Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Świat / Wojna o satyrę: Świat               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
12-02-2006

 

+ zobacz więcej

Wojna o satyrę: Świat 

05-02-2006

  Autor: Ewa Dryjańska, Łukasz Różewicz

Opublikowanie przez duńską gazetę karykatur proroka Mahometa, a następnie przedrukowanie ich przez czołowe europejskie dzienniki, w tym "Rzeczpospolitą", wywołało gniewną reakcję wielu muzułmanów, a także lawinę dyskusji na temat relacji między wolnością słowa a szacunkiem do religii. Zapraszamy do lektury dwugłosu publicystów e-Polityki.pl.  

 

 

"Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie!"
Ewa Dryjańska

Kolejne lata na naszym globie zdają się mijać w przybierającym coraz bardziej drastyczne postaci konflikcie - zderzeniu cywilizacji. Pod tym tytułem ukazała się już przeszło dekadę temu, odciskająca trwały ślad w sposobie myślenia o współczesnym świecie, książka Samuela Huntingtona. Amerykański badacz grupuje w niej państwa i narody w cywilizacje czyli grupy społeczeństw, które łączy wspólny rdzeń wartości. Owe odmienne wartości - inne wizje świata i człowieka - leżą u podłoża konfliktu pomiędzy cywilizacjami, a przede wszystkim, jak podkreśla autor, pomiędzy światem Zachodu a islamem. Ostatnie wydarzenia związane z publikacją w duńskiej prasie karykatur Mahometa zdają się w pełni potwierdzać tezę Huntingtona.

Czym były karykatury w dzienniku "Jyllands-Posten"? Zachodnie media uważają ich publikację za przejaw wolności słowa. Duński premier - Anders Fogh Rasmussen wyraził z ich powodu ubolewanie, jednakże stwierdził, że ani rząd ani inna instytucja w demokratycznym państwie, jakim jest Dania, nie ma prawa ingerowania w treści ukazujące się w mediach. Reakcje świata islamu były zróżnicowane: od niesmaku i oburzenia poszczególnych muzułmanów aż po przybierające charakter rozruchów demonstracje rozwścieczonego tłumu pod duńskimi ambasadami. Na pewno cała ta sytuacja stanowi bardzo dobrą okazję dla fundamentalistów świata zachodniego: oto znowu cywilizacja euroatlantycka w glorii jej wzniosłych wartości w tym wolności słowa, staje w konfrontacji z ciemnotą i fanatyzmem, jaki reprezentują ludzie islamu. Takie stawianie sprawy zapewne w skali mikro znacznie poprawia samoocenę, a w skali makro pozwala uzasadniać decyzje polityczne, które dotykają najbardziej elementarnych interesów narodowych państwa. Czy prowadzi ono jednak do pokojowego współistnienia między cywilizacjami?

Czym oburzył się świat islamu? Przedstawienie Mahometa z turbanem-bombą na głowie, to tak jakby przedstawić Jezusa jako krzyżowca lub konkwistadora. Reakcje chrześcijan na taką karykaturę zapewne tak jak w przypadku muzułmanów byłyby zróżnicowane: od zdegustowania aż po wytaczanie procesów, jak to miało miejsce w o wiele mniej kontrowersyjnej sprawie Doroty Nieznalskiej. Artystka umieściła zdjęcie męskich genitaliów w figurze krzyża. Choć był to krzyż grecki, a nie ten na wzór krzyża Chrystusa, nie miało to znaczenia dla osób składających pozew. Przypadek ten pozwala stwierdzić, że nie tylko muzułmanie potrafią reagować w sposób przesadny.

Oczywiście nie można utożsamiać formułowania gróźb z karabinem w ręku i kominiarce na głowie ze składaniem pozwu. Ta pierwsza forma protestu wiąże się przecież z daleko posuniętymi aktami przemocy. Dlaczego więc ci „krewcy” muzułmanie po prostu nie zaskarżyli wydawcy gazety bądź autorów karykatury? W jakiejś części wyjaśnić to może kwestia różnic między cywilizacją Zachodu a światem islamu i zderzenia się tych dwóch cywilizacji.

