Historia ma swój początek w programie rządowym Silvio Berlusconiego. Jednym z punktów tegoż programu były inwestycje w tzw. „wielkie dzieła”, czyli elementy infrastruktury o strategicznym znaczeniu. Wymieniono ich... ponad dwieście pięćdziesiąt, wszystkie do zrealizowania w czasie kadencji aktualnego rządu, i oprócz obiektów naprawdę strategicznych, jak szybka linia kolejowa TAV czy most na Sycylię, zaliczono do nich polne drogi w Pcimiu Dolnym. Koszty wykonania całości były tak niebotyczne, że nie wystarczyłby na ich wykonanie cały budżet państwowy pięciu lat rządów.
By przyspieszyć czas realizacji przedsięwzięć, uchwalono tzw. „ustawę celową”. Przewiduje ona, że do budowy „wielkich dzieł” nie jest konieczne wstępne badanie terenu, lecz wystarczy opinia kilku ekspertów.
Kadencja rządów Berlusconiego wkrótce się skończy (wybory odbędą się 9 i10 kwietnia), a aby dostać się na Sycylię, wciąż konieczny jest prom. Gdy więc premier skończył swoje rozliczenia z wymiarem sprawiedliwości, przystąpił gorączkowo do wykonywania przedwyborczych obietnic. Na pewno nie udałoby się zainicjować wszystkich „wielkich dzieł”, więc wybór padł na szybką linię kolejową TAV z Turynu do Lyonu, włoską część paneuropejskiego korytarza Barcelona – Kijów. Dlaczego właśnie ona? Prawdopodobnie ze względu na strategiczną rolę, choć internetowe plotki donoszą, że nie tylko. Podobno najbardziej zagorzały zwolennik linii TAV, aktualny minister infrastruktury Lunardi, ma w jej budowie swój własny, prywatny interes: jego firma (powierzona na czas kadencji przyjaciołom) dostała dużą część zleceń na tę ważną państwową inwestycję. Informacje wprawdzie nie potwierdzone przez oficjalne media, ale nie do zlekceważenia, zwłaszcza zważywszy na fakt, że ostatnimi czasy, pod względem wolności słowa Italia plasuje się na 77 miejscu, między Bułgarią a Mongolią.
Powołani eksperci wyrazili się o przedsięwzięciu pozytywnie (chociaż prace przewidują m. in. wyżłobienie w górze Mocenisio tunelu długości 54 km). Bezzwłocznie przystąpiono do dzieła. Gdy w dolinie pojawiły się pierwsze koparki, natychmiast wybuchł protest miejscowej ludności, która, by nie dopuścić do rozpoczęcia prac, zablokowała drogi.
Mieszkańcy i samorządy lokalne regionu Val di Susa nie chcą słyszeć o budowie nowej linii kolejowej, towarowej i pasażerskiej z Turynu do Lyonu z kilku przyczyn. Główna z nich to fakt, że przez dolinę przebiega już kilka ważnych traktów komunikacyjnych tak państwowych, jak i międzynarodowych, łączących Włochy z Francją: autostrada oraz linia kolejowa (ocenia się, że dziennie przejeżdża tędy 7 000 ciężarówek, 110 pociągów, 15-20 tys. samochodów). W górach, gdzie mają powstać tunele, znajdują się pierwiastki promieniotwórcze. Przez dolinę ciągną się dwie trakcje wysokiego napięcia. Nie jest więc bezpodstawna obawa, że kolejne modernizacje wpłyną w fatalny sposób na – już zachwianą – lokalną równowagę ekologiczną. Krytykuje się wysokie koszty budowy: ponad 830 milionów euro (cztery razy tyle, co legendarny most na Sycylię; dofinansowanie europejskie jest rzędu 20%). Nie chcą dopuścić do tego, by dolina na kolejne 15 – 20 lat przemieniła się w... pobojowisko.
Burmistrzowie miast Doliny Susy są oburzeni, że zadecydowano o budowaniu linii kolejowej praktycznie bez konsultowania się z nimi. Samorządowcy centroprawicowi i centrolewicowi wspólnie domagają się, by zmodernizowano już istniejące szlaki kolejowe i drogowe; twierdzą, że są w stanie zaspokoić potrzeby komunikacyjne.
Protest narastał: „żywy mur” nie dopuszczał do rozpoczęcia prac; napięcie rosło, aż w nocy 31 stycznia do akcji przystąpiła policja. Przy pomocy narzędzi demokracji takich jak pałki i gazy łzawiące rozproszono demonstrantów. Jako pretekst podano fakt, że znaleźli się wśród nich chuligani i, co gorsze, antyglobaliści (od czasów zakończonego brutalnymi walkami szczytu G8 w Genui we Włoszech „antyglobalista” stał się synonimem warchoła i zadymiarza). Zmilitaryzowano cały region i przystąpiono do dzieła.
W takiej sytuacji olimpiada w Turynie nastręczyła wielu zmartwień. Obawiano się zakłóceń porządku publicznego, manifestacji i bojkotów. W sprawie interweniował sam prezydent Ciampi. Zwrócił się z prośbą, by nie zakłócać przebiegu olimpiady. I faktycznie – jak dotychczas, odbyła się jedna tylko cicha manifestacja NO-TAV przed biurem prasowym olimpiady.
Olimpiada wkrótce się skończy, problemy pozostaną. Linia TAV będzie twardym orzechem do zgryzienia dla kolejnego rządu (także kandydat na premiera centrolewicy, Romano Prodi, opowiedział się za jej realizacją). Jak pogodzić rozbieżne interesy państwa i części obywateli? Jeśli prawdą jest, że polityka to sztuka mediacji, to dylemat może rozwiązać tylko polityk z prawdziwego zdarzenia.