W orędziu do narodu, w dniu 23 stycznia br., w związku z pierwszą rocznicą inauguracji, prezydent Wiktor Juszczenko podsumował osiągnięcia swoje i swoich współpracowników oraz podkreślił konieczność kontynuowania drogi demokratyzacji kraju. W związku z tym zapowiedział dalsze reformy. Zwrócił się również do wszystkich sił politycznych, które zadeklarowały udział w elekcji, o podpisanie memorandum w sprawie przeprowadzenia uczciwych wyborów. Natomiast w sprawie obowiązującej od 1 stycznia nowelizacji konstytucji Juszczenko stwierdził, że nie uważa jej za idealną, gdyż powinna ona zostać jeszcze zatwierdzona przez naród w referendum.
Pomimo pewnych zmian, jakie można zaobserwować na Ukrainie od czasu przejęcia władzy przez „pomarańczową ekipę”, samo orędzie prezydenta przypominało do złudzenia dawne czasy. Być może mentalność ukraińska jeszcze nie dorosła do standardów europejskich, a okres rzdów nowych władz jest zbyt krótki na gruntowne przeobrażenia. Przedstawione liczby o czterokrotnym wzroście dochodów pańąstwa i realnych dochodów społeczeństwa o 20% zdają się nie przekonywać zwykłych uczestników pomarańczowej rewolucji 2004 r., którzy dzięki swobodzie słowa (tego osiągnięcia nie da się odmówić Juszczence) twierdzą, że utracili zaufanie do swojego prezydenta.
Podobnie jest też z kwestią na jaką uwagę zwrócił premier Jurij Jechanurow i którą zaliczył w poczet sukcesów Juszczenki. Według niego znacząco zmniejszył się odsetek rozkradania mienia państwowego. Hasło z epoki, gdyż realnie mierzalność tego faktu jest znikoma z powodu niskiej wykrywalności przestępstw tego typu. Jak więc się do tego mają niedawne oskarżenia o korupcję i nadużywanie władzy wśród prezydenckich współpracowników wysuwane przez ówczesnego szefa Administracji Prezydenta Ołeksandra Zinczenkę, czego efektem była dymisja rządu Julii Tymoszenko.
Z dzisiejszej perspektywy czasu dymisja rządu Tymoszenko mogła być zaaranżowana przez nią samą. Dzięki takiemu posunięciu przeszła do opozycji, a to daje jej silną kartę w toczącej się właśnie kampanii wyborczej do parlamentu. W ten sposób zerwała związki łączące ją z tracącym w sondażach popularności Juszczenką. I jeżeli tak było naprawdę decyzja okazała się trafna. Koalicja, której przewodzi – Blok Julii Tymoszenko, według ostatnich sondaży może liczyć na większą liczbę głosów niż proprezydencka Nasza Ukraina. Jak się więc wydaje wszystkie ważniejsze wydarzenia na Ukrainie wywołane zostały z myślą o wyborach. Nie da się ukryć, że właśnie zdymisjonowanie przez parlament kolejnego rządu, tym razem Jurija Jechnurowa (za głosowało 250 z 405 deputowanych obecnych na sali), również należy zaliczyć do powyższej grupy. Jakkolwiek parlament czyli Rada Najwyższa Ukrainy, za oficjalny powód, podała zawarcie niekorzystnej umowy z rosyjskim Gazpromem o dostawy gazu (o której pisałem na łamach e-Polityki w artykule pt.: „Koniec gazowej wojny”). I właśnie w tej kwestii nieugiętą i bardzo krytyczną pozycję zajął Blok Julii Tymoszenko, pomimo że w obronie porozumienia stanął prezydent.
Przyjęcie wotum nieufności dla rządu Jechanurowa przyniosło też drugi wymiar, jakim stał się spór konstytucyjny. Stratą czasu, szkodliwą dla państwa Juszczenko nazwał właśnie ten kryzys. Bezpośrednio po głosowaniu z 10 stycznia prezydent nazwał je bezprawnym i niezgodnym z konstytucją. Jednocześnie z udzieleniem dymisji, parlament powierzył gabinetowi Jechanurowa sprawowanie swoich obowiązków do czasu powołania nowego. Jednak deputowani długo na tym nie poprzestali i już po dziewięciu dniach odwołali ze swoich posad ministrów: paliwa i energetyki Iwana Płaczkowa oraz sprawiedliwości Serhija Hołowatoho, a także szefa Naftohaz Ukraina Ołeksieja Iwczenkę. Ciekawe czy deputowani zastanawiali się nad faktem jak można odwołać już odwołanych członków rządu? Stało się to dokładnie w dniu, w którym prezydent zwrócił się do Sądu Konstytucyjnego o rozstrzygnięcie czy odwołanie rządu było zgodne z prawem, a w Radzie Najwyższej leżał projekt postanowienia uchylającego wcześniejsze postanowienie o dymisji rządu, złożony przez deputowanego Naszej Ukrainy Jurija Karmazyna. Juszczenko natomiast uznał, że rząd będzie wykonywać normalnie swoje obowiązki do czasu wyłonienia większości parlamentarnej po przeprowadzeniu wyborów.