Jak podkreśla Samuel Huntington cywilizacje te dzielą dwie, newralgiczne kwestie sporne. Pierwszą są uniwersalistyczne aspiracje obu religii a drugą jest różnica w relacji religia-państwo. Zachód doświadczony wojnami religijnymi i wspierając się ewangelicznym nakazem: „Oddawajcie więc, co jest cesarskiego, cesarzowi, a co Bożego, Bogu.” wypracował kompletne odseparowanie Kościoła od państwa. Społeczeństwa Zachodu cechuje pluralizm poglądów, w tym postaw w stosunku do religii: od fanatyzmu poprzez religijność i agnostycyzm aż do ateizmu. Inaczej jest w świecie islamu, gdzie prawo religijne – szariat - było powszechnie obowiązujące w społecznościach muzułmańskich i które utożsamiane było z religią. Odgrywało ono analogiczną rolę do prawa Izraelitów w starożytności, które zostało objawione Mojżeszowi przez Jahwe.

Tradycja islamu nigdy nie przewidywała rozdziału sfery władzy i prawa od religii. Wszystkie sfery życia społeczności muzułmańskiej miały być zintegrowane oraz miały podlegać nakazom islamu. W założeniu kalif – następca proroka – miał być zarówno obdarzonym autorytetem duchownym jak i władcą świeckim. Nic więc dziwnego, że wspólnota muzułmańska, której cechą jest również czasem wręcz jaskrawo widoczny pluralizm, posiada pewną esencję wartości, co do której wszyscy są zgodni i której zaprzeczanie lub profanowanie odebrane byłoby jako akt destrukcji wymierzony w cały świat islamu.

Odmienna religia i podstawowe założenia filozoficzne, odmienna historia, ale także odmienna tradycja. To ona sprawia, że pojęcie „honoru” zajmuje tak znaczące miejsce w świadomości wielu muzułmanów. Starożytna Arabia zamieszkiwana była przez koczownicze plemiona, pomiędzy którymi toczyła się stała rywalizacja: o ziemię, o bogactwo, o ludzi, a w istocie o przetrwanie, co trafnie zauważył już w XIV w. arabski historyk i myśliciel Ibn Chaldun. W tym świecie przemocy i nieustającej walki, siła, wyrażona nie tylko przez potęgę militarną bądź materialną, ale też przez jedność rodowo -plemienną, odgrywała niebagatelną rolę, a z nią także nierozerwalnie związany honor. Honor, którego obraza nie mogła się spotkać z inną reakcją niż zemsta.

Podobne odczucie – uderzania w osobisty honor – ma obecnie wielu wyznawców Allaha. Opublikowanie karykatur odczytują jako zniewagę, która musi się spotkać z adekwatną odpowiedzią. Odpowiedzią adekwatną w stosunku do ich gniewu. Muzułmanie, którzy wyszli z karabinami na ulice myślą innymi kategoriami niż my. Europejczycy, a przede wszystkim europejskie media, stanęły na pozycji obrony podstawowej wartości świata zachodniego – wolności słowa. Media te uznały, że przez publikacje kontrowersyjnych karykatur w innych gazetach zamanifestują solidarność wobec duńskich kolegów oraz nieustępliwość naszej cywilizacji w kwestii realizowania jej priorytetowych wartości. Pytanie tylko, czy w ten sam sposób zrozumieli to rozwścieczeni mahometanie palący duńskie flagi i dewastujący europejskie ambasady.

Wszyscy powinniśmy sobie zdać sprawę z tego, że cywilizacje mówią odmiennymi językami. Możemy tłumaczyć z angielskiego lub polskiego na perski czy arabski, ale nadal będziemy posługiwać się inną mową. Tłumaczenie najbardziej wytrawnego lingwisty tu nie wystarczy. Żeby móc się komunikować bez nieporozumień i bez niespodzianek musimy wiedzieć, co nasz komunikat oznacza w innym kontekście kulturowym. Musimy wiedzieć, jaki nasz przekaz wywoła konsekwencje i jeśli zdecydujemy się na jego wyrażenie, musimy być na nie przygotowani: To znaczy: znamy przywiązanie muzułmanów do ich religii, znamy wrażliwość części z nich na punkcie honoru, wiemy, że znacznej części świata muzułmańskiego obce jest pojęcie wolności słowa w naszym rozumieniu; jesteśmy świadomi istnienia terrorystów, którzy nazywają siebie muzułmanami i którzy decydują się zostać zamachowcami z określonych przyczyn: poczucia zagrożenia świata islamu przez świat Zachodu wyrażającego się w politycznej, ekonomicznej, militarnej i kulturowej ekspansji tego drugiego i podwójnych standardów stosowanych przez Zachód. Jeśli do tych parametrów i przesłanek dodamy karykatury, które nawet niemuzułamanie uznają za „niesmaczne” oraz ich masowe przedruki pomimo protestów, nie trudno się domyślić, jaki będzie tego efekt: w „świecie Półksiężyca” wzmoże się niechęć, a w wielu kręgach nawet nienawiść do Zachodu, która wyprodukuje nowych terrorystów. Już teraz w przeciągu paru dni palone są flagi, Europejczycy spotykają się z przejawami wrogości, zachodni biznesmeni tracą cenne powiązania gospodarcze z krajami muzułmańskimi. To wydarzyło się z dnia na dzień, a w dłuższym okresie czasu może to oznaczać po prostu nowy zamach terrorystyczny w czytelnym łańcuszku: akcja – reakcja.

