Równość na kontynencie

21-09-2007

Autor: Natalia Łajdych

Najstarsza, bo mająca 20 000 lat sztuka Aborygenów: ta naturalistyczna obrazująca ludzi, rośliny, zwierzęta i ta abstrakcyjna, jakby zagubiona w koncentrycznych kółkach, literach „u”, zwykłych kreskach; budzący zachwyt za każdym razem comeback bumerangu; rytualne tańce; wskrzeszanie ognia za pomocą patyków – tego oczekują turyści wybierający się do Australii. Dzięki wielu publikacjom Australia staje się ekscytująca, zostaje jej nadany romantyczny powiew starożytnych cywilizacji bez choćby dozy kolonializmu. Jednak rzeczywistość wygląda inaczej...

Rodzima ludność Australii stanowi w wielkich miastach niewielki procent ludności. Aborygen na ulicach Sydney, Melbourne czy Adelajdy (Adelaide) to rzadkości. Na ślady rdzennej kultury można natrafić w sklepach z pamiątkami, które oferują bumerangi, obrazy i muzyczne instrumenty, które nie do końca przekonują swoją autentycznością. Właściwie w Australii nie ma plemion, które prowadziłyby tradycyjny styl życia. Przy tym należy zwrócić uwagę, iż społeczność Aborygenów jest niejednolita, a ich różnorodność widoczna jest głównie w sposobach przetrwania, kulturalnych obrzędach czy języku. Zbiorowość rodzima Australii jest identyfikowana na podstawie różnic geograficznych i stąd powstały takie oto grupy: Koori (lub Koorie) w Nowej Południowej Walii i Victorii; Murri w Queensland; Noongar w południowej Zachodniej Australii; Yamatji w środkowej Australii Zachodniej; Wangkai w Goldfields Australii Zachodniej; Nunga w południowej części Australii Południowej; Anangu w północnej Australii Południowej oraz w sąsiadujących terenach Australii Zachodniej i Terytorium Północnego; Yapa w środkowo-zachodnim Terytorium Północnym; Yolngu we wschodniej Ziemii Arnhema (obszar Terytorium Północnego) oraz Palawah (lub Pallawah) na Tasmanii.

Taki podział zapewne powoduje szok dla oka....i jest to szok, aby zakryć prawdziwe liczby. W 1986 roku liczba rdzennych mieszkańców wynosiła 228 tysięcy, ale ich populacja stale maleje. Powodem takiej sytuacji jest przede wszystkim sytuacja ekonomiczna Aborygenów, znacznie gorsza niż pozostałej ludności Australii - wskaźnik bezrobocia jest sześciokrotnie wyższy, a przeciętne zarobki dwukrotnie niższe niż średnia krajowa.

Skąpe pozostałości australijskiej kultury i wymierające plemiona Aborygenów są następstwem sekwencji zdarzeń trwających od 1700 r. aż do połowy XX wieku. Niedługo po procesie kolonizacji, rdzenna ludność Australii została bezlitośnie zaatakowana przez białych emigrantów na południowych terenach kontynentu. Duża część tubylców nie przetrwała fali nowych chorób, takich jak grypa czy przeziębienie.

Obecnie pojednanie z autochtonami to ważna część australijskiego życia politycznego. Gorące dyskusje mnożą się – brakuje oficjalnych, publicznych przeprosin rządu Australii dla tak zwanej „okradzionej generacji” Aborygenów („Stolen Generation”), jak również socjalnych dodatków, które przeznaczone byłyby specjalnie dla rodzimej ludności.

Gdy Long Jack Phillipus, w wieku 12 lat, wyszedł z ogromnej Pustyni Gibsona w 1934 roku i ujrzał po raz pierwszy białych ludzi, zrozumiał już wtedy, iż nie ma żadnych praw. Przez dekady musiał znosić widok rodaków walczących o obywatelstwo, później władze w Canberze promowały samodestrukcję jego ludzi. Ostatnio, w wieku lat 75, zobaczył jak rząd nagle odwrócił cały proces, ale Phillipus jest nadal wściekły. Jego dom to serce Australii - spieczone słońcem Papunya - 270 kilometrów od regionalnego centrum Alice Springs i mniej więcej 100 kilometrów od najbliższej cywilizowanej drogi. Podobnie jak inne miasta w dzikich zakątkach kontynentu, Papunya została włączona w latach 50-tych przez rząd do programu racji żywnościowych, a mieszkańcy wciąż mają poczucie "bycia tematem tabu". Tymczasem plastikowe butelki, porzucone samochody, choroby cywilizacji jak nałogi, przemoc w rodzinie, a także problemy zdrowotne i brak edukacji – narastają i jątrzą się, nabierając na sile w wyizolowanym społeczeństwie autochtonów. Teraz rząd zdecydował działać.

