W związku z protestami przeciw wprowadzeniu CPE – nowelizacji prawa pracy, wprowadzającego dwuletni ‘okres próbny’, kiedy to pracodawca może zwolnić pracownika (który nie ukończył 26 lat) bez podania przyczyny – warto wspomnieć o dwóch kwestiach. Oczywiście o problemie samego CPE, ale tez przy okazji o problemie protestów i ich istnienia w świadomości publicznej.
Kiedy kilkaset tysięcy młodych ludzi udaje się wyprowadzić na ulice, coś musi być na rzeczy. Pomijając już fakt, ze w Polsce zorganizowany protest kilkunastu tysięcy studentów jest nie do wyobrażenia i wykonania. Francuzi maja demonstracje i strajki we krwi. Co nie jest bynajmniej oskarżeniem. Godna podziwu jest świadomość studentów i licealistów francuskich jako grupy, która rozumie swoje interesy, swoje racje i jest gotowa o nie walczyć.
Francuskie władze reklamują CPE jako świetną metodę walki z bezrobociem wśród absolwentów uczelni i szkół. Ten argument jest jednak bardzo, ale to bardzo wątpliwy. Bo też jaka niby jest zależność między traktowaniem wchodzącego na rynek pracy absolwenta jako pracownika drugiej kategorii a zwiększaniem zatrudnienia? Jeśli zależności nie ma – to protesty studentów są całkowicie uzasadnione. A jeśli jest, to śmiem twierdzić, że zasadza się na wykorzystywaniu absolwentów – co także uzasadnia protesty.
Media rzadko podkreślają dość istotny fakt – otóż we Francji już istnieje ‘okres próbny’ – kiedy to można zwolnić pracownika bez podania przyczyny. Trwa on trzy miesiące, tyle ile najczęściej trwają staże. Podobne okrasy próbne funkcjonują choćby w Wielkiej Brytanii, której nie można zarzucić ‘socjalistycznego’ prawa pracy – które Francji wytyka się namiętnie. Trzy miesiące to z pewnością dość czasu, by sprawdzić pracownika. Oczywiście, po takim czasie nie będzie on miał jeszcze wielkiego doświadczenia, ale kwartał na pewno wystarcza, by zobaczyć czy się nadaje. Każdy młody pracownik przyjmuje taki system próbny jako coś oczywistego, dlatego nigdzie nie widać wzburzenia w związku z niską płacą czy brakiem świadczeń przysługujących pełnoprawnym pracownikom.
Ale dwa lata? – pytają protestujący. Pracować przez dwa lata na prawach stażysty to chyba przesada Pracodawcy uspokajają – przecież nie zatrudniamy i nie przyuczamy absolwentów przez taki czas po to, żeby ich od razu zwolnić. Może i nie.Ale jeśli tak jest, to nie zaszkodziłoby po trzech miesiącach zatrudnić ich na normalnych prawach, dać możliwość normalnego planowania przyszłości. Przecież jeśli pracownik po roku pracy nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, można go zwolnić w normalnym trybie, podając przyczyny, tak jak to się robiło zawsze.
Kto odbywał staż w jakiejkolwiek dużej firmie wie, że stażyści będą tam zawsze potrzebni do wykonywania najbardziej niewdzięcznych zadań. Możliwość zatrudnienia kogoś na prawach stażysty na tak długi okres może być powszechnie wykorzystywana właśnie do tego, czego obawiają się protestujący. Zatrudnij absolwenta, zwolnij go po kilkunastu miesiącach, weź następnego. Do tego co robią i tak doświadczenie nie jest konieczne.
Władza nie chce z protestującymi rozmawiać, nie chce słuchać ich argumentów – słucha tylko tych, w których interesie leży ta nowelizacja. Nie oszukujmy się – tylko w interesie pracodawców. Mniej wyczuleni na kwestie społeczne, lub po prostu bardziej zadufani absolwenci odcinają się od protestów mówiąc – jak jesteś dobry to sobie poradzisz. Jasne, Jak jesteś dobry to sobie zawsze poradzisz. Ale chyba nie o to chodzi w społecznym consensusie. Poza tym każdemu może się przytrafić takie zwolnienie bez podania przyczyny – bo na jego miejsce zjawi się ktoś inny. W końcu też może być dobry (i zawsze sobie radzić).
Ostatnio mówienie o prawach pracowników kończy się otrzymaniem etykietki socjalisty, ‘lewaka’ lub alterglobalisty. Z pewnością wśród protestujących jest wiele osób o takich poglądach – czego dowodem szturm na McDonalda, choć to we Francji nic niezwykłego. Może jednak to po prostu trzeźwe myślenie?
Porównania z rewoltą roku 68 są oczywiście na wyrost – chociaż aktorzy i scena łudząco podobne. Może warto dla odmiany porównać te rozruchy z zamieszkami w dzielnicach HLMów pod koniec zeszłego roku?
Charakterystyczne jest to, że tamte zamieszki w mediach i opinii publicznej istniały jako ‘etniczne’ lub przynajmniej ‘kulturowe’. Zaraz wyciągano, jak to bywa kiedy Muzułmanin bije Chrześcijanina a ten mu oddaje, znoszoną jak stare kapcie tezą o zderzeniu cywilizacji. Zaraz zaczęto uderzać w charakterystyczne kryptoksenofobiczne tony: „nie jesteśmy rasistami ale...”, „imigranci są sami sobie winni, robiliśmy wszystko żeby ich zasymilować” czy „ich kultura jest odmienna od naszej, nigdy się nie przystosują”. Starano się zinternacjnalizować francuski problem społeczno ekonomiczny, szufladkując go jako ogólnoświatowy konflikt kultur i ras. Cóż z tego, że w zamieszkach uczestniczyli Arabowie, Murzyni, Mulaci, Kreole, Żydzi i rdzennie Galowie, że byli tam wyznawcy kilku religii. Skutecznie odwracano uwagę od peryferyjnego świata wykluczonych, przenosząc ja na centralny problem, którego manifestacja jest wojna z terroryzmem. A sami zainteresowani nie mieli żadnych możliwości naprostowania całej sprawy – nie dopuszczono ich do głosu.
Ze studentami jednak nie jest tak łatwo. Protesty mają miejsce w samym centrum miasta, na oczach wszystkich , każdy może przyjść i zobaczyć. Uczestnicy nie należą raczej do grup wykluczonych z publicznego dyskursu – choć jak widać ich też władze słuchać nie muszą. Tym razem wszyscy wiedza o co chodzi. To znaczy znają problem. Choć motywacje widzi się różnie zależnie od wyznawanych poglądów.
I tu znów nawiązanie do roku 68. Podobnie jak tamtych studentów, tych też nazywa się albo rozwydrzonymi dzieciakami z dobrych domów, rozpuszczonymi przez państwowy socjal, broniącymi nieuzasadnionych przywilejów – albo nazywa się ich świadomymi społecznie obywatelami, walczącymi o swoje prawa i wysłuchanie ich zdania w publicznej debacie. Prawda jak zwykle leży gdzieś. Zwykle w okolicach środka.
Zdjęcie: Valery-Xavier Lentz / Wikimedia Commons