Proces ten postępuje od początku „wojny z terroryzmem”. Jakkolwiek, w dzień po zamachu z 11 września 2001 r. po raz pierwszy w historii powołano się na artykuł 5 Paktu Północnoatlantyckiego. Zobowiązuje on państwa sygnatariuszy do podjęcia zbiorowej obrony w razie ataku na któreś z nich. USA przyjęły z zadowoleniem to poparcie. Jednak potraktowało je jedynie w sensie politycznym. Gdy okazało się, że sprawcą zamachu terrorystycznego była Al-Kaida, został zaatakowany Afganistan, gdzie organizacja ta miała swoje bazy. Amerykanie przeprowadzili tę akcję samodzielnie, bez uruchamiania procedur natowskich. Korzystali jedynie ze wsparcia wybranych przez siebie sojuszników. Przekonani byli, że to zapewni większą skuteczność. Wojna ta zakończyła się sukcesem wojsk amerykańskich. Gdy następnie pojawiły się głosy niektórych przedstawicieli administracji prezydenta Busha, że należy pójść za ciosem i obalić reżim w Iraku, to państwa europejskie zaczęły zastrzegać, że udzielonego poparcia nie można rozciągać na akcje zbrojne wobec innych państw.
Na początku stycznia 2003 r. władze amerykańskie podjęły decyzję o rozpoczęciu przerzucania swoich wojsk w rejon Zatoki Perskiej. A w połowie tego samego miesiąca zwróciły się one na posiedzeniu Rady Północnoatlantyckiej o udzielenie pomocy operacyjnej ze strony NATO. Ku ich zdziwieniu zostało to zablokowane w głównej mierze przez Francję i Niemcy. W ten sposób Stany Zjednoczone zostały zmuszone do samodzielnego działania. Pomimo tego amerykański sekretarz stanu Colin Powell wyrażał nadzieję, że „USA nie będą musiały działać samotnie przeciwko Irakowi”. Kolejnym, bardzo ważnym sprawdzianem dla spójności Sojuszu było powołanie się w lutym 2003 r. przez Turcję, przy poparciu USA, na artykuł 4 Paktu Północnoatlantyckiego. Pozwala on państwu sygnatariuszowi na zwołanie konsultacji w ramach państw Sojuszu, gdy czuje ono się zagrożone. I tym razem nie obyło się bez problemów. Najbardziej sprzeciwiała się Francja, która obawiała się, że przyczynią się one w połączeniu z ewentualną pomocą wojskową (w formie przede wszystkim sprzętu wojskowego) do przyśpieszenia wybuchu wojny z Irakiem. Ostatecznie, po burzliwej debacie i zastosowaniu przez sekretarza generalnego NATO wybiegu polegającego przeniesieniu dyskusji do Komitetu Planowania Obrony, osiągnięto kompromis.
Przedstawione powyżej fakty ukazują spadek znaczenia NATO w odniesieniu do najważniejszych wydarzeń politycznych na świecie. Wynika to z braku osiągnięcia porozumienia wśród sojuszników. Tendencja ta stoi w sprzeczności z oczekiwaniami w odniesieniu do roli NATO, jakie żywiono pod koniec lat dziewięćdziesiątych. W Koncepcji Strategicznej Sojuszu Północnoatlantyckiego z kwietnia 1999 r. rozszerzono zadania NATO o operacje typu out of area – taka jaka miała miejsce w Kosowie. NATO zaczęło przypisywać sobie zadania porządkujące i stabilizujące na terenie wykraczającym poza terytoria państw członkowskich. Ten kierunek rozwoju organizacji wydaje się zatrzymany. Wśród sprzecznych interesów Stany Zjednoczone decydują się na jednostronne działania. Ośrodek decyzyjny bezspornie przesunął się do Waszyngtonu. Częściowo jest to na rękę Amerykanom, gdyż uważają oni, że to jest „ich” wojna i wolą prowadzić ją samodzielnie. NATO tylko krępowałoby zasięg operacyjny.
Dla Polski też zmienia się horyzont. W latach dziewięćdziesiątych panowało przekonanie, że najważniejsze dla naszego bezpieczeństwa było przystąpienie do NATO. Udało to się osiągnąć w 1999 r. Teraz, na tle nieporozumień transatlantyckich, wydaje się, że w dłuższej perspektywie ważniejsze okazać się może trwałe zakotwiczenie w strukturach europejskich. Interesy amerykańskie stają się coraz bardziej odległe od europejskich (nie oznacza to automatycznie, że stają się one sprzeczne), a Polska znajduje się przecież w Europie.
Autor: Mateusz Nałęcz