Tym razem szef ukraińskiej spółki Naftohaz, Ołeksiej Ihnaszczeno, wchodzący w skład delegacji ukraińskiej na rozmowy w Moskwie, powrócił z tarczą, choć wynegocjował tam warunki gorsze niż obowiązujące dotychczas. Kompromis jest jednak lepszy od żądanych przez Rosjan 230 dolarów za 1000 m sześciennych gazu (co stanowi cenę rynkową). Pomimo podwojenia dotychczasowych opłat nadal stawia Ukrainę w uprzywilejowanej sytuacji, gdyż cenę ustalono na poziomie o niemal 2,5 razy niższą od rynkowej.
Zwycięstwo ogłoszono również w Rosji, która pobierać będzie opłaty, tak jak chciał Gazprom, w wysokości 230 dolarów. Jak to możliwe, gdy Ukraińcy mają płacić tylko 95 dolarów za tę samą ilość? To nie pomyłka. Jest to niewątpliwie kolejny sukces radzieckich naukowców (którzy jak widać teraz przerzucili się z zawracania biegu rzek na matematykę). A tak skomplikowanych działań nie byli w stanie dokładnie wyjaśnić nawet uczestnicy całonocnych negocjacji. Jak widać nie do końca byli świadomi tego co podpisują. Oby teraz nie odwróciło się to przeciw nim. Droższa cena dla Ukrainy oznacza jednocześnie gorszą jakość dostarczanego jej gazu, gdyż aby cud cenowy stał się realny, droższy rosyjski gaz będzie mieszany z tańszym z Kazachstanu, Turkmenistanu i Uzbekistanu (w ten sposób zniknie różnica pomiędzy wartością sprzedaży i kupna), a następnie dostarczany przez spółkę RosUkrEnergo znajdującą się pod wpływami Gazpromu (i tu nadal bez zmian).
Wydaje się, że groźby ukraińskiego prezydenta Wiktora Juszczenki o podwyższeniu pobieranych opłat za dzierżawę baz rosyjskich w Sewastopolu na Krymie nie wystraszyły Moskwy do tego stopnia, aby ustąpić, chociaż zapewne wniosły w tym względzie znaczny wkład. Przyczyniły się do tego również wypowiedzi ministra spraw zagranicznych Borysa Tarasiuka o bezsensowności dalszych działań Wspólnoty Niepodległych Państw (groźba wystąpienia z jej struktur – kolejny krok oddalający od Rosji).
Kijów stara się obronić swoją niezależność od Moskwy. Pierwszym tego przejawem była deklaracja niepodległości w 1991 r., a ostatnim znaczącym – pomarańczowa rewolucja 2004 r., która odsunęła promoskiewskich polityków od władzy. Jakkolwiek pierwszemu wydarzeniu nie udało się zapobiec, to sama pomarańczowa rewolucja jak i jej rezultat okazał się nieprzewidywalny. Pomimo usilnych starań doradców prezydenta Putina Ukraina rozluźniła więzy łączące ją z Moskwą. Nie ulega więc chyba wątpliwości, że trwający kilka tygodni pat na tle gazu, jest właśnie kolejnym etapem polityki Kremla, mszczącego się w ten sposób (nie po raz pierwszy zresztą i zapewne nie ostatni) za nieposłuszeństwo władz Ukrainy. Potwierdzali to również politycy i komentatorzy rosyjscy, związani z władzą, twierdząc oficjalnie, że Rosja nie ma już obowiązku dawania prezentów eksperymentowi, jakim są przemiany na Ukrainie po pomarańczowej rewolucji. I chociaż kryzys wywołał Gazprom to z jawnym przyzwoleniem i poparciem Kremla. Także on stał się faktycznym zwycięzcą spięcia na linii Kijów-Moskwa.
A w kwestii Ukrainy: zastanawiające jest w jaki sposób, ogłaszający zwycięstwo w negocjacjach z Moskwą, Juszczenko wytłumaczy wkrótce (gdy minie już euforia) Ukraińcom dlaczego mają płacić dwukrotnie drożej za surowiec gorszej jakości (bo wydaje się, że wewnętrznej podwyżki cen nie da się uniknąć)? Według przewidywań specjalistów nastąpi też zmniejszenie zapotrzebowania na gaz w przemyśle, a niektóre słabsze przedsiębiorstwa upadną. Czy przetrzyma to Juszczenko, już i tak tracący w sondażach? Bo chociaż jeszcze dzisiaj nikt głośno o tym w Kijowie nie mówi (zapewne to wynik sposobu przedstawiania sytuacji, jako zwycięstwa na całej linii), należałoby zakończyć partię ukraińsko-rosyjskiej rozgrywki stosunkiem 1:1.