jak mi zatkają dziurki w filtrze, to już się wkurzę”. Zrujnowane państwo i brak tlenu nie wzruszyły go. Może się wkurzy przy następnej okazji. Bo wkurzanie się jest wysoce nieeleganckie. A na dodatek wymaga wysiłku.
Na zdjęciu: Premier Silvio Berlusconi podczas wizyty w Białym Domu w październiku 2005
Źródło: Tina Hager / Kancelaria Prezydenta USA / Wikimedia Commons