W połowie sierpnia parlament przyjął projekt ustawy „The Northern Territory Emergency Response Bill”. Wśród wielu punktów projekt nakazuje, aby połowa pensji obywateli pracujących była przekazywana na żywność. Na Aborygenów, których dzieci nie będą uczęszczać do szkoły zostaną nałożone grzywny. Projekt przewiduje także zakaz rozpowszechniania alkoholu i pornografii na terenach zamieszkiwanych przez Aborygenów. Oprócz tego rząd weźmie w 5-letnią dzierżawę obszar aborygeńskich miast. Katalizatorem takich działań władz był raport przygotowany przez rząd Północnego Terytorium w tym roku, który ujawnił wykorzystywania seksualne i zaniedbywania w wychowywaniu dzieci na dużą skalę w rodzimych społecznościach. Ale sama ustawa idzie dalej niż tylko ochrona dzieci. Krytycy nazywają takie zjawisko powrotem rządu do wychowawczej polityki pozbawiającej Aborygenów swoich praw, która w prostej linii prowadzi do rasizmu.

Projekt ustawy dotyczy 73 miast, wszystkie są w większości zamieszkane przez Aborygenów i aktualnie są ich własnością. Jednak nowe prawo zmieni tę sytuację, gdyż prawo własności do gruntów, a nawet do lokalnych pasów startowych dla samolotów i ujęć wody przejmie rząd.

Premier Australii, John Howard, podkreślił, iż oskarżenia o działania rasistowskie nie zmienią jego zdania: nowe prawo wejdzie w życie i nie ma dowodów na to, aby podlegało Aktowi Dyskryminacji Rasowej („Racial Discrimination Act”).

W przeszłości przywódcy ludności autochtonicznej nadawali lekkie, lekceważące, jak i cięższe - "rasiści", określenia australijskiemu rządowi. Aborygeni nadal mają w pamięci politykę, z której tylko oficjalnie zrezygnowano w 1969 roku, a która spowodowała, iż ich dzieci były zabierane od rodziców siłą i wręcz wcielane w rodziny białych osadników. W ten sposób powstała „Skradziona Generacja”(„Stolen Generation”). Teraz przywódcy rdzennej społeczności mają za złe swoim białym rządzącym, iż nikt ich nie poinformował o nowej ustawie, rząd Północnego Terytorium z nimi nie rozmawiał, a o całym projekcie dowiedzieli się dopiero z mediów.

„Australia to wymarzony kontynent do eksploracji turystycznej. Każdy może tam znaleźć coś ciekawego. Nie trzeba się w tym celu zapuszczać daleko. Baza turystyczna jest świetnie przygotowana do każdej formy wypoczynku” – taką bądź podobną opinię można zauważyć na stronach wielu biur podróży zachęcających do wyprawy na kontynent kangurów, misiów koala i krokodyla Dundee, i prawdopodobnie większość globtroterów powróci z takim obrazem do swoich ojczyzn.

Prawdziwych Aborygenów i ich problemy dnia codziennego można podglądać w specjalnych rezerwatach. Jednak nawet tam potrzebne jest specjalne zezwolenie, na które nie ma co liczyć turysta.... O prawdziwym losie rdzennej ludności Australii, która ma większe prawo do tej ziemi niż ktokolwiek inny, informują organizacje pozarządowe takie jak Reconciliation Australia. To dzięki nim możemy poznać prawdziwy obraz Australii, już nie taki rajski, a raczej przygnębiający. To dzięki nim słyszymy zarówno głos rdzennej ludności jak i tej białej. Obie strony są gotowe do pojednanie i obie strony czekają na jedno proste, ale ileż znaczące słowo „przepraszam” ze strony rządu.


Copyright by © 2006 by e-polityka.pl - Pierwszy Polski Serwis Polityczny. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.