Czy oznacza to, że my, ludzie z kręgu kultury zachodniej, powinniśmy korygować wszystkie nasze zamierzenia i poczynania mając na uwadze prawdopodobną reakcję na nie wyznawców Allaha? Automatycznie korygować na pewno nie, ale z pewnością brać pod uwagę.

W pełni zgadzam się z tym, że w imię tzw. świętego spokoju nie można sprzeniewierzać się własnym wartościom, dlatego też niedopuszczalne były sytuacje, w których sądy na zachodzie Europy o wiele łagodniej traktowały muzułmańskich zabójców swoich córek, co uzasadniały różnicami kulturowymi. Jednak w przypadku karykatur, abstrahując już od tego czy były one obrazą uczuć religijnych, czy też nie, błędem była eskalacja konfliktu dokonana przez przedrukowujące kontrowersyjne rysunki gazety. Zniszczenie feralnych egzemplarzy duńskiej gazety, ukaranie autora karykatury lub redaktora naczelnego dziennika bez wyroku sądu byłoby pogwałceniem wolności słowa, dlatego niewątpliwie słusznie postąpił premier Danii oświadczając, że nie ma wpływu na treści ukazujące się w mediach.

Europejskie media przedrukowujące kontrowersyjne karykatury postąpiły legalnie, skorzystały z konstytucyjnie im przysługującego prawa swobody wypowiedzi. Ale czy postąpiły mądrze? Czy ta manifestacja wpłynęła na zmianę stanowiska rozsierdzonych muzułmanów czy raczej pogłębiła ich żądzę zemsty? Tego typu manifestacje i gesty solidarności są dobre i jak najbardziej pożądane w sytuacji, gdy np. na konferencję prasową w demokratycznym państwie wpuszcza się tylko przedstawicieli wybranych mediów, a innych dziennikarzy nie. Są dobre w momencie, gdy druga strona ma szansę zrozumieć nasz przekaz abstrahując od jej dobrej lub złej woli. Fakt faktem, że muzułmanie z karabinami w ręku, którzy np. spędzili dzieciństwo nie w szkole a w środku palestyńsko-izraelskiego piekła, nie mają szans wysłanego im przez europejskie gazety przekazu zrozumieć. W końcu my, Europejczycy, spadkobiercy kartezjańskiego racjonalizmu, powinniśmy być w stanie to zrozumieć.

Wolność słowa - hipokryzja czy nieznajomość historii
Łukasz Różewicz

Od incydentu wydrukowania przez duńską gazetę karykatur Mahometa minęło już ponad 4 miesiące, natomiast dyskusja odnośnie granic wolności słowa i publicznego wyrażania swoich poglądów nie milknie. Także i w Polsce można usłyszeć opinie, że wolność słowa kończy się tam, gdzie zostają urażone czyjeś uczucia religijne. Pojawia się jednak pytanie – czym tak naprawdę są uczucia religijne? Czy w ogóle można krytykować czyjąś religię, jeśli to obraża jej wyznawców? Czy uczucia religijne są ważniejsze od poczucia bezpieczeństwa i wolności? Karykatury Mahometa umieszczone w jednej z gazet duńskich przedstawiły go m.in. jako osobę nienawistną, wzywającą do przemocy. Zwłaszcza karykatura przedrukowana przez polską Rzeczpospolitą przedstawiająca Mahometa w turbanie będącym jednocześnie bombą jest jawną aluzją do przemocy, która często ma swoje źródło w Koranie. Oczywiście poprawność polityczna nakazuje twierdzić, że islam to pokojowa religia, a miliony muzułmanów na całym świecie grożących śmiercią ludziom, którzy obrażają ich wiarę to tylko mały margines nie mający nic wspólnego z prawdziwym islamem.

Aby ułatwić odpowiedź na pytanie czy można publicznie wyrażać poglądy urażające czyjeś uczucia religijne posłużę się trzema historiami, które pochodzą z różnych epok.

