Wskazuje Pan Profesor na absurdalność sytuacji, w której Platforma Obywatelska staje się opozycją wobec swego niedawnego koalicjanta. Zgadzam się, wielki to absurd, gdy jedna partia robi wszystko, by zniszczyć ugrupowanie, które (jak pokazują sondaże) w oczach wielu wyborców powinno być członkiem koalicji rządowej. Tyle, że z tego, co zdążyłem w ostatnim czasie zaobserwować, Panie Profesorze, to nie PO, ale PiS odwróciło się od swojego naturalnego koalicjanta. To przecież PiS w czasie kampanii wyborczej bezpardonowo atakowało Platformę, przedstawiając ją wyborcom jako ucieleśnienie wszelkiego zła. Doprawdy nie rozumiem postulatów Pana Profesora, że PO miałaby bronić w tym Sejmie działań PiS, czy w jakiś sposób je legitymizować. Do tej pory przecież bracia Kaczyńscy nie zrobili nic, co mogłoby wzbudzać szacunek i uznanie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie przecież popierał działań mających na celu zawłaszczanie państwa. Dlaczego więc Pan Wicemarszałek wymaga od PO, by siedziała cicho, gdy PiS robi skok na media, próbuje uzależnić od siebie prokuraturę oraz chce kontrolować poczynania Rady Polityki Pieniężnej. Czy według Pana Profesora to, że PO zwraca uwagę na fakt, że w pewnych obszarach naszego życia publicznego dzieje się źle, oznacza, że nie jest to godny partner do koalicji z PiS? Panie Profesorze, przecież nie o to chyba chodzi, by zbudować skuteczną maszynkę do przegłosowywania tajemnych planów braci. A jeśli natomiast właśnie o to chodzi, to rzeczywiście sojusz z PO nie może wchodzić w grę i jedynym rozwiązaniem wydaje się wejście jakieś konszachty z Samoobroną i LPR.
Profesor Legutko stawia też w swym tekście ciekawą i z pozoru słuszną tezę, że PO obraziła się na PiS za nieoddanie jej MSWiA, choć od początku wiedziała, że to „okręt flagowy” Kaczyńskich. Jak powiedziałem, teza ta tylko z pozoru jest słuszna, gdyż zawiera dość ogólnikowe argumenty. Gdy jednak na sprawę popatrzymy głębiej, dostrzeżemy, że Pan Profesor niestety nie ma racji. Fakt, sprawiedliwość i sprawy związane z bezpieczeństwem były sztandarem PiS, ale w parlamencie poprzedniej kadencji! W kampanii wyborczej partia Kaczyńskich zdecydowanie te kwestie zignorowała, a skupiła się na problemach gospodarczych. I tak słyszeliśmy zdecydowane „nie” dla podatku liniowego, widzieliśmy histerię Kaczyńskich, by absolutnie nie wprowadzać alternatywnych ubezpieczeń zdrowotnych; PiS podnosiło też larum przeciw prywatyzacji Przewozów Regionalnych. Pisowcy zatem przesiedli się na nowy „okręt flagowy”; dlaczego tego samego nie mogła zrobić PO? Ano dlatego, że PiS po wyborach wpadł w popłoch. Spowodowały go dwa czynniki. Po pierwsze, brak zaplecza kadrowego – MSWiA to taki resort, gdzie nawet bajkopisarz da sobie jakoś radę, natomiast w resortach gospodarczych trzeba ludzi wybitnych, znających się na rzeczy, mogących z pełną świadomością wziąć odpowiedzialność za stan państwa. Przeciągnięcie Religi, Gilowskiej i Gęsickiej, a więc ludzi związanych z PO, wskazuje na to, że PiS takich fachowców po prostu nie ma. Po drugie, kwestie taktyczne – w pewnym momencie Jarosław Kaczyński spostrzegł, że PiS za bardzo się rozpędziło i za dużo naobiecywało podczas kampanii, na kogoś zatem chciał zrzucić odpowiedzialność za niezrealizowanie tego totalnie nierealnego programu. Kaczyński potrzebował przysłowiowego „kozła ofiarnego”, a PO, jako mniejszy koalicjant, taką rolę świetnie mogła pełnić. Czy zdaniem Pana Profesora takie postawienie sprawy jest uczciwe? Czy Platforma mogła wejść do rządu, w którym obarczana byłaby nieustannie odpowiedzialnością za wszystkie nieszczęścia tego świata?
