Główna zagadka uroczystości z okazji rocznicy „pomarańczowej rewolucji” polegała na tym, czy Majdan zdoła zjednoczyć jej liderów, obecnego prezydenta Wiktora Juszczenkę i byłą premier Julię Tymoszenko. Przypomnijmy, że ich drogi rozeszły się we wrześniu br. po wielkim skandalu korupcyjnym, który doprowadził do dymisji rządu Tymoszenko.
Faktycznie do ostatniej chwili nie było pewne, czy Tymoszenko pojawi się na scenie i jakimi słowami zwróci się do tysięcy wyczekujących na placu weteranów rewolucji. Wyglądało na to, że obecność Tymoszenko miała dla ludzi większe znaczenie aniżeli wystąpienie prezydenta. Bo przecież bez Julii Majdan nie byłby już tym samym Majdanem. Co więcej, liczne badania opinii publicznej świadczą, że największy spadek poparcia społeczengo dla obu liderów rewolucji nastąpił właśnie po dymisji rządu i rozłamie w obozie pomarańczowych. To właśnie to było główną przyczyną rozczarowania społeczeństwa. Błędy gospodarcze, choć poważne, miały raczej znaczenie drugorzędne.
Jednak obecność Julii Tymoszenko na scenie podczas uroczstości 22 listopada nie była tylko i wyłącznie środkiem zaspokojenia oczekiwań tej większej części społeczeństwa, która poparła Juszczenkę podczas wyborów prezydenckich. Sam prezydent i jego ekipa, oraz sama Tymoszenko dobrze rozumieli, że potrzebują się nawzajem w obliczu zbliżających się wyborów parlamentarnych. Obóz prezydencki z trwogą obserwuje jak rośnie popularność opozycyjnej Partii Regionów pod przewodnictwem Wiktora Janukowycza, głównego oponenta Juszczenki w ubiegłorocznych wyborach. Według ostatnich sondaży, przeprowadzonych przez Centrum im. Razumkowa w dniach 3-13 listopada, Partia Regionów posiada 17,4% poparcia i tym samym wyprzedza zarówno Sojusz Ludowy Nasza Ukraina (NSNU) Juszczenki (13,5%) jak i Blok Julii Tymoszenko (12,4%).
Oficjalnie kampania wyborcza wystartowała już sobotę (26 listopada). I nawet Tymoszenko przyznała, że scenariusz tzw. rewanżyzmu, wg. którego Partia Regionów wygra wybory parlamentarne i sformuje rząd, jest niepokojąco prawdopodobny. Warto dodać, że walka wyborcza będzie tym bardziej zaciekła, że od 1 stycznia prezydent traci część swoich pełnomocnictw na rzecz Rady Najwyższej i premiera. Zatem ten, kto otrzyma większość w parlamencie i powoła rząd, ten faktycznie będzie sprawował władzę w kraju.
Dlatego właśnie zbliżające się wybory parlamentarne zmusiły dawnych sojuszników do poszukiwania kompromisu. Wspólny blok wyborczy wg. ubiegłorocznego formatu „Siła Narodu” wygląda mało prawdopodobnie. NSNU nie zdecyduje się na taki krok, ponieważ musiałoby pójść na poważne ustępstwa na rzecz Julii Tymoszenko: pierwsze miejsce na liście wyborczej i fotel premiera. Najprawdopodobniej siły polityczne tworzące niegdyś „Siłę Narodu” pójdą na wybory samodzielnie, ale posiadając wspólne cele. Proponowane jest podpisanie porozumienia o współpracy, przewidującego nieagresję podczas kampanii wyborczej oraz wspólne, skoordynowane działania w nowym parlamencie. A ponadto nie wstępowanie w jakiekolwiek związki czy sojusze z Partią Regionów lub Komunistyczną Partią Ukrainy. Takie porozumienie mogą podpisać NSNU i Blok Julii Tymoszenko. Jak również trzecia siła, która aktywnie wspierała pomarańczowych – Socjalistyczna Partia Ukrainy, oraz drobniejsze partie. W ten sposób zjednoczone siły polityczne mogą otrzymać co najmniej 40% mandatów.
Nie należy również niedooceniać faktu samego zjednoczenia, nawet jeżeli nie będzie ono miało formy jedynego bloku. Taki krok może poważnie wzmocnić siły koalicjantów poprzez podwyższenie ich popularności w społeczeństwie. Właśnie na to liczą Juszczenko i Tymoszenko. Z drugiej strony znacząca część społeczeństwa liczyła na ponowne zjednoczenie „pomarańczowych”.