Dość długo rozstrzygano celowość przeprowadzenia przedterminowych wyborów parlamentarnych na Ukrainie. Prezydent Wiktor Juszczenko kilkakrotnie wydawał dekret o rozwiązaniu Rady Najwyższej i wyznaczeniu przedterminowych wyborów, a następnie wstrzymywał jego wykonanie. Juszczenko zdecydował się na ten krok jeszcze w kwietniu, gdy uznał, że koalicja rządząca Partii Regionów (PR), Socjalistycznej Partii Ukrainy (SPU) i Komunistycznej Partii Ukrainy (KPU) przeciąga na swoją stronę opozycyjnych deputowanych i w ten sposób chce zdobyć większość w parlamencie, która pozwoliłaby jej na zmianę konstytucji, włączając w to nawet likwidację urzędu prezydenta. Pogodził się nawet z partią swojej rywalki Blokiem Julii Tymoszenko (BJuT), z którym proprezydencka Nasza Ukraina (NU) zawarła ponownie sojusz przeciwko obozowi premiera Wiktora Janukowycza (po raz pierwszy uczyniła to podczas pomarańczowej rewolucji). Rządząca koalicja nie chciała uznać konstytucyjności dekretu prezydenta. Wiosną sytuacja groziła nawet wybuchem walk i dokonaniem zamachu stanu. Wreszcie, pod koniec maja prezydent porozumiał się z premierem Janukowyczem oraz przewodniczącym Rady Najwyższej Ołeksandrem Morozem i decyzja o wyborach zapadła. Jednak koalicyjni deputowani nadal zwlekali z przyjęciem, niezbędnych do przeprowadzenia przedterminowych wyborów, ustaw. Nie pomagały nawet groźby prezydenta o wyznaczeniu wyborów na dzień 1 sierpnia (a nie 30 września, jak ustalono w porozumieniu z szefem rządu). Najbardziej oporni okazali się komuniści i socjaliści, gdyż sondaże były dla nich bezwzględne (nie tylko u nas są posłowie „dietetyczni”). Deputowani NU i BJuT złożyli nawet oświadczenia o wystąpieniu ze swoich frakcji parlamentarnych, co zmuszałoby prezydenta do przyspieszenia terminu. Ostatecznie parlamentarzyści podporządkowali się wcześniejszym ustaleniom i ustawy uchwalono 1 czerwca. Jedynie Moroz nie jest w stanie się z tym pogodzić, ale nie ma w zanadrzu żadnych prawnym możliwości sprzeciwu.
Do prawa wyborczego wprowadzono teraz istotną zmianę (głosami prorosyjskiej koalicji rządzącej). Jeżeli frekwencja wyborcza nie przekroczy 50% wybory zostaną uznane za nieważne. Chociaż przeciw takiemu rozwiązaniu głosowali deputowani opozycji, prezydent podpisał ustawę. Kierując się doświadczeniami z ostatnich kilku elekcji, można uznać, że nie stanowi to jeszcze niebezpieczeństwa – średnio do lokali wyborczych przychodziło niemal 70% uprawnionych do głosowania. Wielu polityków ma jednak w pamięci pierwsze wybory w niepodległej Ukrainie z 1994 r. Ówczesna ordynacja wyborcza wymagała 50% frekwencji. Oprócz tego wybory musiały odbywać się w dwóch turach a kandydaci na deputowanych musieli zdobyć ponad połowę głosów oddanych w okręgu wyborczym. W efekcie na ogólną ustawową liczbę 450 miejsc w Radzie Najwyższej w pierwszej turze wybrano jedynie 49 deputowanych, a po uzupełnieniu składu Rady w drugiej turze parlament przez całą kadencję był zmuszony do obradowania w zmniejszonej do 336 deputowanych liczbie.