Przyznam, że spodobała mi się uwaga, jakoby PO udawała, że jest opozycją, a potem miała pretensje, że PiS nie chce z nią koalicji. Tylko Panie Profesorze – tę sytuację można równie dobrze odwrócić. To PiS niejednokrotnie wysyła sygnały, że chce koalicji z PO, słyszymy wtedy o wychodzącym Słoneczku, zaraz potem jednak Kaczyński lub Gosiewski znajdują jakiś powód, by się obrazić, co schładza oczywiście relacje na linii PiS-PO i znów ustawia Platformę w roli opozycji. Można zauważyć pewien schemat, według którego postępuje Jarosław Kaczyński. Otóż robi on jeden krok do przodu w kierunku rozmów z PO i dwa kroki do tyłu. Zachowanie to można interpretować tylko w jeden sposób – prezes PiS nie chce koalicji z Platformą Obywatelską, jego zabiegi mają na celu obniżenie pozycji PO, a podniesienie rangi swojego ugrupowania. Widać wyraźnie, że jest to gra na przyśpieszone wybory.
Absolutnie nie mogę zgodzić się natomiast z opinią Pana Profesora odnoście prób straszenia Rydzykiem i Lepperem przez środowiska związane z PO. Wbrew opinii Ryszarda Legutki to, że np. piszę ów tekst, nie wynika z faktu, że Samoobrona czy ojciec Rydzyk wytwarzają u mnie odruchy bezwarunkowe, niczym u psa Pawłowa. Nie znaczy to też, że wyimaginowałem sobie uczestnictwo w jakimś starciu dobra ze złem. Przecież te kategorie nie odnoszą się do sfery polityki, o czym tak znamienity filozof zapewne wie. Ja też za cynizm uważam straszenie kogokolwiek Samoobroną, tyle że do takich sposobów, szanowny Panie Profesorze, ucieka się nie Platforma, ale PiS i Jarosław Kaczyński. Wysyła on bowiem do swych niedawnych przyjaciół z PO oraz ich wyborców taki oto prosty sygnał: „jeśli nie dogadamy się z PO, to zmuszeni będziemy porozumieć się z Samoobroną”. Ten taktyczny manewr ma na celu wymuszenie na Tusku i Rokicie powrót do stołu rozmów, a jeśli się to nie powiedzie, rozpisanie nowych wyborów i zrzucenie odpowiedzialności za zaistniałą sytuację na Platformę Obywatelską.
W jednym mogę przyznać Panu Profesorowi rację. Mianowicie, te głosy przyrównujące Jarosława Kaczyńskiego do Hitlera, a PiS do NSDAP są oczywiście na wyrost. Jednak proszę nie dziwić się tym, którzy mają w tej kwestii pewne obawy. Sam Kaczyński i jego partia nie są oczywiście żadnym zagrożeniem, gotów jestem nawet przyznać, że wpisują się w dyskurs polityczny, zajmując bezpieczną konserwatywno-narodową przestrzeń. Jednak partnerzy, z którymi PiS chce grać w swoją gierkę, budzą moje najszczersze obawy. Oto bowiem PiS rozmawia z LPR, która do walki z homoseksualistami wystawia stadionowych szalikowców. Oto politycy Prawa i Sprawiedliwości ochoczo jeżdżą do rozgłośni, która propaguje antysemickie hasła, a ostatnio nawet udostępnili koncernowi ojca Rydzyka przywilej wyłączności z niektórych sejmowych wydarzeń. Oto PiS wybiera na wicemarszałka Sejmu człowieka, który z pogardą odnosi się do prawa obowiązującego w Polsce. Jak więc prof. Legutko uspokoi tych wszystkich, którym na widok tego czworokąta (Kaczyńscy, LPR. Samoobrona, ojciec dyrektor) aż dreszcz przechodzi po plecach?
Nie rozumiem postawy Pana Profesora. Nie wiem, czy jest ona przejawem zaślepienia politycznego, czy też to fascynacja fenomenem braci, szczególnie Jarosława. Nie uwierzę przecież w to, że dał się Pan zwieść i zmanipulować i uwierzył Pan w pisowską prawdę objawioną, że wszystkiemu winna jest Platforma.