Na pozór sprawa wydaje się prosta, gdyż formalnie Rada Najwyższa posiada wśród swoich uprawnień możliwość odwołania rządu. Takie prawo miała również przed wejściem w życie nowelizacji konstytucji, na mocy art. 87. Jednak zgodnie ze zmienionym art. 83 konstytucji na dzień dzisiejszy nie jest w stanie powołać nowego gabinetu, gdyż procedura przewiduje, że to koalicja frakcji, stanowiąca większość w parlamencie wysuwa kandydatury na premiera i poszczególnych ministrów. Jednak takiej większości obecnie nie ma.
Odpowiedzią prezydenta na posunięcia deputowanych było zerwanie porozumienia o współpracy władzy i opozycji, które zostało zawarte w 2005 r. z Partią Regionów Wiktora Janukowycza. Jednocześnie sąd ma zająć się stwierdzeniem czy Janukowycz może zostać deputowanym w związku z oskarżeniami o fałszowanie dokumentów, dzięki którym możliwe stało się zatarcie wyroku skazującego za przestępstwa kryminalne w jego sprawie.
Rysuje się obraz nie rokujący najlepiej Ukrainie. Jedynie Sąd Konstytucyjny byłby w stanie wyjaśnić zawiłości prawne, ale jego skład wciąż jeszcze nie został powołany. Z pewnością zwycięsko z zamieszania wyjdzie obecna opozycja. Sondaże dają Regionom Ukrainy pierwsze miejsce w wyborach. Premier Jurij Jechanurow stoi na przegranej pozycji. Działania jego rządu popiera obecnie tylko 36,4% Ukraińców, a aż 43% badanych opowiedziało się za dymisją jego gabinetu. Stanowisko Juszczenki w kwestii rządu nie przysporzy więc raczej Naszej Ukrainie sympatyków. W oparciu o dane ośrodków opinii społecznej do parlamentu weszłoby na dzień dzisiejszy osiem ugrupowań. W związku z powyższym rysują się dwa możliwe scenariusze. Pierwszy to utworzenie koalicji Partii Regionów i Socjaldemokratycznej Partii Ukrainy (zjednoczonej) – czyli powrót dawnej ekipy, związanej z byłym prezydentem Leonidem Kuczmą. Ale prawdopodobnie te dwie partie nie uzyskają wymaganej większości. Ratunkiem dla takiej koalicji byłoby przystąpienie do niej bloku Wołodymyra Łytwyna, obecnego przewodniczącego Rady Najwyższej, dawniej także powiązanego z obozem Kuczmy. Wydaje się jednak, że Łytwyn skłania się obecnie bardziej w stronę reform niż destabilizacji i stagnacji. Do koalicji mógłby natomiast wejść Blok Natalii Witrenko (ta progresywna socjalistka popierała już Janukowycza podczas pomarańczowej rewolucji).
Bardziej prawdopodobnym rozwiązaniem, ale mniej stabilnym, byłoby utworzenie koalicji przez Blok Julii Tymoszenko i Naszą Ukrainę z poparciem socjalistów z bloku skupionego wokół Ołeksandra Moroza (i być może także bloku Łytwyna). Mniej stabilnym, ponieważ byłby to egzotyczny związek, a ambicje byłej pani premier prawdopodobnie nie pozwolą trzymać się długo na wodzy. Jednak już raz Juszczence, Tymoszenko i Morozowi udało się wspólnie coś osiągnąć (podczas fali wieców na Hreszczatyku w Kijowie). I taka koalicja byłaby w stanie kontynuować reformy, choć powolne oraz realizować program integracji z Unią Europejską i NATO (kosztem stosunków z Rosją, które i tak nie są najlepsze). A wydaje się, że Tymoszenko już powraca do tradycji z pomarańczowej rewolucji. Jej blok zaproponował w ostatnim czasie wejście do koalicji przedwyborczej Obywatelskiej Partii „Pora”, powstałej z organizacji o tej nazwie i pamiętnej z wali o uczciwe wybory prezydenckie w 2004 r. Natomiast wcześniej zaoferowano współdziałanie w wyborach (choć niesformalizowane) także Naszej Ukrainie i Ludowo-Demokratycznej Partii.
Do wyborów pozostał miesiąc. Wydaje się, że w ciągu tego okresu nie dojdzie do znaczniejszego przetasowania na arenie partii politycznych, a tym czy Ukraina pozostanie pomarańczowa czy biało-niebieska (kolor Partii Regionów i zwolenników Janukowycza) zdecydują nie tylko sami Ukraińcy przy urnach wyborczych, ale również korzystne porozumienia, które mogą stać się odskocznią do dalszych planów poszczególnych polityków.
Jutro w e-Polityce.pl:
Unia Europejska wciąż pozostaje najbardziej zintegrowanym blokiem gospodarczym na świecie. Ale rosną jej konkurenci. Jednym z nich jest Wspólnota Karaibska, czyli CARICOM. Choć pod względem wielkości rynku nie może się równać z Europą, ma szanse wkrótce dogonić Stary Kontynent, gdy idzie o stopień integracji. Jutro w Artykułach-Świat Jarosław Błaszczak powie wszystko, co powinni Państwo wiedzieć o Wspólnocie Karaibskiej.