Pomimo wyznaczenia rozpoczęcia kampanii przed najbliższymi wyborami na dzień 30 lipca, przygotowania do wyborów trwają w większości partii już od dłuższego czasu. Dosłownie w kilka dni po ostatecznym rozpisaniu wyborów proprezydencka partia Nasza Ukraina podpisała porozumienie o wspólnym starcie w wyborach z ruchem obywatelskim Ludowa Samoobrona (NS – skojarzenia są bezpodstawne!!!) dawnego ministra spraw wewnętrznych Jurija Łucenki oraz z nowopowstałym blokiem Ukraińska Prawica (UP). Dwie pierwsze wkrótce potem postanowiły o zjednoczeniu się w przyszłości we wspólną partię. Czyli wszystko wraca do normy ,bo Łucenko do niedawna był jeszcze członkiem NU.
Dotychczas przeprowadzone sondaże przedwyborcze wskazują, że przedterminowe wybory mogą nie przynieść istotnych zmian w układzie sił w Radzie Najwyższej. Rządząca koalicja, skupiona wokół premiera Janukowycza ma spore szanse na utrzymanie się przy władzy, chociaż bez socjalistów Moroza. Na nic więc jednoczenie się opozycji. Jak się teraz wydaje, dzisiejsza opozycja miała o wiele większe szanse na objęcie władzy po ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych. Niestety jej liderzy wtedy nie potrafili się porozumieć. Drogi Juszczenki i Tymoszenko nieznacznie się rozeszły, a Moroz zmęczony oczekiwaniem, przyłączył się do bloku Janukowycza.
Według sondażu „FOM Ukraina” z początku lipca:
• PR - 30,5% (w czerwcu – 31,0%, w maju 29,5%)
• BJuT - 15,5% (w czerwcu – 15,0%, w maju 16,7%)
• NU - 11,7% (w czerwcu – 11,5%, w maju 10,6%)
• NS - 3,7% (w czerwcu – 2,8%, w maju 4,6%)
• KPU - 3,6% (w czerwcu – 4,1%, w maju 4,0%)
• SPU - poniżej 3% progu wyborczego.
Takie wyniki oznaczałyby następujący podział miejsc w Radzie Najwyższej:
• PR - 211 mandatów
• BJuT - 107 mandatów
• NU - 81 mandatów
• NS - 26 mandatów
• KPU - 25 mandatów.
Według sondażu Fundacji „Demokratyczne Inicjatywy” z lipca:
• PR - 35,0%
• BJuT - 19,4%
• NU - 15,2%
• KPU - 4,6%
Jednak już według sondażu Instytutu Socjalnej i Politycznej Psychologii dotychczasowa koalicja nie zdobędzie większości w parlamencie, gdyż na PR miałoby zagłosować 31,4%, a na BJuT 26,1% wyborców. Natomiast najbardziej przychylne dla dzisiejszej opozycji jest badanie przeprowadzone w ostatnim czasie przez Instytut Studiów Politycznych i Socjologicznych im. T. H. Szewczenki. Według nich:
• PR - 28,4%
• BJuT - 25,5%
• HU + NS - 13,3%
• KPU - 3,9%.
Poniżej 3% progu wyborczego uplasowałyby się: SPU Ołeksandra Moroza – 1,6% i Partia Ludowa Wołodymyra Łytwyna – 1,5%.
Wyniki sondaży wskazują to na co zawsze można liczyć na Ukrainie – nigdy nic do końca nie jest pewne, dopóki nie zapadnie ostatnie rozstrzygnięcie. Żadna umowa czy porozumienie nie jest przesądzone jeżeli nie widać końcowych efektów jego zasięgu. Trudno dziś jasno stwierdzić kto będzie rządził na Ukrainie przez najbliższe lata. Pewne jest tylko to, że ukraińska polityka przyciąga swoją nieobliczalnością.
Na zdjęciu Marijinskij pałac w Kijowie, nazywany Pałacem Prezydenckim. Źródło zdjęcia: Encyklopedia Kijowa.