Natychmiast po podjęciu decyzji przez Sejm o skróceniu kadencji z zamiarem opuszczenia szeregów PiS wystąpił poseł Antoni Mężydło. Komentarze były różne, w tym również wyrażające zdziwienie taką decyzją posła, na dodatek w tak dwuznacznej sytuacji, jaką jest zakończenie kadencji i tym samym rozpoczęcie kampanii wyborczej przez ugrupowania polityczne. Pojawiały się głosy o zdradzie – co w takich okolicznościach nie jest niczym nowym – ale też była grupa osób starających się zrozumieć to postępowanie. W rozmowie z Grzegorzem Miecugowem i Katarzyną Kolendą-Zaleską dla telewizji TVN24, gdzie mówił o silnym związku partii ze środowiskiem Radia Maryja i wpływie o. Rydzyka kreowanego na władcę dusz polityków z PiS, ostro sprzeciwiał się takiemu mezaliansowi, dosadnie twierdząc: „Nie wstępowałem do partii ojca Tadeusza Rydzyka”. Czy to był jedyny powód? Poseł jasno mówił, że nie odpowiadał mu radykalny skręt w prawo oraz ciche, ale skuteczne zdobywanie elektoratu LPR i Samoobrony. Zarzeka się, że podglądy, jakie miał nie zmieniły się i nadal pozostaje sobą. Dla liberalnego konserwatysty, bo takim tytułem szczyci się poseł, miejsce na swoich listach widzi Platforma Obywatelska. Podobno poseł został już bardzo miło przywitany przez kolegów z partii Donalda Tuska. Nie jest tajemnicą, że Mężydle przeszkadzały relacje polityczno-towarzyskie praktykowane na szczeblu lokalnym. W końcu nie wytrzymał i publicznie oskarżył PiS o nepotyzm i kolesiostwo w tych strukturach. Popadł też w konflikt z prezesem Polmosu Toruń Adamem Banaszkiem. Dowody są podobno w rękach posła i jest je w każdej chwili zdecydowany udostępnić. Tęsknić raczej za posłem partia nie będzie, choć wielu uważa go za świetnego parlamentarzystę, bo na jego miejsce w Toruniu już znaleziono zastępcę. Zostanie nim posłanka Anna Sobecka, osoba bliska środowisku radiomaryjnemu. Nic nie pomogła interwencja, chyba już tylko dla zachowania pozorów troski o swoich podwładnych, samego premiera. Prawdziwość intencji, na jakie powołuje się Antoni Mężydło, może budzić różne odczucia. Odmówił jednak ze względów czysto politycznych i to każe traktować go nie jako pierwszego uciekiniera ze statku idącego na dno, ale raczej jako człowieka, który zdołał przejrzeć na oczy.
PO wyłapuje i zaprasza do swoich szeregów chętnie każdego nowego kandydata, bez względu jaką ma przeszłość, gdzie był i co zrobił. Może to wynik nowej strategii przedwyborczej albo zwykła ludzka otwartość i tolerancja, na którą zapotrzebowanie mamy także w polityce. O pierwszym nowym nabytku pisałem wyżej, ale jest już drugi. I to nie byle jaki. Były minister obrony narodowej Radosław Sikorski na specjalnie zorganizowanej w Sejmie konferencji prasowej potwierdził dotychczasowe przypuszczenia, że zamierza wystartować do wyborów parlamentarnych z list PO. Zaskoczenie w tym przypadku małe. Przecież Sikorski nigdy, mimo przynależności do PiS, nie utożsamiał się ze schematem konserwatysty, wiernie służącemu wodzowi, jakim był i jest Jarosław Kaczyński. Być może to był główny powód odsunięcia go od ministrowania. Widząc w tym nim zbyt samodzielnego, nieukładającego się w żadne konszachty polityka, dostrzegł też poważny konflikt interesów. Zbyt śmiałe tezy, odrębne, nieraz całkowicie przeciwne wobec Najważniejszego zdanie prezentowane w licznych wywiadach dla prasy, telewizji czy radia ukazywały go publiczności jako niepasującego, niemieszczącego się w ramach skostniałej formacji jaką jest PiS. Już wtedy wielu mówiło, ze jest mu bliżej do liberalnej Platformy. Po jego odwołaniu schedę w MON przejął Aleksander Szczygło, bezgranicznie lojalny wysłannik frontu IV RP. Były minister sam ujawnia rozczarowanie rządem Jarosława Kaczyńskiego. Sam go zresztą dawno temu skreślił i zdążył zapomnieć, wierząc, że już żadnej znaczącej roli w polityce nie odegra, więc i nie ma co się przejmować. A tu taki klops. Niedawno zmiażdżony w debacie w Sejmie przez Romana Giertycha, Jacek Kurski wyrażając swoje zdanie na ten temat tłumaczył decyzje Sikorskiego brakiem lojalności wobec ludzi, z którymi się pracowało. Jako słynny „bulterier” Kurski inaczej mówić nie może, bo dla takich ludzi niemożliwym grzechem jest sprzeciwiać się braciom, w szczególności premierowi i myśleć inaczej od nich. Tylko, że takie myślenie to myślenie dogmatyczne i zarazem błędne. To myślenie ślepe, czyli nie swoje. Takich emisariuszy jest w PiS więcej i na tym ta partia buduje swoją potęgę, hierarchię, gdzie każdy ma przypisaną swoją rolę i nie daj Bóg, by się za tę granicę zagalopował, a już wylatuje. Niemal idealnym przykładem jest pozycja Pawła Zaleskiego, zawieszonego za niesubordynację przez szefostwo PiS – wystarczyło skrytykować minister Fotygę, czego premier Kaczyński nie mógł znieść, bo on wciąż uważa, że to jeden z najlepszych ministrów spraw zagranicznych po 1989 r., choć głosy krytyczne słychać nie tylko na krajowym podwórku, ale też poza nim, przede wszystkim na forum Unii Europejskiej. Radosław Sikorski, rzeczywiście – to nie ten garnitur. I też dobrze, że przejrzał na oczy.
Giełda transferowa trwa. Barwy zmieniają nie tylko okręty flagowe swoich dotychczasowych partii, ale też ci „mniejsi”. W kolejce jest m.in. Bogdan Borusewicz, na którego PO już zapuściła sidła. Jak dobrymi taktykami okażą się ci, którzy chcą być pozyskani i ci pozyskujący? Może jeszcze niejeden raz jakiś polityk nas zaskoczy?