Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Świat / Sprawy globalne / Świat po tygodniu: Sprawiedliwość zwycięzców               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
19-03-2006

 

12-03-2006

 

19-02-2006

 

23-12-2004

  Kronika ONZ 8/2004

08-01-2011

 

30-10-2010

 

28-08-2010

 

+ zobacz więcej

Świat po tygodniu: Sprawiedliwość zwycięzców 

05-03-2006

  Autor: Jarosław Błaszczak

Slobodan Miloszević i Saddam Husajn. Obaj przez długie lata dzierżyli dyktatorską władzę. Pod ich rządami i za ich wiedzą zabito setki, jeśli nie tysiące, niewinnych ludzi. Obaj byli zapewne przekonani o swojej bezkarności, ale zawiedli się. Na tym jednak koniec podobieństw. Dziś były prezydent Jugosławii odpowiada przed międzynarodowym trybunałem z siedzibą w Hadze. Saddam jest sądzony w Bagdadzie przez sąd, przynajmniej w założeniu, iracki. Która metoda jest lepsza?

 

 

Można na ten problem patrzeć z kilku perspektyw. Zacznijmy od wyboru miejsca procesu. Oba narody - Serbowie i Irakijczycy - mają głębokie poczucie, że Zachód (a de facto Amerykanie) wtrącił się w ich sprawy wbrew ich woli i upokorzył ich. Różnica polega tylko na tym, że ludziom znad Eufratu i Tygrysu obca interwencja, oprócz trudów okupacji, przyniosła także koniec znienawidzonego tyrana, budującego swą władzę na strachu i terrorze. Wielu z nich odczuwało potrzebę wymierzenia mu sprawiedliwości. Z tego względu umiejscowienie procesu w Bagdadzie i pozorne unarodowienie go - sędzia jest przecież iracki - daje im przynajmniej złudzenie, że oto oni sami rozliczają tego, który tak bardzo wobec nich zawinił.

Serbowie nawet bez żadnego przymusu gremialnie popierali Miloszevicia, bowiem jego plan budowy Wielkiej Serbii trafiał na bardzo podatny grunt na pełnych nacjonalizmów Bałkanach. Najlepiej świadczy o tym osoba jego następcy - Vojislav Kosztunica jest wprawdzie szczerym demokratą, ale lansującym zdecydowanie narodowy program. Wielu obywateli postrzegało swojego prezydenta jako bohatera narodowego, który stara się zapobiec wyszarpywaniu kolejnych kawałków "ich" ziemi - najpierw przez Bośniaków, a potem kosowskich Albańczyków. I choć sami doprowadzili do jego ustąpienia, wiadomo było, że podczas ewentualnych rozpraw serbski sąd potraktuje go nadzwyczaj łagodnie. Stało się oczywiste, że rzetelny proces może mieć miejsce tylko za granicą. I bardzo dobrze, że mimo społecznej presji, nowym serbskim władzom na czele z zabitym później w zamachu premierem Zoranem Dzińdziciem nie zabrakło odwagi, by przekazać go do Hagi.

Nadrzędnym celem każdego procesu sądowego jest ustalenie prawdy i jej właściwa ocena z perspektywy prawa. W sprawach obu byłych przywódców tak naprawdę doskonale wiadomo, że są winni. Nie ma chyba żadnych wątpliwości, że zbrodnie na taką skalę, jaka miała miejsce w obu państwach (względnie jakich dokonywały ich wojska) nie mogłyby mieć miejsca bez co najmniej milczącej zgody prezydentów. Problem tylko w tym, by taką obiegową prawdę przekuć w winę udowodnioną ponad wszelką wątpliwość w postępowaniu sądowym. Trzeba przyznać, że w obu przypadkach przyjęto zasadniczo odmienne koncepcje poradzenia sobie z tym wyzwaniem.

Miloszević trafił przed Międzynarodowy Trybunał Karny ds. byłej Jugosławii (ICTY) w Hadze. Jest to organ procedujący z upoważnienia i pod kontrolą ONZ, złożony z sędziów z różnych stron świata i działający w oparciu o ustanowione specjalnie dla niego procedury, stanowiące pewną kompilację systemów prawnych różnych państw. Poziom sformalizowania i skrupulatności postępowania jest często wyższy niż przed sądami krajowymi, ale dzieje się tak celowo - aby nikt nie mógł postawić zarzutu, że wyrok jest z góry znany, a działalność Trybunału to tylko teatr. I co ważne, pomimo swego formalnie doraźnego charakteru, ICTY działa już 13 lat i wszyscy oskarżeni o zbrodnie w byłej Jugosławi - Serbowie, Chorwaci, Bośniacy i Albańczycy - odpowiadają na dokładnie takich samych zasadach. Najwyższa dopuszczalna kara to dożywocie, a odsiadywanie wyroków odbywa się w, mających z Trybunałem specjalne umowy, państwach zachodnich. Zdarzały się także uniewinnienia. 

Zaletą takich rozwiązań jest pewność, iż wyrok nie będzie umotywowany politycznie, zaś wydający go sędziowie to najwyższej klasy fachowcy. Z drugiej strony, zawiłe procedury stanowią dla oskarżonych dogodne pole do rozmaitych zwodów i sztuczek prawnych, mających maksymalnie przedłużyć proces lub/i ośmieszyć Trybunał. Dokładnie taką strategię stosuje Miloszević, w efekcie czego jego proces trwa już czwarty rok i nikt do końca nie wie, kiedy się zakończy. Tym bardziej, że sędziowie uznali, iż proces powinien objąc jednocześnie całość win byłego prezydenta z okresu trzech bałkańskich konfliktów: w Chorwacji, Bośni i Kosowie.

W Iraku przyjęto rozwiązania z wielu względów wygodniejsze. Proces odbywa się w słynnej "zielonej strefie" - jedynym w miarę bezpiecznym miejscu w Irak, przed specjalnie do tego celu powołanym trybunałem. Podstawę prawną stanowią przepisy irackie, na czele z przywróconą po zmianie władzy karą śmierci. Aby oszczędzić sobie niepotrzebnego przedłużania sprawy, oskarżenie ograniczono do sprawstwa kierowniczego zabójstwa 148 szyitów w roku 1982. To oczywiście tylko mały wycinek całości okrucieństw ery Saddama, ale wystarczający, by skazać byłego dyktatora i jego siedmiu współpracowników na najwyższy wymiar kary. Pierwszym przewodniczącym składu orzekającego był sędzia Ritzgar Amin, który już po niespełna dwóch miesiącach podał się dymisji. Nie mógł znieść presji kół rządowych, które chciały jak najostrzejszego traktowania podsądnego. Zastąpił go Raouf Abdul Rahman i ta nominacja musi budzić poważne zdziwienie. Nie kwestionując jego kompetencji, w pierwszej fazie procesu w ogóle nie należał on do składu orzekającego, czyli niejako przejął sprawę w środku postępowania jako osoba z zewnątrz. Według standardów zachodnich, już samo to mogłoby stanowić podstawę do rozpoczęcia procesu od nowa. Ponadto sędzia Rahman jest Kurdem, którego bliscy ucierpieli podczas przeprowadzonego w 1988 przez saddamowskie wojsko ataku chemicznego na jego rodzinne miasto. Podejrzenia o daleko idący brak obiektywizmu nasuwają się same. Zgodnie z tym, czego po nim oczekiwano, nowy przewodniczący natychmiast pokazał oskarżonym i obrońcom, kto tu rządzi. Nie wahał się ich łajać i wyrzucać z sali, miejscami ograniczając prawo oskarżonego do obrony (fakt, że ten ze swej strony go nadużywał), byle tylko sprawa szybko posuwała się do przodu.

Gdybyśmy chcieli wskazać jeden z tych dwóch procesów jako wzór na przyszłość, na pierwszy rzut oka wszystkie argumenty przemawiają za powielaniem rozwiązań irackich. Postępowanie toczy się dość szybko, oskarżony musi znać swoje miejsce, a wyrok już teraz można przewidzieć i będzie on zapewne zgodny z tym, co podpowiada zdrowy rozsądek. Rzecz tylko w tym, że proces ten spełnia międzynarodowe normy w dalece mniejszym stopniu niż ten toczący się w Hadze. I nie chodzi tu nawet o samego Saddama. Nie będę się cieszył z jego skazania na karę śmierci, ponieważ jestem jej zdecydowanym przeciwnikiem, czemu poświęciłem zresztą zeszłotygodniowy tekst. Ale prawda jest też taka, że nikt po krwawym dyktatorze nie będzie płakał.

Prawidziwy problem polega na tym, że świat zachodni - spójrzmy prawdzie w oczy, za procesem Saddama stoją przecież Amerykanie - po raz kolejny wysyła reszcie planety sprzeczne sygnały. Z jednej strony szczycimy się naszymi wolnościami, państwami opartymi na prawie, czego przejawem są m.in daleko idące gwarancje procesowe dla oskarżonych. Jednak gdy przychodzi nam osądzić zbrodnie o wielkim znaczeniu dla milionów ludzi, wybieramy drogę na skróty, rezygnujemy z tego wszystkiego, co stosujemy wobec siebie.

Najważniejsza różnica między procesami Saddama i Miloszevicia jest taka, że choć żaden z nich jeszcze się nie skończył, wynik tego pierwszego możemy już przewidzieć. Mogliśmy to zresztą zrobić zanim sąd w ogóle rozpoczął pracę. Cała konstrukcja tego procesu została zaprojektowana tak, by nadać tylko sankcję legalizmu wcześniej podjętej decyzji politycznej - Saddam musi zapłacić za swoję rządy głową. I takie właśnie myślenie stanowi zaprzeczenie tego wszystkiego, co nazywamy niezależnym wymiarem sprawiedliwości.

Wszystko wskazuje na to, że prędzej czy później Slobodan Miloszević również zostanie skazany. Wprawdzie będzie żył - spędzi resztę swoich dni w stosunkowo wygodnym więzieniu w Danii czy Szwecji - ale nie będzie to emerytura godna pozazdroszczenia. Sprawiedliwości stanie się za dość, a przy okazji wielkie zwycięstwo odniesie idea zwana mądrze międzynarodową odpowiedzialnością osób fizycznych. Cały świat zobaczy bowiem, że takie sądy są niezależne, czasem potrzebują czasu, ale potrafią wydać wyrok w sposób nie budzący żadnych wątpliwości. Że nie trzeba łamać niczyich praw, aby dojść do słusznego werdyktu. I będzie to kolejny triumf wartości, jakie wyznaje większość Europejczyków.

Na zdjęciu: Saddam Husajn podczas swojej pierwszej rozprawy w listopadzie 2005
Źródło: Departament Obrony  USA / Wikipedia English

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę
  Wasze komentarze
 

  [ 2 ]

(~Ewz, 19-03-2006 14:55)

Opis:

  Nie rozumiem [ 10 ]

(~Wiolka, 19-03-2006 07:39)

Opis:

 

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl