Czterech redaktorów gazety po miesięcznym śledztwie, z wewnętrznym przekonaniem o tym, że dowody zebrane przez nich są mocne i wystarczające, postanowiło przedstawić je opinii publicznej. Chodziło, mówiąc najbardziej oględnie o podejrzenie nielegalnego wyprowadzania pieniędzy przez czołowych działaczy Ligi na podstawie fikcyjnie zawieranych umów. Wnioski, na jakie wpadłem po przeczytaniu artykułu, są zróżnicowane i nie mieszczą się na jednej płaszczyźnie.
Po pierwsze, warto by wytłumaczyć innym, jak powinien wyglądać rzetelny materiał dziennikarski. Otóż za jego podstawę należy uznać tzw. dowody, na których opiera się całe śledztwo, czyli w skrócie: nazwiska, nazwy instytucji, daty, miejsca, okoliczności zdarzenia, adresy, wypowiedzi świadków, a to wszystko potwierdzone w dokumentach i poparte sprawdzonym źródłem. Jak ujawnił Piotr Stasiński, jeden z zastępców redaktora naczelnego informacje pochodziły z prokuratury, która zgodziła się na udostępnienie materiałów w tej sprawie. Zatem co do źródła nie można mieć zastrzeżeń – jest dosyć solidne. Wszystko to, co wymienione zostało powyżej w artykule także się znajduje. Mimo tego dla ministra Giertycha to za mało. No cóż...
Po drugie, po co organizować konferencje, zebrania i Bóg wie co jeszcze i nakłaniać pozostałe media to bojkotu kolegów dziennikarzy, którzy ośmielili się ugodzić partię Giertycha w czuły punkt? Przypomina to boksera, który po soczystym ciosie dużo mocniejszego i sprawniejszego rywala próbuje ostatkami sił podnieść się z maty i uniknąć kompromitacji. Ale LPR nic sobie z tego nie robi, nadal trzyma gardę i co więcej – grozi. Groźby mają za cel przestraszyć nacierającego. Problem w tym, że na mającym przewagę takie pogróżki nie robią żadnego wrażenia. Służą tylko do zamaskowania strachu przed nieuniknioną klęską. I taką taktykę przyjęła Wyborcza. Jej redaktorzy pewni są wygranej, nawet kiedy sprawa wyląduje w sądzie, bo nie mają sobie niczego do zarzucenia, wierzą w swoją siłę, widzą sytuację i potrafią trafnie ocenić rozwój wydarzeń. Natomiast działanie drugiej strony budzi słuszne wątpliwości. Nie wierzy się sportowcowi, który swoją siłę pokazuje na konferencjach prasowych, wojując słowem, a potem ponosi sromotną klęskę, a temu, który potrafi przekuć słowa w czyny. Takim zawodnikiem na scenie politycznej nigdy nie będzie LPR, bo jej słabość tkwi w wewnętrznym charakterze, budowanym na indolencji ministra edukacji, obśmiewanym na całą Polskę nowym teoriom jego ojca poświęconym ewolucji człowieka czy Żydom, za którą dostał czerwoną kartkę od Parlamentu Europejskiego, aż po zachowania posłów Wierzejskiego (gesty faszystowskie, nawoływanie do pałowania homoseksualistów) i Bosaka.
Mała dygresja. Mam kolegę, który – o zgrozo! – należy do Ligi Polskich Rodzin i określa siebie jako nacjonalistę-katolika. Kiedyś zapytałem go, co myśli o nowatorskich pomysłach Giertycha seniora (Żydzi, ewolucja). Odpowiedział tak: Skoro on tak pisze czy mówi, to tak jest! Nie wiem, czy miał to być niewinny żart, czy szczere wyznanie, ale skłoniło mnie to do zastanowienia się, czy to przypadkiem nie pewien doskonale uzupełniający przykład fałszywej wiary w tak samo fałszywe ideały. Choćby z tego powodu wolę czytać Gazetę Wyborczą, niż słuchać Giertychów i Wierzejskich.