Polska, Ukraina i Kraje Bałtyckie zachowały się wobec tej sytuacji wzorowo. N\ie można niedoceniać wagi politycznego wsparcia dla Gruzji, jak i osobistej wizyty przywódców tych państw. Dzięki właśnie ich pobycie w Tbilisi w momencie, gdy Rosja ogłosiła o zawieszeniu broni, możliwe było rzeczywiste zakończenie operacji wojskowej. Duże znaczenie ma również twarda postawa USA. Jasne stanowisko w tej sprawie osłabiło pewność rosyjskiego imperium. Nie trzeba być znawcą prawa międzynarodowego, żeby zauważyć kto w tym konflikcie jest agresorem, a kto broni ładu konstytucyjnego państwa. Niestety państwa Europy Zachodniej już tradycyjnie nie spisały się. Stara Europa ma trudności z zajęciem krytycznego wobec Rosji stanowiska. Nie jest to podyktowane względami dyplomatycznymi, lecz brakiem wyobraźni, nieznajomością realiów na przestrzeni postradzieckiej i najzwyczajniej strachem przed Rosją. Niestety dwie wojny światowe niczego nie nauczyły starej Europy, która wobec kryzysu w Gruzji pokazała skrajny egoizm.
Gruzja ogłosiła jednostronnie zawieszenie broni, zaprzestała działań wojennych i podjęła rokowania z Rosją. Kilka godzin później rosyjskie wojska znowu podjęły działania wojenne. Dopiero bezpośrednia wizyta prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy przyniosła przełom w negocjacjach. Początkowo strona rosyjska sugerowała, że Saakaszwili powinien odejść, jednak wskutek umiędzynarodowienia konfliktu Kreml wycofał się ze swoich żądań. Jak słusznie zaznaczył prezydent Lech Kaczyński, Rosja chciała obalić demokratyczne władze Gruzji.
Rosyjski kontyngent „sił pokojowych” w Abchazji i Osetii Południowej jest czystą fikcją. Wojska te bowiem stoją na straży separatystycznych rządów. NATO i ONZ powinny bardziej zainteresować się tym, co się dzieje w Gruzji i nie pozostawiać jej na łasce Rosji przez kolejne lata. Właśnie dzięki wtrącaniu się Rosji w wewnętrzne sprawy Gruzji (Abchazja, Osetia Południowa) oraz Mołdowy (Naddniestrze) dotychczas nie rozwiązano kwestii separatystycznych republik, które przecież są ich wewnętrznym terytorium. Nieuznawane przez świat owe quasi-republiki od początku były tworzone przy finansowym i militarnych wsparciu Rosji. Nie ma to nic wspólnego z dążeniami do niepodległości i samostanowienia narodów. Skoro Kreml tak bardzo troszczy się o dobro poszczególnych narodów mógłby z powodzeniem wesprzeć Czeczenię w jej dążeniach do niepodległości.
Rosyjska agresja wobec Gruzji z pewnością nie przejdzie do historii bez konsekwencji. Jednak już teraz można powiedzieć, że Rosja w tym konflikcie przegrała. Skrzydła neoimperializmu zostały podcięte. Gruzja już bowiem ogłosiła o wystąpieniu ze Wspólnoty Niepodległych Państw, organizacji międzynarodowej utworzonej tuż po rozpadzie Związku Radzieckiego, której członkami są byłe republiki radzieckie. To właśnie tak zwane siły pokojowe Wspólnoty Niepodległych Państw zapewniają spokój w Gruzji. Teraz, gdy Tbilisi nie jest członkiem tej organizacji wojska te powinny wycofać się, co jednak wydaje się niemożliwe.
Kolejną porażką Kremla będzie zmiana świadomości samych Gruzinów, jak i Ukraińców. Państwa te zabiegają o członkostwo w NATO. Dzięki rosyjskiemu „nie” nie udało się tego osiągnąć podczas ostatniego Szczytu NATO w Bukareszcie. Oficjalnie mówiło się o niskim poziomie poparcia dla tej idei wśród mieszkańców zainteresowanych państw. Po rosyjskiej agresji z pewnością poziom ten znacznie wzrośnie. Kraje członkowskie NATO mogły się przekonać, czym jest Rosja. W tej sytuacji wstąpienie Gruzji i Ukrainy do NATO jest priorytetem o najwyższym znaczeniu. Rosja bowiem nie poprzestanie na Gruzji. Wojska rosyjskie dotychczas bowiem stacjonują w Naddniestrzu – republice separatystycznej na granicy ukraińsko-mołdawskiej. Rosjanie są także obecni na ukraińskim Krymie. Te zapędy Kremla może zatrzymać jedynie członkostwo w NATO państw narażonych na agresję ze strony Rosji. Czy tak się stanie, pokażą najbliższe lata, a może nawet miesiące. Niemniej jednak należy podjąć wszelkie starania, aby tak właśnie było.