Jest mniej więcej 30 rok n.e. Do świątyni w jednym z większych miast na Bliskim Wschodzie wchodzi pewien mężczyzna. Ów mężczyzna widząc, że w świątyni znajdują się tłumy wierzących ludzi zaczyna głośno i odważnie do nich przemawiać: Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, bo obchodzicie morze i ziemię, żeby pozyskać jednego współwyznawcę. A gdy się nim stanie, czynicie go dwakroć bardziej winnym piekła niż wy sami. (…)Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości. (…)Węże, plemię żmijowe, jak wy możecie ujść potępienia w piekle? Dlatego oto Ja posyłam do was proroków, mędrców i uczonych. Jednych z nich zabijecie i ukrzyżujecie; innych będziecie biczować w swych synagogach i przepędzać z miasta do miasta. Tak spadnie na was wszystka krew niewinna, przelana na ziemi, począwszy od krwi Abla sprawiedliwego aż do krwi Zachariasza, syna Barachiasza, którego zamordowaliście między przybytkiem a ołtarzem. (…) Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani! Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swe pisklęta zbiera pod skrzydła, a nie chcieliście.
Jak pewnie większość się domyśliła, powyższe słowa pochodzą od samego Chrystusa (Ew. Mateusza 23). Czy Jezus Chrystus miał prawo wypowiedzieć takie słowa? Chyba nikt nie zaprzeczy, że obrażały one nie tylko uczucia religijne ówczesnych przywódców religijnych, ale także zwykłych obywateli Jeruzalem, zwłaszcza słowa: Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani! Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swe pisklęta zbiera pod skrzydła, a nie chcieliście. Czy zatem Jezus Chrystus przekroczył granicę wolności słowa? Jeśliby przyjąć kryteria jakimi kierował się polski rząd, a także Kościół katolicki krytykując karykatury Mahometa – to tak. Co więcej, Jezus twierdził, że jest Synem Bożym co dla wielu ówczesnych Żydów było bluźnierstwem. Czy jednak kiedykolwiek i ktokolwiek w Polsce zarzucił Chrystusowi przekroczenie granic wolności słowa i wyrażania swojej opinii? Nie przypominam sobie.

Jest 22 czerwca 1633 roku n.e. W okazałym klasztorze grupa kardynałów i prałatów Kongregacji Świętego Oficjum stoi dumnie nad schylonym starcem ubranym w pokutne szaty. Grupa duchownych wydaje wyrok. Skazany ma zakaz rozpowszechniania swoich dzieł. Oprócz tego ma trafić do więzienia, gdzie przez trzy miesiące, raz na tydzień ma odmawiać siedem psalmów. Po odsłuchaniu wyroku mężczyzna zostaje zmuszony do klęknięcia i odrzeczenia się swoich błędów według ustalonej wcześniej formy.

Kim jest skazaniec? Jest to Galileusz, który obok Kopernika wniósł ogromny wkład w podstawy dzisiejszej astronomii i fizyki. Galileusz był gorącym zwolennikiem teorii Kopernika. Uważał on, że w Biblii nie należy szukać żadnych twierdzeń i poglądów dotyczących tematów naukowych i że, zgodnie z przyjętą powszechnie metodologią, jeśli tekst Biblii stoi w sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem to należy go interpretować jako alegorię. Sprzeciwiał się filozofii scholastycznej, a także twierdzeniu, który urósł niemal do rangi dogmatu, że centrum Układu Słonecznego jest Ziemia. Tym samym Galileusz dał do zrozumienia, że rozumowanie Kościoła katolickiego było błędne i otwarcie je krytykował. Czy Galileusz nie przekroczył granicy wolności słowa? Publicznie krytykował w swoich dziełach chrześcijańskie dogmaty religijne i twierdził, że są błędne. Czy członkowie Kościoła katolickiego (zwłaszcza ci umiejący czytać) mogli poczuć się urażeni naukami Galileusza? Oczywiście, że mogli.

W 1992 r. Kościół rzymskokatolicki po 13 latach badań oficjalnie ogłosił moralną rehabilitację Galileusza. Część środowisk naukowych i katolickich uważa jednak, że oficjalny komunikat był niesatysfakcjonujący, gdyż koncentrował się na usprawiedliwianiu sędziów inkwizycji.

Jest 13 lutego 1989 roku. Najwyższy przywódca religijny Iranu wygłasza następujące słowa: Każdy, kto zginie usiłując zamordować autora bluźnierczej książki, pójdzie prosto do raju. Natomiast osoba, której udałoby się zabić wspomnianego autora o nazwisku Rushidie i ujść z życiem miała dostać nagrodę w wysokości 2,5 mln dolarów.

Oczywiście jest tu mowa o książce „Szatańskie wersety”, która wywołała ogromne kontrowersje w świecie islamu. Co takiego zbulwersowało muzułmanów irańskich w książce Salmana Rushdiego, że skazali go na śmierć? Fragmentów w tej książce, które mogły urazić uczucia religijne muzułmanów jest zapewne kilka. Można jednak przypuszczać, że większość tych, którzy domagali się głowy Rushdiego nigdy nie wzięła do ręki jego książki, ani jej nie przeczytała, uznała jednak właściwe zabicie go, gdyż tak uznał ajatollah Chomeini. Chociaż jak już wspomniałem fragmentów książki, które mogły urazić muzułmanów było kilka, to ten który mógł ich szczególnie zaszokować było to, że Rushdie z 12 żon Proroka uczynił prostytutki (w rzeczywistości Mahomet miał 10 żon i trzy nałożnice; liczba „12” jest tu symboliczna), pracownice domu publicznego Zasłona w Dżahilijji. Poza tym Rushdie oskarża Mahometa o to, że swoje – autentyczne czy rzekome – objawienia wykorzystywał jako usprawiedliwienie uprawiania seksu z kilkunastoma kobietami. Kim zatem jest ten „wstrętny” Rushdie, który obraża miliony muzułmanów? Salman Rushdie urodził się w muzułmańskiej rodzinie w 1947 roku w Indiach. Od czternastego roku życia mieszkał w Wielkiej Brytanii, gdzie ukończył studia na Uniwersytecie Cambridge. Napisał kilkanaście książek, z których międzynarodową sławę przyniosła mu druga powieść – opublikowana w 1981 roku Dzieci północy, nagrodzona Bookerem Bookerów w roku 1993 . O stosunku Rushdiego do dzisiejszego islamu świadczą słowa, jakie wypowiedział kilka lat temu: Fundamentalista chce nie tylko zburzyć budynek. Ci ludzie mają coś przeciw - a moja lista jest niepełna - wolności poglądów, systemowi wielopartyjnemu, powszechnemu prawu wyborczemu, państwu prawa, Żydom, homoseksualistom, prawom kobiet, pluralizmowi (...). To są tyrani, a nie muzułmanie. Jednakowoż muzułmanie na całym świecie muszą postawić sobie ważne pytanie, dlaczego wiara, którą kochają, rodzi tylu opętanych przemocą mutantów?

W 2005 r. Salman Rushdie opowiedział się na łamach „New York Timesa” za walką z "kulturą" gwałtu w Indiach i Pakistanie. Napisał tam, że ‘kultura’ gwałtu, która istnieje w Indiach i Pakistanie, żywi się socjalnymi anomaliami, a jej korzenie tkwią w niezmiennym kodzie moralnym opartym na honorze i wstydzie. Skutkiem tego zgwałcona kobieta popełni samobójstwo, zamiast dochodzić swoich praw. Rushdie skrytykował również Indie zwracając uwagę, że sądy pod żadnym pozorem nie mogą posiłkować się ekspertyzami prawnymi przygotowywanymi przez muzułmańskich prawników. Muzułmanie bowiem odmawiają kobietom wszelkich praw obywatelskich.


Jak widać Salman Rushdie nie jest takim demonem jak go przedstawiają ortodoksyjni muzułmanie. Widzi problemy i błędy współczesnego islamu i głośno o tym mówi, bez względu na to czy to komuś się podoba czy nie.

Czy zatem można publicznie wyrażać poglądy urażające czyjeś uczucia religijne? Według mnie można. A karykatury Mahometa przedstawione w europejskich mediach nie są niczym innym jak protestem (trzeba dodać pokojowym protestem) przeciw poglądom i zachowaniu islamskich fundamentalistów, którzy nienawidzą demokracji, pluralizmu i wolności. Europa nie może być hipokrytą i udawać, że islamski fundamentalizm jej nie dotyczy. Fundamentalizm nie tylko islamski jest jak tykająca bomba, która prędzej czy później wybuchnie. Europa nie może cichutko przyglądać się tej bombie łudząc się, że ona nigdy nie wybuchnie, musi spróbować ją rozbroić, nawet jeśli wydaje się to niebezpieczne.

 


 

Zapraszamy także do lektury dwugłosu na temat polskiego wymiaru "sprawy karykatur".


 

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl