Za nami I tura wyborów prezydenckich na Ukrainie. Nie znamy jeszcze odpowiedzi na najważniejsze pytanie, ale przynajmniej co do kilku niewiadomych mamy jasność. Niezależnie od tego, kto 7 lutego wygra, pewne jest, że Ukraina będzie miała nowego prezydenta. Wiktor Juszczenko bez wątpienia należy do największych przegranych tych wyborów. Nie znalazł się nawet na wyborczym podium, uzyskał zaledwie 5 % poparcie. Społeczeństwo surowo oceniło jego prezydenturę i w nim widzi głównego winowajcę wojny w „rodzinie pomarańczowych”.
Ukraińcy są zmęczeni ową wojną, która trwa praktycznie od 5 lat. Niektórzy analitycy przewidują, iż gdyby Juszczenko zdecydował się udzielić poparcia w II turze Julii Tymoszenko pomógłby w ten sposób jej konkurentowi.
Nawet najbardziej zagorzali przeciwnicy Wiktora Janukowycza nie traktują jego ewentualnego zwycięstwa w II turze w kategoriach apokalipsy. Mało kto jednak wierzy, że jeśli lider Partii Regionów zostanie prezydentem zakończy się chaos i destabilizacja na ukraińskiej scenie politycznej. Janukowycz do czasu nowych wyborów parlamentarnych będzie musiał współpracować z obecną koalicją rządzącą, być może z Julią Tymoszenko na czele (pojawiają się głosy, że obecna premier w przypadku porażki w wyborach prezydenckich pozostanie na dotychczasowym stanowisku).
Kohabitacja będzie przebiegać w trudnej sytuacji wewnętrznej na Ukrainie. Kraj ten jest pogrążony w kryzysie, potrzebuje reform, które z kolei potrzebują politycznego konsensusu. Zapewne pojawią się także różnice co do prowadzenia polityki zagranicznej, aczkolwiek posądzany o promoskiewskość Janukowycz zapewnia, że między Zachodem a Rosją będzie istniał balans. Nie wyklucza przystąpienia Ukrainy do NATO, najprawdopodobniej rozstrzygnięcia w tej sprawie zapadną drogą referendum. Niezależnie więc od tego kto za trzy tygodnie obejmie najwyższy urząd w państwie, prozachodni i proeuropejski kurs Ukrainy w mniejszym lub większym stopniu będzie kontynuowany.
To jednak przyszłość. Dziś można śmiało powiedzieć, iż demokracja na Ukrainie działa. Ponad 60% frekwencję przy tak dużym zniechęceniu Ukraińców do polityki należy uznać za sukces. Atmosfera wyborów prezydenckich 2010 diametralnie różni się od tej sprzed 5 laty, kiedy to rodziła się „ pomarańczowa rewolucja”. Być może jest to jedyna dobra wiadomość dla ustępującego prezydenta, bez wątpienia miał wkład w to, że tym razem Ukraińcy mieli wybór i mogli z niego swobodnie skorzystać. „Pomarańczowa rewolucja” pożarła własne dzieci, ale trafi na jasne karty historii.
|